W sobotnie popołudnie 28 stycznia wystarczyło kilka chwil, aby zginęło wielu ludzi. Życie człowieka jest tak bardzo kruche. Warto o tym pamiętać nie wtedy, kiedy jesteśmy świadkami jego utraty, ale wtedy, kiedy możemy się jeszcze nim cieszyć w spokoju.
Kilkadziesiąt ofiar to wystarczający powód do smutku i wewnętrznego buntu. Jak zwykle pojawią się pytania: kto zawinił? Dlaczego taka kara? Bywa, że tym winnym i tym karzącym w naszych oczach jest Bóg.
Sytuacje te prowadzą do poważnych zawirowań w życiu duchowym. Dlaczego Bóg pozwala nam cierpieć z powodu rzeczy, za które nie jesteśmy odpowiedzialni. Czy tak naprawdę nie jest wcale miłujący, wbrew temu, co powiedział Jezus? Czy w rzeczywistości nie jest bardziej okrutny, a przynajmniej aż tak bardzo skory do okazania troski? Czy częściowo cierpienie nie istnieje po to, abyśmy nie ustawali w pokorze? Czy cierpienie nie istnieje po to, abyśmy mieli szansę okazać troskę, poświęcenie i służyć innym? Czy cierpienie nie istnieje po prostu po to, abyśmy docenili, jak wiele dobrych rzeczy istnieje w świecie doczesnym i jak często nam jest dobrze? Czy może Bóg wcale nie jest wszechmocny? Czy mogłoby być tak, że w rzeczywistości nie posiada całkowitej kontroli?
Katechizm Kościoła Katolickiego (art. 272) odpowiada: „Wiara w Boga Ojca wszechmogącego może być wystawiona na próbę przez doświadczenie zła i cierpienia. Niekiedy Bóg może wydawać się nieobecny i niezdolny do przeciwstawiania się złu. Bóg Ojciec objawił jednak swoją wszechmoc w sposób najbardziej tajemniczy w dobrowolnym uniżeniu i w zmartwychwstaniu swego Syna, przez które zwyciężył zło. Chrystus ukrzyżowany jest więc «mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi» (1Kor 1, 24-25). W zmartwychwstaniu i wywyższeniu Chrystusa Ojciec «na podstawie działania (swojej) potęgi i siły» okazał «przemożny ogrom mocy względem nas wierzących»” (Ef 1, 19).
Chrześcijańska zaradność
Niewątpliwie określenie „przypadek” wydaje się być kiepskim wyjaśnieniem przyczyn takiej tragedii, ale tak waśnie było. Stało się coś, czego nikt nie zamierzał, coś, czego nikt, a już na pewno Bóg, nie chciał.
Zapytano w sondzie ulicznej, co można zrobić dla tych ludzi? Niemal wszyscy odpowiedzieli: modlić się. Rzeczywiście, rozpoczął się prawie natychmiastowy szturm na niebiosa. Do modlitwy i solidarności zachęcał Ojciec Święty Benedykt XVI, w katedrze katowickiej arcybiskup Damian Zimoń wzywał, aby nie tracić nadziei, a ból pytań łagodzić wspólną modlitwą. Na Wawelu i w Gdańsku, na Jasnej Górze w Częstochowie, wszędzie solidarnie zwracano się do Boga. Do modlitwy włączyli się przedstawiciele najwyższych władz państwowych – prezydent, premier i o włączenie się w nią prosili rodaków.
Wiele osób chciało pomóc. Jednakże byli bezradni. Nie mogli przecież pójść na gruzowisko i własnymi rękoma, kawałek po kawałku, odrzucać zniszczone elementy budowli, aby wydobyć choćby jeszcze jednego żywego człowieka. Pozostając jednak w domu, czuli się niespokojni. Młode małżeństwo z samego rana wybrało się do stacji krwiodawstwa, aby oddać krew dla poszkodowanych. – Chcieliśmy w ten sposób ratować tych ludzi – mówili.
Wiara odsuwa zwątpienie
Wiele razy widzimy przejeżdżające karetki pogotowia, co także może być znakiem czyjejś osobistej tragedii. Z mediów dowiadujemy się o strasznych ludzkich doświadczeniach. Nie wolno nam być wobec nich obojętnymi. Pomyślimy, że przecież pomoc jest poza naszymi możliwościami. Nieustannie w naszym ręku pozostaje jednak modlitwa, choćby ciche westchnienie.
W całym kraju, w najbliższych dniach odbywać się będą ostatnie, tu na ziemi, pożegnania i ceremonie pogrzebowe. Jak się znowu okazuje, najbardziej wartość życia docenia się dopiero w bardzo wielkim zbliżeniu ze śmiercią. Deklaracja „wierzę” nie wystarczy. Chwile te muszą być dla nas, ludzi wiary, czasem zwycięstwa nad zwątpieniem, zwycięstwa wiary w Słowo Boga, który złożył obietnicę życia wiecznego.