Odbieram telefon i słyszę słowa prośby: „Mógłby ksiądz pojechać do Magdy? Leży w szpitalu. Bardzo potrzebuje pomocy. Zgodziła się, żeby ksiądz przyszedł”. „Dobrze, jutro u niej będę” – uspokajam rozmówczynię.
Tym telefonem rozpoczyna się ratowanie nadziei na życie młodej kobiety. Pamiętałem Magdę jako kilkuletnią dziewczynkę, potem kontakt się urwał. Teraz mam wrócić, by pomóc jej żyć, po tym co się stało. Jadę do szpitala. Z modlitwą w sercu i pewnym niepokojem udaję się do pokoju nr 112. Czy wśród leżących kobiet rozpoznam Magdę? Tak, to ona. Leży prawie cała unieruchomiona. Żyje, bo nie udał się jej skok z piątego piętra... Rozmawiamy o tym, co się stało. Właściwie to ja tylko słucham. Magda należy do bardzo mocnych kobiet. Studia skończyła na jednej ze szwajcarskich uczelni. Ma męża i dziecko; piękne, duże mieszkanie. Sama stwierdza: „Wszystko mi się udawało. Tylko ten skok się nie udał...”. Brakuje mi słów, gdy słyszę zapewnienie: „Zrobię to jeszcze raz, nawet gdybym miała iść do piekła...”. Pierwsze spotkanie dobiega końca. Na czole Magdy czynię znak krzyża i pytam: „Czy mam przyjść za tydzień?” „Tak”. „To do zobaczenia. Zostań z Bogiem”. Zdejmuję ochraniacze na buty i wolnym krokiem opuszczam szpital. Jest nadzieja.
Bóg cię kocha
„I co, jest lepiej?” – pytam, rozpoczynając rozmowę. „Jest, już ręką mogę trochę więcej ruszać”. „To się cieszę. Przyjdzie czas, że wrócisz do domu, także do pracy. Może nie będziesz już tańczyć i jeździć na nartach, ale bez tego można przecież żyć”. „Właśnie, że będę” – przerywa Magda. Nie dopuszcza do myśli tego, że nie tak łatwo wróci do pełni sił. Ale ona zawsze chciała być pierwsza i najlepsza. Często jej się to udawało. Tylko ten skok się nie udał... Rozmawiamy o sensie życia. On przecież jest w człowieku. Tym bardziej jak się ma kogo kochać i jest się kochanym. Na chwilę się zamyśliła. Rozmawiamy o Bogu jako sensie życia, o wierze w Niego. Mimo że Magda chodziła do kościoła, przystępowała do sakramentów, to jednak teraz, po tym wszystkim, co się stało, coś pękło
w relacji z Bogiem. Dziwi się tylko, że ja uważam ten nieudany skok za znak miłosierdzia Bożego. „Bóg cię kocha, dlatego żyjesz” – mówię. „Gdyby mnie kochał, to w ogóle by się to nie stało” – stwierdza. „Bóg zawsze nas kocha, ale nigdy nie odbiera wolnej woli. I to jest piękne w człowieku” – dopowiadam. Nasza rozmowa dotyka filozofii. Przerywa ją fizykoterapeuta. Muszę więc już iść. Błogosławię Magdę i proszę, by się uśmiechnęła. „Nie będę się uśmiechała!”. „Będę za tydzień. Dobrze?”. Pada krótkie „dobrze”. Opuszczam szpital i myślę, kiedy Magda się uśmiechnie.
Gdzie jest Magda?
Kolejna środa. Siadam na krześle, blisko łóżka Magdy i podejmuję walkę o nadzieję na życie. Tym razem sama zaczyna rozmowę. „Był u mnie psychiatra. Zapytał, jak to się stało, dał leki i poszedł. Nie da się z nim rozmawiać. Nie ma nic do powiedzenia. Taka terapia jest do niczego. A te leki tylko otępiają”. Wracamy do naszego problemu. Usiłuję przekonać Magdę, że jest potrzebna swojej rodzinie, przyjaciołom, także w zakładzie pracy. To ją ożywia. Dopowiada: „do pracy muszę wrócić. Przecież mam bardzo dobrą pracę. Tam na mnie czekają”. Spokojnie i łagodnie staram się ten pogląd prostować. Praca nie jest sensem życia. „Tam, Magdo, ktoś cię zastąpi. Natomiast jesteś niezastąpiona w domu. Tam czeka na ciebie...” – urywam w pół zdania i patrzę na zdjęcie Patryka. Magda lekko zwraca twarz, by popatrzeć na zdjęcie swojego dziecka. Na chwilę milknie. Kolejne spotkanie dobiega końca. „Do zobaczenia za tydzień”. „Do zobaczenia...”. Bez uśmiechu.
Od jednego spotkania do drugiego ja, ale i wielu innych ludzi modli się za Magdę. Nie tylko, by wyzdrowiała, ale by chciała żyć. Idę po raz kolejny do pokoju 112. W progu nieruchomieję. Łóżko Magdy jest puste! Szybko przebiegła mi myśl: „Nie, nie mogła tego zrobić po raz drugi, no bo jak? Sama jest cała połamana...”. Z pewnym niepokojem udaję się do dyżurki pielęgniarek: „Szczęść Boże, przepraszam, gdzie jest Magda?”. „Poszła do domu, wróci do nas za dwa tygodnie na badania i dalszą rehabilitację” – mówi siostra. Jadąc na dworzec, wysyłam SMS-a do Doroty, siostry Magdy. Odpowiada: „Wszystko jest na dobrej drodze...”. Uspokojony wracam do siebie. Po kilku dniach otrzymuję telefon od Doroty: „Proszę księdza, z Magdą jest coraz lepiej, nawet się uśmiecha...”. Kończymy rozmowę. Klękam i dziękuję Bogu za uśmiech Magdy. Będzie żyła, bo się uśmiecha. Udało się uratować jedną nadzieję.
Katechizm Kościoła Katolickiego O samobójstwach
– Każdy jest odpowiedzialny przed Bogiem za swoje życie, które od Niego otrzymał. Bóg pozostaje najwyższym Panem życia. Jesteśmy obowiązani przyjąć je z wdzięcznością i chronić je ze względu na Jego cześć i dla zbawienia naszych dusz. Jesteśmy zarządcami, a nie właścicielami życia, które Bóg nam powierzył. Nie rozporządzamy nim.
– Samobójstwo zaprzecza naturalnemu dążeniu istoty ludzkiej do zachowania i przedłużenia swojego życia. Pozostaje ono w głębokiej sprzeczności z należytą miłością siebie. Jest także zniewagą miłości bliźniego, ponieważ w sposób nieuzasadniony zrywa więzy solidarności ze społecznością rodzinną, narodową i ludzką, wobec których mamy zobowiązania. Samobójstwo sprzeciwia się miłości Boga żywego.
– Samobójstwo popełnione z zamiarem dania „przykładu”, zwłaszcza ludziom młodym, nabiera dodatkowo ciężaru zgorszenia. Dobrowolne współdziałanie w samobójstwie jest sprzeczne z prawem moralnym. Ciężkie zaburzenia psychiczne, strach lub poważna obawa przed próbą, cierpieniem lub torturami mogą zmniejszyć odpowiedzialność samobójcy.
– Nie powinno się tracić nadziei dotyczącej wiecznego zbawienia osób, które odebrały sobie życie. Bóg, w sobie wiadomy sposób, może dać im możliwość zbawiennego żalu. Kościół modli się za ludzi, którzy odebrali sobie życie.
KKK 2280-2283