W Konzentrationslager Dachau szkolono personel kierowniczy i funkcyjny mający później „sprawdzać” swe „umiejętności” w innych obozach koncentracyjnych. Wraz z wybuchem wojny stał się miejscem katorżniczej pracy, bestialskich eksperymentów i zagłady głównie polskiego duchowieństwa.
Obóz powstały w bawarskim Dachau w 1933 roku na wniosek Heinricha Himmlera był pierwszym obozem koncentracyjnym. Niemcy więzili w nim duchownych różnych narodowości. Byli tam kapłani z krajów podbitych, ale i Niemiec czy sojuszniczych Włoch. Najwięcej jednak w obozie było polskich duchownych, którzy stanowili 1773 spośród 2794 osadzonych tam kapłanów.
Polscy duchowni zgrupowani byli w blokach nr 28 i 30, kapłani innych narodowości w bloku 26. Tam też urządzono kaplicę, z której nie mogli korzystać polscy księża. Tak w rozmowie z ks. Leszkiem Szkopkiem wspomina to nieżyjący już dachauczyk bp Ignacy Jeż: „Była ona jedynie dla księży niemieckich i księży innych narodowości. Nie mogliśmy odprawiać Mszy św., odmawiać brewiarza czy prowadzić wspólnych modlitw. Jedynie wieczorem przy zgaszonym świetle, gdy wszyscy byli w łóżkach, ktoś prowadził modlitwy albo jakieś rozważania. (...) Modliłem się nieraz z ks. Konradem Szwedą, który znał na pamięć wszystkie litanie. Jak to było możliwe, jeszcze dziś jest mi to trudno sobie wyobrazić, ale po codziennej toalecie wygospodarowywaliśmy pięć minut czasu przed apelem, aby stanąć gdzieś w kącie i pomodlić się. Właśnie wtedy on te litanie i inne modlitwy odmawiał. Tak więc we dwójkę mogliśmy sobie pacierze poranne odmówić, ale absolutnie nie mogła to być większa grupa. Także w pracy, zwłaszcza gdy były jakieś nudne zajęcia, na przykład w szwalni czy podczas pielenia na plantacjach, kto chciał mógł ten czas wykorzystać na modlitwę”.
Trochę zupy i kromka chleba
Sama praca była wręcz katorżnicza. – W pobliżu Dachau znajdują się kamieniołomy i to właśnie w nich pracowali więźniowie. Pozostali pracowali na terenie obozu, tworząc go – mówi ks. dr hab. Leszek Wilczyński, zajmujący się archiwizacją pamiątek i wspomnień po dachauczykach. Przy tak ciężkiej pracy więźniowie otrzymywali skromne racje żywieniowe. W rozmowie z ks. Szkopkiem wspomina też o tym śp. bp Jeż: „Można powiedzieć, że utrzymywały [one] życie. Jak przyszła trudniejsza praca, niepogoda, gorączka, to oczywiście one nie wystarczały. Człowiek z dnia na dzień stawał się słabszy. Zregenerować sił nie było jak, wobec tego ludzie powoli skazywani byli na śmierć. Procentowo najwięcej zmarło w roku 1942, roku największego głodu. Racji żywnościowych było coraz mniej. Trochę zupy i kromka chleba nie wystarczały”. Do masowych śmierci przyczyniała się nie tylko praca. Znów powrócimy do wspomnień biskupa Jeża: „Ciężka praca, apele, stanie i czekanie aż się doliczą ostatniego z więźniów. To wszystko było okropnym utrapieniem, tak jak i praca. Wobec tego jakiekolwiek zaziębienie, czy choroba jak tyfus, dur brzuszny lub plamisty na skutek przepełnienia obozu groziły śmiercią”.
Stacja doświadczalna Dachau
Choroby i okaleczenia fizyczne i psychiczne kapłanów w dużej mierze potęgowane były także przez nieludzkie pseudo-medyczne doświadczenia wykonywane w wielu przypadkach na zlecenie niemieckich koncernów chemiczno-farmaceutycznych, a także na cele Werhmachtu. Lekarze SS badali wytrzymałość organizmu człowieka na szybkie zmiany temperatury czy ciśnienia atmosferycznego, dla testowania przydatności nowych lekarstw zarażali więźniów gruźlicą, ropowicą, malarią czy tyfusem plamistym, zmrażali i przeszczepiali wycinki mięśni i kości. Kapłanów też sterylizowano i kastrowano. Takim zbrodniczym eksperymentom na stacji doświadczalnej w Dachau poddawany był też nieżyjący już dziś bp Kazimierz Madejski, który tak w rozmowie z Małgorzatą Rutkowską wspomina tamte dramatyczne doświadczenia:
„Byłem klerykiem 6. roku seminarium duchownego we Włocławku. Na stację doświadczalną zostałem jednak wytypowany jako polski duchowny, wśród rzeszy innych. O doświadczeniach pseudo-medycznych powiem tylko: straszne. (…) Psychika ludzka zna granice wytrzymałości. Otóż na te doświadczenia byli, o ile wiadomo, najpierw typowani Żydzi. Później zawodowi przestępcy. Do trzeciej grupy zaliczono nas. Do czwartej - także. Mieliśmy wszyscy zginąć. Z najpokorniejszą wdzięcznością wobec nieskończonego miłosierdzia Boga mówię, że życie moje zostało uratowane w ostatniej chwili, a Pan Bóg posłużył się szlachetnym Niemcem, co zawsze podkreślam”.
Te cierpienia nie złamały polskich kapłanów. Ci, którzy umierali, ofiarowali je za ojczyznę, parafię i Kościół. Ci, którzy wciąż żyli, nieśli heroiczną pomoc współwięźniom, na przykład podczas epidemii tyfusu. Wspomina o tym więzień Dachau ks. Józef Świniarski: „Ci bohaterscy ochotnicy w pełni orientowali się, czym to grozi. Prawie wszyscy mieli już za sobą 5 lat katorgi więziennej i obozowej. Czekali z upragnieniem na wolność, która była już tak blisko, że prawie czuło się jej promienny wiew. Poszli jednak, by tym opuszczonym nędzarzom udzielać pomocy, opiekować się chorymi, pocieszać, rozgrzeszać, nieść konającym wiatyk, z ziemskiego piekła przeprowadzać ich do nieba. Poszli, bo tak kazało zrobić ich kapłańskie powołanie”.
Cud ocalenia
Heroizm i zachowanie resztek godności w upodlającej obozowej codzienności zapewniała duchownym modlitwa. To ona też sprowadziła na obóz cud ocalenia. Kapłani zawierzyli swe życie oddając się pod opiekę Niepokalanemu Sercu Maryi Panny, a także Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Ostatnie zawierzenie miało miejsce tuż przed wyzwoleniem. – W kwietniu 1945 roku w obozie czuć było zbliżającą się wolność nadciągającą wraz ze zbliżającymi się wojskami alianckimi. To poczucie mieszało się ze strachem i obawą przed likwidacją więźniów przez nadzorujących członków SS, coraz bardziej spanikowanych konsekwencjami swych zbrodni popełnianych w Dachau. Księża-więźniowie postanowili raz jeszcze złożyć ślubowanie. Pomysł oddania się w opiekę św. Józefowi Kaliskiemu nie był nowy. W 1940 roku uczynili to księża uwięzieni w Sachsenhausen. W prace nad przygotowaniem aktu ślubowania zaangażowali się księża kanonicy Bolesław Kunka i Franciszek Jedwabski, a tekst zakończono 22 kwietnia 1945 roku – wyjaśnia ks. dr hab. Leszek Wilczyński. Uroczysty „Akt oddania się w opiekę św. Józefowi” wyrażał nadzieję więzionych na powrót do Polski, by mogli pełnić swoją posługę w Kościele, a w szczególności wśród rodzin, obietnicę szerzenia kultu św. Józefa w narodzie, złożenia hołdu pod obrazem świętego w kaliskim sanktuarium oraz przyczynienia się do utworzenia Dzieła Miłosierdzia dla uczczenia Opiekuna św. Rodziny. Siedem dni później kilkunastoosobowy oddział zwiadowczy z zajmującej właśnie Bawarię amerykańskiej armii gen. Pattona zdobył obóz tuż przed planowaną przez Himmlera jego całkowitą likwidacją.
Spełnione obietnice
Ocalało 856 polskich kapłanów, którzy za cud wyzwolenia św. Józefowi dziękowali już w 1946 roku, pielgrzymując do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. – Od tego spotkania w sposób uroczysty co pięć lat organizowane były pielgrzymki wdzięczności kapłanów byłych więźniów obozu w Dachau – mówi ks. prałat Jacek Plota, proboszcz kaliskiej kolegiaty. Choć uroczyste pielgrzymki odbywały się co pół dekady, to żyjący dachauczycy przed oblicze św. Józefa przybywali rokrocznie. Warto odnotować, że od 70 roku ubiegłego wieku ocalali z Dachau księża pielgrzymowali do powstałej z ich inicjatywy „Kaplicy Wdzięczności i Męczeństwa”. Tu wśród obozowych pamiątek: czapek, metalowych garnuszków, chlebowych różańców czy modlitewników w gablocie znajduje się drewniana monstrancja, do której w czasie wojny zamiast Hostii księża wkładali kawałek chleba.
Spełniona została też ostatnia obietnica. Z inicjatywy bp. Majdańskiego dziełem miłosierdzia stał się Instytut studiów nad Rodziną w Łomiankach. – Trzeba, bym powiedział, że wierzę w niesłychaną moc interwencji przybranego Ojca Syna Bożego – komentował powstanie tego dzieła w rozmowie z Rutkowską jego inicjator. Cóż, trudno się z nim nie zgodzić…
Korzystałem m.in. z:
„Akt oddania się w opiekę św. Józefowi Kaliskiemu kapłanów i więźniów KZ Dachau” Jarosław Wąsowicz SDB