Z księdzem dr. hab. Leszkiem Wilczyńskim rozmawia Adam Suwart
Mija kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej. Wiedza o tamtych tragicznych wrześniowych dniach jest jednak – szczególnie w młodym pokoleniu – coraz słabsza. Mało też wiemy o martyrologii Kościoła i duchowieństwa w zaatakowanej przez hitlerowskie Niemcy Polsce…
– Rzeczywiście. Wiedza na temat męczeństwa Kościoła, a także zniszczeń i strat, jakich doznał z ręki okupanta, jest dziś już niewielka. Często nie znamy nie tylko szczegółów, ale także faktów ogólnych. A przecież Kościół katolicki był jedną z najzacieklej atakowanych przez hitlerowców instytucji.
Najtrudniej było chyba na ziemiach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy, a więc m.in. w archidiecezji poznańskiej.
– Tak. Kościół poznański jako jeden z pierwszych doświadczył okrucieństw i represji. Już we wrześniu 1939 r. specjalne grupy policji, posuwające się tuż za linią frontu, dokonywały morderstw wśród miejscowych elit, w tym księży, by zastraszyć polskie społeczeństwo.
Do Poznania wojska niemieckie wkroczyły 10 września 1939 roku. Niespełna miesiąc później, na mocy decyzji Hitlera, miasto nasze uzyskało wątpliwą rangę stolicy nowo utworzonego Okręgu Rzeszy Kraj Warty. W granicach tego Wartheland znalazła się cała archidiecezja poznańska, w znacznej części archidiecezja gnieźnieńska, diecezje włocławska i łódzka oraz skrawki płockiej, warszawskiej i częstochowskiej.
Walka z Kościołem sprowadzała się do trzech głównych kierunków: podziału na Kościół rzymskokatolicki polski i niemiecki, likwidacji kościołów i kaplic i wreszcie wyniszczenia polskiego duchowieństwa.
W samej archidiecezji poznańskiej w chwili wybuchu II wojny światowej służyło 681 kapłanów. Spośród nich Niemcy wymordowali 212 księży diecezjalnych. Zginął co trzeci kapłan, a setki innych przetrzymywano w więzieniach i obozach lub wydalono z archidiecezji.
Sama działalność Kościoła została poważnie ograniczona, by nie powiedzieć – uniemożliwiona.
– Hitlerowski namiestnik owego Kraju Warty – osławiony kat Polaków – Arthur Greiser, szybko wydał w tej materii rozporządzenia. Mówiły one w osobliwym języku m.in., że „nie ma Kościołów w pojęciu ogólnopaństwowym, lecz istnieją tylko związki religijne w sensie stowarzyszeń” oraz „znosi się zebrania wszystkich wyznaniowych grup z ich odgałęzieniami”, a „Niemcom i Polakom nie wolno razem gromadzić się w Kościele”, „w szkołach zaś nie wolno uczyć katechezy”. Działalność Kościoła na szczeblu biskupim i kurialnym praktycznie zanikła.
Polscy wierni, którzy pozostali w Poznaniu, nie mogli też uczęszczać do kościołów, bo te po prostu pozamykano.
– Ale nie od razu. Ogółem na początku okupacji istniały w Poznaniu 83 obiekty, które służyły celom kultu religijnego. W Poznaniu przed wojną istniało 18 kościołów parafialnych, 6 nieparafialnych i 37 kaplic. Ponadto mieliśmy 8 męskich domów zakonnych z 33 prezbiterami oraz 16 żeńskich klasztorów z 470 siostrami. Niemcy szybko zamknęli katedrę, kościoły konwentualne, parafialne i kaplice. Przeznaczono je na magazyny, część spłonęła lub została rozebrana, a jeden kościół udostępniono Niemcom. Zniszczono w rezultacie ok. 200 figur i krzyży przydrożnych, rozebrano 15 kościołów, zniszczono wyposażenie i wnętrza 219 kościołów i 24 kaplic. Rozwiązano wszystkie organizacje i stowarzyszenia katolickie, a ich majątek uległ konfiskacie na rzecz skarbu Rzeszy. Ostatecznie Kościół rzymskokatolicki pozbawiono osobowości prawnej, nadając mu rangę stowarzyszenia. Próbowano go też podzielić, tworząc Rzymskokatolicki Kościół Narodowości Niemieckiej w Kraju Warty.
W Poznaniu pozostał jednak biskup pomocniczy Walenty Dymek.
– Posiadał on szerokie pełnomocnictwa, otrzymane w momencie wyjazdu od arcybiskupa poznańskiego – kardynała prymasa Hlonda. Nie były one jednak respektowane przez okupanta. Biskup Dymek otrzymał nawet nominację na administratora dla polskich katolików w Kraju Warty. Formalnie jednak nie przyjął tego urzędu, aby nie rozbijać istniejącej struktury Kościoła w Polsce.

Pomnik w katedrze poznańskiej poświęcony księżom archidiecezji poznańskiej zamordowanym w czasie II wojny światowej. W tle tablica z nazwiskami ofiar
Obecność biskupa Walentego Dymka w Poznaniu była jednak niezwykle ważna.
– Tak. Przede wszystkim był dostojnikiem bardzo respektowanym przez Polaków. Dla uciemiężonych rodaków było więc niezwykle budujące, że hierarcha ten pozostał na miejscu. Choć przebywał w areszcie domowym, znalazł sposoby, aby do Watykanu słać potajemne raporty o tragicznym położeniu Polaków i Kościoła na ziemiach wcielonych do III Rzeszy. W miarę postępu wojny i coraz gorszej sytuacji Niemiec hitlerowcy chcieli wykorzystać postać biskupa Dymka do własnych celów. Przykładowo po bombardowaniu Poznania przez lotnictwo alianckie Niemcy chcieli zaangażować biskupa w polityczne pogrzeby. Miał on tam swoimi wypowiedziami wesprzeć Niemcy w propagandzie antyalianckiej. Nie doceniono przenikliwości biskupa, który nie uległ takiej presji. Do końca wojny biskup pozostawał na plebanii parafii pw. Matki Boskiej Bolesnej, skąd pomógł niejednemu Polakowi. Za swą niezłomną postawę został po wojnie uhonorowany tytułem arcybiskupa, a w 1946 roku został – co uznano za znamienny gest prymasa Hlonda – jego następcą na stolicy metropolitalnej w Poznaniu.
Wspomniana parafia łazarska była jednym z dwóch kościołów otwartych podczas wojny dla Polaków.
– Oprócz niej czynny był jeszcze tylko kościół pw. św. Wojciecha. Tak było od 1941 roku, kiedy ostatecznie zamknięto inne kościoły. Zresztą na mocy rozporządzeń Greisera i w tych dwóch czynnych świątyniach można było sprawować nabożeństwa w bardzo ograniczonym zakresie. Na przykład nabożeństwa z kazaniami można było odprawiać tylko w niedzielę i niektóre święta od godziny 7 do 11. Zniesiono wszystkie nabożeństwa popołudniowe, nie wspominając o procesjach czy pielgrzymkach. Obowiązywał też zakaz nabożeństw w mieszkaniach. Msza św. nie mogła trwać dłużej niż 45 minut. Oba zaś kościoły musiały zapewnić opiekę duszpasterską dla ponad 300 tysięcy wiernych. Zakazy były bardzo szczegółowe, a ich łamanie surowo karano. Drastyczne konsekwencje mogły spotkać na przykład za zakazane przez Niemców użycie wezwania „Królowo Korony Polskiej” z Maryjnej litanii.
Mimo to poznaniacy chodzili jednak do kościoła.
– Tak. Nie dali się zastraszyć, mimo że dochodziło niekiedy do budzących grozę scen. Np. w marcu 1942 roku policja niemiecka wyłapała wszystkich, którzy tłumnie stali przed kościołem św. Wojciecha, nie mogąc wejść do wypełnionego wnętrza. Zatrzymano około 500 osób. Następnie wiernych wywieziono w pole i „ćwiczono”, wielu bijąc i raniąc. Jeszcze gorsze kary mogły spotkać za śpiewanie pieśni „Boże coś Polskę” czy „Serdeczna Matko”. Doszło nawet do konfiskaty książeczek do nabożeństwa, zawierających takie teksty. Mimo to kult religijny nie zanikał. W kościele Polacy organizowali nawet koncerty religijne. Działalność muzyczna w kościołach miała duże znacznie dla wsparcia duchowego Polaków. Prowadzono też tajną działalność charytatywną oraz poufne katechezy przygotowawcze do sakramentów. Po raz kolejny historia nauczyła nas, że prześladowania religijne Kościoła przyczyniły się do jego wzrostu duchowego. Mimo że Kościół wyszedł z wojny udręczony i zdziesiątkowany, a po wojnie czekała go kolejna fala bezbożnictwa, trwał wiernie przy Chrystusie i szedł niezłomnie drogą ku zbawieniu.
Ks. dr hab. Leszek Wilczyński jest wykładowcą historii Kościoła na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.