Konsumpcjonizm jest jednym z najpowszechniejszych zjawisk we współczesnym świecie. Kościół ostrzega: może być niebezpieczny zarówno dla człowieka, jak i społeczeństwa. Dlaczego?
Podstawową wartością, której ulega współczesny człowiek, jest chęć posiadania. Podsycają ją firmy, które prześcigają się w pomysłach na reklamę, byle tylko zachęcić do kupna swojego produktu. Ale reklama to nie wszystko. Wpływ na to, co kupujemy i jak żyjemy, ma również styl życia promowany w środkach społecznego przekazu. Albo mechanizm zwany product placement, który polega na umieszczeniu np. w filmie czy serialu określonego produktu w taki sposób, aby przemawiał do podświadomości odbiorcy i zachęcał go do jego używania. Żyjemy dziś pod ciągłą presją niedosytu. To najlepsze warunki do rozwoju konsumpcjonizmu, czyli nadmiernego przywiązywania wagi do zdobywania dóbr materialnych.
Jak słusznie zauważył jeden z najwybitniejszych ekonomistów na świecie – John Kenneth Galbraith, przemysł, by zmaksymalizować zyski, tworzy pragnienia, które muszą być zaspokojone. Te działania nastawione są na rozbudzenie w nas chęci posiadania. W efekcie, aby jej zadośćuczynić, zaczynamy coraz więcej pracować. Nasz dom staje się hotelem, a kontakt z rodziną ogranicza się do kilku chwil spędzonych razem albo krótkich rozmów telefonicznych. Bo na więcej nie ma czasu.
W efekcie konsumpcjonizm prowadzi do osamotnienia i wyizolowania. Ciągła pogoń powoduje, że nie dostrzegamy rzeczy istotnych, takich jak przyjaźń czy zdrowie. Liczą się dla nas awans zawodowy i prestiż społeczny, ubieranie się w odpowiednie rzeczy i przebywanie w odpowiednich miejscach. I oczywiście mówienie tego, co jest poprawne, co wypada, a nie co tak naprawdę się myśli. Zamiast do małych sklepików czy nastrojowych kawiarenek wolimy chodzić do wielkich marketów. Tylko że tam stajemy się anonimowi. Nikt nas nie zapyta, jak się czujemy ani co u nas słychać. Nie porozmawiamy o pogodzie, polityce czy lokalnych albo ogólnospołecznych wydarzeniach. A to, jak podkreślają socjologowie, działa na niekorzyść tożsamości i poczucia wspólnoty. Utrudnia też wchodzenie w interakcje z innymi.
Zmiany zachodzą też w obrębie kultury i języka, co szczególnie widać na przykładzie młodzieży. Dziś nie mówi się, że coś jest modne, atrakcyjne czy ładne. Dziś jesteśmy cool, trendy i jazzy. Dlaczego ulegamy nowomowie i wypieramy tradycję, zastępując ją konsumpcyjną papką? Bo boimy się uznania nas za dinozaurów nienadążających za zmianami czasu. Niestety, jeśli nie mówisz na dziewczynę „laska”, a na rodziców „starzy”, nie ubierasz się w jeansy Levisa, nie pijesz alkoholu i nie palisz papierosów, to znaczy, że tkwisz jeszcze w czasach Curie-Skłodowskiej. Nie jesteś „spoko ziomal”.
Ludzie, którzy ulegają konsumpcjonizmowi, chcą, aby ich życie było łatwe, lekkie i przyjemne. Wychodzą z założenia, że to czy tamto im się należy, że są tego czy tamtego warci. A to egoistyczne i błędne podejście. Konsumpcjonizm to „kultura marnotrawstwa”, która w gruncie rzeczy proponuje mnóstwo śmieci i gadżetów, których człowiek pragnie, choć ich nie potrzebuje.
Czy należy zatem odrzucić konsumpcjonizm? Niezupełnie. Nie możemy nagle przestać kupować. Chodzi jednak o to, aby kierować się zdrowym rozsądkiem. Aby nie dać się uzależnić potrzebie kupowania i w pogoni za sukcesem nie zgubić sensu życia. Kłania się stara horacjańska zasada, zgodnie z którą, zawsze powinniśmy szukać złotego środka – aurea mediocritas.
Wojciech Nowicki
Jakiego mam króla?
Stoimy u progu nowego roku liturgicznego. Zaczyna się Adwent. Ale zanim będziemy wypatrywać Dzieciątka Jezus, Kościół ukazał nam Chrystusa jako Króla Wszechświata. Trudno nie zapytać siebie, czy Jezus jest także moim królem? A może mam innego króla? Ale kto niby miałby nim być?
Jezus wyraźnie wskazał drugiego pana, którego ludzie intronizują zamiast Boga. Tym panem jest Mamona. Żądza pieniądza, niczym nieskrępowana chęć posiadania, hedonizm. Czy czasem do mojego życia nie wkradł się niepohamowany konsumpcjonizm? Może chcę bardziej mieć, niż być? Pytanie powraca: czy Jezus jest moim królem? A może pieniądz?
29 listopada obchodzony jest na świecie jako Dzień bez Kupowania. Może warto przy takich okazjach zastanowić się nad właściwymi proporcjami w życiu.
Gdy ulegamy namiętnościom, nie mamy poczucia, że jesteśmy wolni.
[Platon]
Kupować czy nie kupować?
Kościół widzi w konsumpcjonizmie siłę destrukcyjną i stawia go na równi z laicyzacją. Doskonale pokazuje to wypowiedź Benedykta XVI z czerwca tego roku. „Słowacji i Polsce, które we wschodniej Europie są dwoma krajami o najbogatszym dziedzictwie tradycji katolickiej grozi obecnie to, że dziedzictwo, którego nie zdołał zniszczyć reżim komunistyczny, zostanie poważnie podważone przez fermenty typowe dla zachodnich społeczeństw: konsumpcjonizm, hedonizm, laicyzm, relatywizm i tak dalej” – powiedział Papież.
Dlaczego Kościół tak piętnuje konsumpcjonizm? Bo prowadzi on do niewłaściwego korzystania z dóbr materialnych i egoistycznego stylu życia, nastawionego na zdobywanie coraz więcej, nierzadko kosztem innych. Bardzo często wraz z konsumpcyjnym modelem życia idzie w parze sekularyzacja. Człowiek jest zachłyśnięty wiarą we własne siły i czuje się samowystarczalny. Pan Bóg idzie w odstawkę.
To nie znaczy jednak, że powinniśmy całkowicie zaprzestać kupowania, modnego ubierania się, zdobywania prestiżu czy robienia kariery. Dobra materialne nie są złe same w sobie. Nie jest też złe bogacenie się. Trzeba jednak uważać, by nie paść ofiarą żądzy pieniądza. Św. Augustyn powiedział kiedyś: „Jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. Chodzi o to, by te słowa odzwierciedlały nasze życie. Jeśli będziemy otwarci na Pana Boga, to możemy być pewni, że On zatroszczy się o nas jak nikt inny i we wszystkim dopomoże. Także w umiejętnym, rozsądnym korzystaniu z dóbr materialnych.
wn