Z ks. Zdzisławem Fortuniakiem, biskupem pomocniczym archidiecezji poznańskiej, rozmawia Adam Suwart
Uroczystość Wszystkich Świętych skłania nas szczególnie do refleksji nad śmiercią, o której na co dzień rzadko myślimy...
– Wyznaczona przez kalendarz liturgiczny na dzień 1 listopada uroczystość jest uczczeniem wszystkich zbawionych. Stanowią oni wielką rzeszę, której – jak mówi Pismo Święte – nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków. Niektórych z nich znamy z imienia, są przecież wśród nich i nasi patronowie, ale nieporównanie więcej jest takich, których nie znamy. Jedni i drudzy osiągnęli świętość życia. Znaczy to, że oni życia nie zmarnowali. Przeszli przez próg śmierci i otrzymali mieszkanie w domu Ojca. Osiągnęli to, ku czemu przez całe życie – wspierani łaską Bożą – zdążali. Dla nich chwila śmierci była chwilą błogosławioną, szczęśliwą.
Wydaje się, że człowiek współczesny unika tego tematu. Dlaczego?
– Wielu na pewno tak. Dlaczego tak jest? Przyczyn jest wiele i trudno tu wymieniać wszystkie. Zapewne są tacy, którzy zdają sobie sprawę, że życie, jakie prowadzą, nie jest właściwe, ale nie chcą go zmienić. Wolą więc nie myśleć o śmierci i o tym, co jest poza jej progiem, a także o swojej odpowiedzialności za życie. Są inni, którym brak na to czasu – oni przypominają tych, o których mówi Ewangelia, że zostali zaproszeni na ucztę, ale nie skorzystali z tego, usprawiedliwiając się mającymi pozory słuszności wymówkami. Tłumaczyli się obowiązkami związanymi z handlem, rolnictwem, rodziną. Mówi się też, nie bez racji, że mamy dziś do czynienia z kultem życia o charakterze neopogańskim. Spośród takich właśnie kręgów wywodzą się ludzie, którzy wszelkimi sposobami zabiegają o to, by przypadkiem z okna ich mieszkania nie było widać cmentarza. Chcą z pola swego widzenia usunąć wszystko, co przypomina fakt śmierci. Tutaj też pewno ma swe główne źródło myślenie, że w obrzędach pogrzebowych nie powinny uczestniczyć dzieci.
Jak chrześcijanin powinien przełamywać naturalny, wpisany w ziemską kondycję człowieka lęk i nie bać się śmierci?
– Opatrzność Boża udzieliła nam w tej materii niezwykłej lekcji w osobie Sługi Bożego Ojca Świętego Jana Pawła II. Przed nim też stawały pytania o życie i śmierć. Miało to zapewne szczególne znaczenie, gdy jako dziecko stał nad trumną swej matki i nieco później, gdy jako młodzieniec przygotował pogrzeb swego ojca. Sam też otarł się o własną śmierć w wyniku zamachu. Zapytajmy więc, jak on ten problem rozwiązał?
W testamencie Ojca Świętego czytamy: „W dniu 13 maja 1981 roku, w dniu zamachu na Papieża podczas audiencji na Placu Świętego Piotra, Opatrzność Boża w sposób cudowny ocaliła mnie od śmierci. Ten, który jest jedynym Panem Życia i śmierci, sam mi to życie przedłużył, niejako podarował na nowo. Odtąd ono jeszcze bardziej do Niego należy”. Jan Paweł II szedł przez życie głęboko przekonany, że człowiek w chwili śmierci, u kresu ziemskiego życia, nie zapada w ciemność, w otchłań nicości, ale jest zaproszony na spotkanie z najlepszym Ojcem, który z miłością przyjmuje utrudzone dziecko, aby obdarzyć je pełnią życia i szczęścia.
Ewangelia głosi, że na końcu naszej drogi, na końcowej stacji naszego życia, Ktoś na nas będzie czekał. Przez naszą śmierć, bolesną śmierć, włączamy się w zbawczą śmierć Chrystusa. Św. Paweł Apostoł napisał, że w życiu i śmierci należymy do Pana. Tak żył i umierał Jan Paweł II. Panu Bogu dziękujemy za udzieloną nam, przeprowadzoną w sposób bardzo poglądowy lekcję życia i umierania.