Współczesna popkultura dokonała niebywałego „dzieła” – wprowadziła pomieszanie pojęć, które przez stulecia uchodziły za niezmienne i klasyczne.
Przeciętny konsument kultury masowej nie potrafi już jasno określić, czym różni się „męstwo” od „męskości”. Zaś w zabiegach o podkreślenie lub ukrycie własnej tożsamości płciowej osiąga nierzadko groteskowe efekty.
Mariusz wraz ze swą żoną - atrakcyjni trzydziestokilkulatkowie zatrudnieni w jednym z wielkich warszawskich koncernów – wprowadzili się niedawno do nowego mieszkania. Wszyscy znajomi dziwią się, że mają tam aż dwie toalety. Taki jednak wymóg ta młoda, nowoczesna para miała od pierwszych chwil, kiedy to powzięła decyzję o zakupie nowego, atrakcyjnie położonego apartamentu. Aby go utrzymać, muszą bowiem pracować od wczesnego rana. Gdyby oboje mieli korzystać z jednej łazienki, musieliby wstawać o godzinie czwartej nad ranem. Przed wyjściem do pracy zarówno Mariusz, jak i jego żona spędzają bowiem średnio dwie godziny w toalecie, na przygotowaniu własnego wizerunku. Choć w przypadku kobiet na ogół taka troska o własny wygląd jest naturalna, to jednak na widok mężczyzn tyle uwagi poświęcających swojej zewnętrzności nadal reagujemy uśmiechem politowania czy ironii. Tymczasem w wielkich metropoliach zachodniej Europy taki obraz mężczyzny dziwi już coraz mniej osób.
W świecie metro
„Metroseksualizmem” albo „stylem metro” określa się zjawisko społeczne i sam styl życia upowszechniany, często przy pomocy środków masowego przekazu, a polegający na przesadnej dbałości o własną atrakcyjność fizyczną, podążaniu za każdą nowinką w świecie mody, korzystaniu z drogich kosmetyków, stosowaniu skomplikowanych zabiegów kosmetycznych i paramedycznych w celu „udoskonalenia” swojego wizerunku. Na ulicach Wiednia, Berlina, Paryża czy Londynu od kilku lat nie są już rzadkością mężczyźni z pokrytą kosmetycznym podkładem twarzą, z wydepilowanymi brwiami, z karnacją świadczącą o godzinach spędzonych w kapsule solarium. Mężczyźni tacy, często myleni są z homoseksualistami, a nawet transwestytami. Najczęściej takie ich postrzeganie jest błędne, a oni sami przed takim skojarzeniami stanowczo się wzbraniają.
Sam termin „metroseksualista” jest stosunkowo nowy i został ukuty przez brytyjskiego felietonistę i rysownika Marka Simsona. Badacze tego osobliwego zjawiska społeczno-obyczajowego doszukują się jego genezy w nachalnej ofensywie marketingowej wielkich koncernów, produkujących m.in. odzież i kosmetyki oraz pozostających na ich usługach potentatów w branży reklamowej. Reklama w świecie zachodnim jest do tego stopnia obecna w życiu człowieka, że stała się dziś potężnym narzędziem pozwalającym już nie tylko zachęcić do zakupu określonego produktu czy kształtować zachowania konsumenckie, ale też modyfikować światopogląd, a nawet elementy własnej tożsamości płciowej.
Od lat środki masowego przekazu - choć niekiedy aż kusi, by powiedzieć: masowego rażenia - prezentują dwa z pozoru przeciwstawne wizerunki współczesnego mężczyzny. Jednym z tych „wzorców” jest właśnie ów wymuskany, niemal eteryczny metroseksualista. Drugim natomiast typ machismo, zwany powszechniej – macho. Przedstawiciel typu macho z pewnością nie chodzi do manikiurzystki ani nie farbuje włosów – ma być bowiem uosobieniem specyficznie rozumianej męskości – kipiącym testosteronem muskularnym atletą, dominującym w relacjach społecznych i zdobywczym wobec podrzędnej dla niego kobiety. Kultura masowa Zachodu coraz częściej odrzuca typ macho, uznając go za zbyt pierwotny i mało cywilizowany. Postawa macho dominuje natomiast przede wszystkim w krajach latynoamerykańskich.
Zewnątrzsterowni
Jednak spór o to, który z tych typów jest naprawdę uosobieniem męstwa czy męskości jest tak naprawdę bezprzedmiotowy. Czyż bowiem może czynić zadość cnocie męstwa jednostka neurotycznie skoncentrowana na swym wyglądzie zewnętrznym, uzależniona od dyktatu kreatorów mody i kierowników rynków handlowych, kształtująca swe upodobania oraz samą siebie na podstawie reklamowych billboardów i katalogów mody? Zapewne nie; zarówno typ metroseksualny, jak i typ macho to często osoby głęboko nieszczęśliwe, poszukujące po omacku afirmacji samych siebie w desperackich próbach udoskonalenia swego wyglądu fizycznego. Jakże często godziny ćwiczeń na siłowniach nie są powodowane roztropną troską o własny stan zdrowia czy nawet zwykłą kondycję i dobre samopoczucie, ale wynikają z presji społecznej i narzuconej jednostce sztucznej potrzeby sprostania jej. Według niektórych badaczy, skrajny typ metroseksualisty pozostaje do tego stopnia uzależniony od zabiegów kosmetycznych, które ukształtowały jego wizerunek, że można mówić, iż jego problem jest już zaburzeniem, kwalifikującym do psychoterapii. Ukuto nawet określenie „zewnątrzsterowności”, opisujące pewien typ konformizmu zbiorowego, każącego masowo dostosowywać się do wzorców skrupulatnie projektowanych w warsztatach współczesnego konsumpcjonizmu – agencjach reklamowych, pracowniach wielkich krawców czy mediach. Niektórzy psychologowie doszukują się w metroseksualizmie takiej samej genezy, jak ta, która występuje u kobiet dotkniętych anoreksją czy bulimią, które choć są zaburzeniami odżywiania, mają zawsze głębokie podłoże psychiczne. Chodzi tu o tak zwane zaburzenia somatognozji – czyli nie do końca świadomego postrzegania własnego ciała i jego schematu. U anorektyczek, bulimiczek, ale także u niektórych metroseksualistów i czy przesadnych kulturystów występują zaburzenia tego właśnie postrzegania. Mówiąc potocznie: ludzie ci widzą siebie i swoje ciała jako inne, niż są one w rzeczywistości. W ich umysłach zaszczepiony został schemat i wizerunek doskonały, do którego w coraz bardziej desperackich próbach będą starali się dążyć, nigdy go jednak nie osiągając. Tak powstaje mechanizm błędnego koła. Najbardziej uzależnieni od tego stanu ludzie stają się w krańcowym stadium znerwicowanymi narcyzami, których życie i aktywność ogranicza się niemal w całości do kreowania własnego wyimaginowanego wizerunku. Z punktu widzenia nauki Kościoła taka postawa jest z pewnością zła. Redukuje bowiem człowieka do jego powłoki cielesnej, ignorując całe bogactwo istoty ludzkiej z jej intelektem, osobowością, zainteresowaniami, pasjami. Godzi też w wolność człowieka i prowadzi go do taniej idolatrii – kultu ciała. Nade wszystko jednak postawa taka kaleczy samego człowieka, który jej hołduje – staje się skoncentrowanym na sobie neurotykiem, niezdolnym do nawiązania normalnych więzi z drugim człowiekiem. Paradoksalnie jednak właśnie w tej sytuacji przychodzi miejsce na prawdziwe męstwo – jest nim heroizm wydobycia się z tego kompleksu, jakże często podsycanego sztucznie przez machinę współczesnego konsumpcjonizmu.