Logo Przewdonik Katolicki

Nasz sąsiad Egipt

Nina Nowakowska
Fot.

Wspólnota, której jesteśmy członkiem, sąsiaduje z 17 państwami. Ale wiedza obywateli Unii o sąsiadach ogranicza się na ogół do agencyjnych doniesień o konfliktach lub do urlopowych wspomnień. By przybliżyć prace Europejskiej Polityki Sąsiedztwa (European Neighbourhood Policy ENP), Komisja Europejska postanowiła w tym roku zorganizować dla dziennikarzy z państw członkowskich...

Wspólnota, której jesteśmy członkiem, sąsiaduje z 17 państwami. Ale wiedza obywateli Unii o sąsiadach ogranicza się na ogół do agencyjnych doniesień o konfliktach lub do urlopowych wspomnień. By przybliżyć prace Europejskiej Polityki Sąsiedztwa (European Neighbourhood Policy – ENP), Komisja Europejska postanowiła w tym roku zorganizować dla dziennikarzy z państw członkowskich cykl wyjazdowych seminariów, organizowanych w stolicach państw należących do ENP. Pierwszą, którą odwiedziliśmy, był Kair.

Najbardziej zażyłe stosunki Unia utrzymuje z państwami zrzeszonymi w Europejskim Stowarzyszeniu Wolnego Handlu (EFTA), czyli z Islandią, Liechtensteinem, Norwegią i Szwajcarią. Następne dwie grupy sąsiadów to kandydaci (Chorwacja, Macedonia, Turcja) i potencjalni kandydaci (Albania, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Serbia z Kosowem). Wreszcie grupa czwarta to państwa podlegające tzw. Europejskiej Polityce Sąsiedztwa, czyli Egipt, Izrael i Palestyna, Jemen, Liban, Maroko, Ukraina i Azerbejdżan. Stosunki z Rosją reguluje odrębny układ o Partnerstwie Strategicznym, a z Białorusią, Libią i Syrią Unia nie zawarła dotychczas żadnych porozumień.

Instytucje unijne zajmują się ENP, tzn. dają pieniądze, przygotowują programy, negocjują umowy, monitorują przestrzeganie prawa, procedur demokratycznych i praw człowieka, od 2004 roku.

W Kairze byliśmy w przededniu podpisania tzw. Planu Działań (Action Plan), czyli umowy regulującej całość stosunków pomiędzy Unią i państwem ENP, kilkanaście dni przed wyborami do niższej izby egipskiego Zgromadzenia Narodowego oraz przed planowanym wprowadzeniem nowej konstytucji. Nowa konstytucja ma się stać, zdaniem władz, kolejnym milowym krokiem na drodze ku demokratyzacji Egiptu. Nasi kairscy rozmówcy, z różnych odłamów egipskiej opozycji, zgodnie zaprzeczają. Dopóki nie upadnie reżim Hosniego Mubaraka – mówią – nic się nie zmieni.

Opozycja intelektualna
Dla większości z nas Egipt to słońce, cudowne rafy koralowe i przede wszystkim wspaniałe zabytki. Dlaczego mimo niebywałych walorów turystycznych, ropy i miłych, zdolnych, mówiących wszystkimi językami świata mieszkańców jest to kraj tak dramatycznie biedny i zacofany? Podczas kairskiej dziennikarskiej wizyty nie spotkał się z nami nikt z władz Egiptu, komu moglibyśmy zadać takie pytanie. Egipski ambasador w Brukseli wygłosił powitalne, państwowotwórcze przemówienie i zniknął. Opozycja odpowiedzi zna. Ta koncesjonowana, akademicka oferuje pogłębione analizy sytuacji. Bardziej radykalna poszukuje, często po omacku, dróg wyjścia.

W kairskim Centrum Studiów Politycznych i Strategicznych Al-Ahram słyszymy pierwsze diagnozy. Zapaść cywilizacyjna Egiptu przyszła – zdaniem naszych rozmówców – wraz z obaleniem w 1952 roku króla Farouka i dojściem do władzy Gamala Abdela Nassera. Potem, szczególnie po zamachu na Anwara Sadata w 1981 roku i wprowadzeniu stanu wyjątkowego, było już tylko gorzej. Ale skrajnie skorumpowany reżim Hosniego Mubaraka jest w gruncie rzeczy na rękę wszystkim bliższym i dalszym sąsiadom. Tak długo jak strategicznie położony ponad 70-milionowy kraj o najwyższym przyroście naturalnym w świecie (co 23 sekundy rodzi się egipskie dziecko) jest spokojny, tak długo jak w rejonie pełni swoistą misję stabilizacyjną między Izraelem a krajami arabskimi, tak długo jak egipski islam nie angażuje się w zewnętrzne awantury (radykalne Bractwo Muzułmańskie określa się jako śmiertelny wróg Al-Kaidy), tak długo nikt nie będzie przesadnie zabiegał o wewnętrzne reformy w tym kraju. Przeciwnie, niektórzy ochoczo uwierzyli, że dwa lata temu pierwsze wielopartyjne wybory prezydenckie oraz wybory do wyższej izby parlamentu, w wyniku których kilkudziesięciu Braci Muzułmańskich zostało niezależnymi deputowanymi, to niebywały postęp na drodze do demokracji. Dalszym krokiem ma być zniesienie po 26 latach stanu wyjątkowego i wprowadzenie nowej konstytucji. Tyle że, zdaniem zarówno akademików z Al-Ahram, jak i innych naszych rozmówców, parlamentarna opozycja wobec wszechwładnej Narodowej Partii Demokratycznej Mubaraka jest symbolicznym kwiatkiem do kożucha, a nowa konstytucja pod względem swobód obywatelskich może wprowadzić rygory jeszcze ostrzejsze niż prawo stanu wyjątkowego. Świat udaje, że tego nie widzi. Także Unii Europejskiej bardziej zależy na stabilnym niż na demokratycznym Egipcie! To najcięższe, w kontekście naszej wizyty, oskarżenie słyszymy w Kairze wielokrotnie.

Profesorowie z Al-Ahram, na ogół po stażach odbytych w renomowanych uczelniach zachodnich, dalecy są od poznawczej naiwności. O aktywności obywatelskiej w Egipcie nie ma co mówić. Biedni, niewykształceni fellachowie (94 proc. ludności) żyją z dnia na dzień, ledwo wiążąc koniec z końcem. Dla Arabii Saudyjskiej, dominującej siły ideologicznej w regionie, demokracja oznacza sekularyzację, do czego za żadną cenę nie dopuści, także w krajach ościennych. A argumenty, jak wiadomo, posiada przekonujące, przynajmniej dla możnych tego świata. Piszą więc uczeni mądre rozprawy o perspektywach mariażu demokracji z islamem, o wiodącej roli, jaką w tym procesie powinny odgrywać Egipt i Tunezja. Nie powinniśmy próbować demokratyzować islamu, raczej myślmy o islamizacji demokracji, czyli o wypracowaniu nowego modelu demokracji islamskiej – postulują. Brzmi to tyleż atrakcyjnie, co ogólnikowo, żeby nie powiedzieć utopijnie.


Piątkowe modły na kairskiej ulicy

Kefaya – egipska „Solidarność”
„Kefaya” znaczy „dosyć”. Z dwojgiem liderów tego ruchu spotykamy się w zapyziałej śródmiejskiej kamienicy, zapewne – jak nam uświadamiają – cały czas inwigilowanej przez służby bezpieczeństwa. Barwnie opowiadają o swoich początkach w 2004 roku, o spotkaniu sześciu osób i inicjatywach protestu, które stopniowo wciągały aktywistów w całym kraju. Nie eksponują zbytnio faktu, że powstali jako ruch solidarności z palestyńską intifadą, koncentrują się na opowieściach o pikietach i innych akcjach, które ich rozsławiły podczas kampanii wyborczej w roku 2005. Mówią o planowanych protestach, które, jak mają nadzieję, będą coraz liczniejsze. Zrzeszają działaczy wyznających różne ideologie, nasserystów, liberałów, socjalistów, Braci Muzułmańskich, a łączy ich jeden cel: obalenie reżimu. Nie bardzo wierzą w jego ewolucyjną transformację. Z przekąsem kreślą przewidywany scenariusz sukcesji po Hosnim Mubaraku przez jego syna Gamala, który dla niektórych Egipcjan jawi się jako może nie całkiem świetlany, ale przynajmniej niosący pewną nadzieję. Gamal Mubarak jest ponoć rzutkim, wykształconym, bywałym w świecie technokratą, od kilku lat aktywnym działaczem partii ojca.

Kefaya przyszłość kraju pod rządami Gamala widzi raczej w czarnych barwach. Na pewno nie doprowadzą takie rządy do likwidacji wszechobecnej korupcji, polepszenia doli prostego człowieka czy realnego poszerzenia swobód demokratycznych. Czy Kefaya posiada własny strategiczny program zmian? Przysłuchując się ich ognistym deklaracjom, przeżywałam swoiste déjà vu. „Jest nas z każdym dniem coraz więcej. Obecni jesteśmy na uczelniach, w fabrykach i na ulicach. Przygotowujemy strajki i akcje szkoleniowe. Nie złamią nas aresztowania, straszenie czy nawet bicie. Jesteśmy zahartowani. Staniemy się któregoś dnia masowym ruchem protestu i wymusimy demokratyczne wybory”. Co dalej? Jaki system zapanuje w wolnym, demokratycznym Egipcie? Jakie siły dojdą do władzy? Nad tym działacze Kefayi się nie zastanawiają, wierząc, że demokracja wypromuje najlepszych. Przynajmniej tak nam mówili.

Wśród różnic między polską „Solidarnością” z lat 80. i egipską Kefayą warto wymienić dwie. Niewątpliwie sprzyja im niebywały rozwój technologii komunikacyjnych. Jakże łatwo zwołać się dzisiaj na pikietę czy inną zadymę za pomocą SMS-ów czy e-maili! Natomiast, co nas nieco zdziwiło, liderzy Kefayi twierdzą, że nie utrzymują żadnych kontaktów z innymi podobnymi ruchami na świecie, że nie liczą na niczyją pomoc, na niczyją solidarność. A może to po prostu ostrożność i brak zaufania do nas, do ludzi z innego świata?

Ciąg dalszy za tydzień

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki