Spotykamy się w sali wykładowej seminarium. Stół nakryty białym obrusem, kawa, ciasto. Co 45 minut rozlega się dzwonek, sygnalizujący przerwy w wykładach. Nas nie dotyczy – mamy czas na to, żeby porozmawiać o tym, co ich czeka: o ich kapłaństwie, nadziejach i obawach z nim związanych. Jedni mówią chętnie – inni uparcie milczą. Są tacy, jak wszyscy ludzie, mniej lub bardziej skłonni do zwierzeń. Łączy ich jedno – głos powołania, który ich tu doprowadził. Wszyscy 2 czerwca przyjmą święcenia kapłańskie.
Kilku z nich znam od lat. Po raz pierwszy usłyszałam o nich, kiedy to znajomy ksiądz odwoził swojego ucznia do Bydgoszczy, gdzie rozpoczynała się sesja propedeutyczna – dwutygodniowy zjazd rozpoczynający seminaryjną formację.
Potem spotykaliśmy się w różnych okolicznościach: jakieś kremówki w Wadowicach i sylwester u benedyktynek w Żarnowcu. W czasie Światowych Dni Młodzieży w Kolonii zafascynowani byli holenderskim biskupem, który jako jedyny z hierarchów spędził noc z młodzieżą na placu. Kiedy szedł rano w pogniecionej niemiłosiernie sutannie, mówili, że to jest ktoś. Pamiętam, jak dwa lata temu, tuż przed wejściem pielgrzymki na Jasną Górę, jeden z nich z blaskiem w oczach mówił: „Jak Pan Bóg da, za rok już będę szedł w stule, jako diakon”.
Pan Bóg dał to – i jeszcze więcej. Dziś siedzą przede mną poważni diakoni. Prace magisterskie czekają na obronę, obrazki prymicyjne odebrane z drukarni, zaproszenia rozdane. Tydzień po naszej rozmowie spakują się i wyjadą na rekolekcje. 2 czerwca w gnieźnieńskiej katedrze przyjmą święcenia kapłańskie.
Na formację seminaryjną składa się również praca fizyczna
Kłopoty z regulaminem
Ich seminaryjna codzienność obwarowana była regulaminem, wyznaczającym godziny modlitwy, posiłków, nauki, snu. I choć na co dzień mogło to męczyć – teraz mówią, że będzie im trudno. – Będzie mi brakowało tej systematyczności – mówi pochodzący z Chodzieży diakon Piotr Froelich. – Wiele przepisów mogło nas śmieszyć, ale wprowadzały one pewien ład. Jeśli zostaniemy bez tego, wielu z nas może być trudno.
– W parafii nie da się tak bardzo uporządkować dnia – dodaje diakon Tomasz Rogaliński z Miłosławia. – Będzie mniej czasu i trudniej będzie o systematyczną modlitwę i adorację.
Kiedy pozostali protestują, że zbyt czarno widzi przyszłość, i że można modlić się wieczorem w pustym kościele, Tomasz odpowiada: – Jak żyję, nie widziałem, żeby któryś z młodych księży codziennie adorował Pana Jezusa, żeby wieczorem przychodził, otwierał sobie kościół i klękał, przed tabernakulum. Ale zagłuszają go śmiejąc się, że widocznie źle patrzy. To dobrze – bo to pozwala mieć nadzieję, że oni w swoim kapłaństwie o codziennej adoracji nie zapomną.
Nikt nie powie: „przeginasz!”
Już chwila rozmowy pozwala mi dostrzec specyfikę seminaryjnej wspólnoty. Moje intuicje potwierdza diakon Marcin Przybylski (Srebrna Góra). – W napięciach, do których między nami dochodzi, dostawaliśmy bardzo ważną rzecz: informację zwrotną, dotyczącą naszego zachowania. W kapłaństwie nie będzie już na wyciągnięcie ręki kogoś, kto zna nas jak własną kieszeń i powie: „słuchaj, w tym momencie przeginasz!”
– I będzie tego brakowało! – dopowiada za nim Piotr. – Ta krytyka bywała bardzo bolesna. Teraz to się skończy, ale zacznie się samotność, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni.
Aparat krytyczny wspólnoty dochodzi do głosu raz jeszcze: kiedy diakon Krzysztof Żebrzowski (Chojna) mówi o tym, czego będzie mu brakowało po wyjściu z seminarium. Z rozbawieniem obserwuję, jak cedzi słowa, i jak reszta diakonów trwa w napięciu. Krzysztof wylicza: że brakować mu będzie ludzi... Że z młodszych roczników... Kiedy wreszcie przyznaje, że brakować mu będzie również jego własnego rocznika, jego słowa witają entuzjastyczne brawa, a Krzysztof ze śmiechem dodaje, że po sześciu latach może wreszcie się do tego przyznać. Zaraz jednak poważnieje: – Teraz będzie trudniej. Będziemy osobno i daleko od siebie, więź między nami będzie zanikać, a pojawiać się będą kolejne problemy. Trudniej będzie z kimś o tym porozmawiać, ale i tak patrzę w przyszłość z nadzieją. Przecież po to przyszedłem do seminarium, żeby z niego wyjść.
Choć w seminarium zdarzało się, że trzeba było prowadzić traktor, teraz idą już pracować na inną rolę
Boży pomysł na nas
Przyjście do seminarium nie było ich pomysłem. – Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w tym budynku, wydawał mi się ogromny – wspomina diakon Przemysław Grzybowski (Chełmce). – Kilka lat później przyjechałem tu na rekolekcje powołaniowe: było zimno, pusto i cicho. Obiecałem sobie wtedy, że już nigdy więcej tu się nie pojawię! Pan Bóg chciał inaczej...
Wszyscy diakoni mają świadomość, że prowadzą ich nie własne pomysły, ale wola Boga. To właśnie pozwala im spokojnie patrzeć na drogę, która ich czeka.
– Opuszczając seminarium, idziemy w niewiadome – przyznaje Krzysztof. – W parafii bywaliśmy jako klerycy, jako diakoni, a teraz czeka nas wielki skok w nowe życie, w zupełnie inną rzeczywistość.
Diakon Karol Maciejewski ze Żnina odważnie mówi o swoich obawach. – Gdyby nie wewnętrzna pewność, że to droga, na którą wybrał mnie Bóg, pewnie w ogóle nie chciałbym stąd wychodzić! Albo pogrążyłbym się w rozpaczy... Piotr już kilka lat temu przejść musiał próbę zaufania Bożym planom: wtedy, gdy w wyniku zmiany granic diecezji opuścić musiał seminarium w Poznaniu i zamieszkać w Gnieźnie. – Pewnie, że było ciężko – mówi. – Miałem swój plan, gdzieś w świadomości tkwił mi obraz siebie samego jako poznańskiego księdza. Tymczasem zmieniło się wszystko: środowisko, profesorowie, wykłady... Ale też dzięki temu zacząłem zauważać, że to nie miejsce, ale ludzie są ważni, i że nawet w bardzo małych środowiskach dziać się mogą wielkie rzeczy. I widzę już w tym moim przejściu do Gniezna działanie Boga.
Być księdzem
Jak widzą swoje kapłaństwo? Jakie wyznaczają w nim priorytety? Jakie przestrzenie uważają za szczególnie ważne do zagospodarowania? Krzysztof wierzy, że Bóg da mu siły i zdolności do posługiwania wszędzie tam, gdzie pośle go biskup. Ale przyznaje też: – Najpewniej czułbym się w pracy z dziećmi i młodzieżą, mam z nimi łatwy kontakt. Marzy mi się praca w szkole zawodowej, w więzieniu, z tak zwaną trudną młodzieżą.
Tomasz woli dzieci i ludzi starszych: – Bóg dał mi dar radości i uśmiech, który ułatwia nawiązanie kontaktów, szczególnie w tych środowiskach. Pracując z młodzieżą, trzeba umieć zachować dystans: chyba jestem zbyt kontaktowy, nie zawsze potrafię nad nimi zapanować, kiedy są w grupie...
Karol zwraca uwagę na konieczność współpracy ze świeckimi. – Dziś praca w pojedynkę kończy się tylko frustracją i przemęczeniem. Chciałbym trafić do parafii, w której ludzie będą gotowi dzielić się swoimi zdolnościami i wiedzą. Boję się zamknięcia w świecie własnych ideałów, budowania swojej pobożności w oderwaniu od parafian. I modlę się dziś, żebym nigdy nie zapomniał o człowieku, do którego jestem posłany – żeby nie on musiał chodzić za mną, ale żebym to ja jego wciąż szukał.
Ostatnie dni w seminarium: już wkrótce każdy z nich podejmie obowiązki jako kapłan
Wzory życia
Jakie przykłady będą ich prowadzić w kapłaństwie? Od jakich ludzi chcą się uczyć? – Te wzory są wokół nas – mówi Artur. – Trzeba tylko umieć je zobaczyć i przyjąć. Uczymy się od różnych księży w różnych sytuacjach, od każdego po trochu.
– Dla mnie – mówi Karol – ważne były spotkania z księżmi żarliwymi, którzy byli dla mnie znakiem, że Ewangelią można się przejąć na całego, i że można być znakiem Pana Boga nawet milcząc.
Krzysztof wspomina swojego nieżyjącego proboszcza: – Jako ministrant widziałem jego codzienne życie, materialne ubóstwo i duchowe bogactwo. Potrafił słuchać i rozmawiać. Był dla nas ojcem, i to była dla mnie największa z wartości. Podobne ideały wyznaczać będzie kapłaństwo Marcina. – Mój nieżyjący już proboszcz był prawdziwym pasterzem. Nigdy nie zamykał się w domu, dla każdego miał dobre słowo, a wszystko co robił, robił z pasją. Doświadczyłem z jego strony wiele ciepła i życzliwości i sam chciałbym być takim właśnie księdzem.
Być człowiekiem
Chciałam dowiedzieć się, jakie talenty ze sobą niosą, co z siebie oddają do dyspozycji tym, z którymi będą pracować. Nie udało się. – Trudno jest nagle zacząć się chwalić – mówi diakon Artur Kazecki z Nekli. Za chwilę jednak dodaje: – Chciałbym ofiarować przede wszystkim swój czas dla wszystkich, którzy będą go potrzebować.
Co to znaczy „dać czas”? Czy obiecuje otwarte drzwi plebanii? Wywieszenie numeru telefonu w parafialnej gablocie, żeby każdy wiedział, gdzie go szukać?
– Może niekoniecznie od razu numer telefonu – protestuje Artur. – Ale trzeba być człowiekiem dla drugiego człowieka. Ludzie sami przyjdą, nie będą się bać.
Ludzkie słabości
Czy mają jakieś prośby do tych, do których pójdą? Czy jest coś, co już teraz chcieliby powiedzieć? Karol nie waha się ani przez chwilę. – Czuję na sobie presję i widzę oczekiwania, że będę fajny, że spełnię wszystkie pokładane we mnie nadzieje, że zawsze będę miał świetny humor, że zawsze będę umiał pocieszyć... Niestety – pewnie tak nie będzie. Nie zawsze będę miał czas, nie zawsze będzie mnie stać na dobre słowo, nie zawsze będzie mi się chciało żartować. Nie idzie do was ksiądz idealny – idzie słaby człowiek i ksiądz, który będzie się starał.
Pomysł na pieniądze
Temat pieniędzy i samochodów zdaje się poruszać emocje części diakonów – ale nie mam ochoty zatrzymywać się na nim zbyt długo. Piotr i Karol żartem deklarują, że mogą chodzić pieszo: zdają sobie sprawę, że samochód jest narzędziem pracy, dodatkiem tylko. – Miarą dla mnie – mówi Karol – jest polecenie Jana Pawła II, żeby kapłan żył nieco poniżej poziomu życia swoich parafian. Nieco inną miarę przyjmuje Marcin: jest nią poziom życia jego rodziców i poziom życia najuboższych ludzi spotykanych podczas kolędy. – Te obrazy – mówi – powinny kształtować naszą wrażliwość i towarzyszyć nam, kiedy będziemy chcieli źle i głupio wydawać pieniądze. Przecież wystarczy, że nie będziemy liczyć każdej złotówki wydanej na ksero czy pomoce naukowe, i nie domagać się ich zwrotu od szkoły czy proboszcza.
Módlcie się za nas
Prosiłbym o modlitwę – mówił Piotr. I pewnie są to słowa, które padają w imieniu wszystkich, bo towarzyszy im głośny pomruk ogólnej aprobaty. – Modlitwa jest podstawą tego wszystkiego, co chcielibyśmy otrzymać: otwartości, radości, szczerości i gotowości współpracy, których bardzo chcielibyśmy doznać od ludzi, do których lada dzień pójdziemy. I ze swojej strony obiecujemy modlitwę za tych wszystkich, którym chcemy służyć.
Piotrze – obiecuję modlitwę, o którą prosisz. Karolu – bądź zawsze przejęty na całego. Marcinie – niech się nie kończy Twoje zakochanie w Jezusie. A wszystkim, na których 2 czerwca biskup nakłada ręce – zarówno tym, z którymi udało mi się rozmawiać, jak i tym milczącym – życzę wierności po grób i miłości bez końca. I życzę odwagi życia: bo, jak mówiła mistyczka Adrienne von Speyr: „Bóg zawsze szuka ludzi, którzy w decydującym momencie się nie boją”.