Logo Przewdonik Katolicki

Chrapiący wartownik

Renata Krzyszkowska
Fot.

Mają wielkie oczy, płomienną, pomarańczowoognistą barwę, są lekkie, w locie niemal bezszelestne. Uważa się je za najpiękniejszych przedstawicieli swego gatunku mowa o sowach płomykówkach. Niestety, ich liczba z roku na rok maleje. By przetrwać, potrzebują bezpiecznego schronienia, o które coraz trudniej. Ich bodajże ostatnią ostoją stały się kościelne dzwonnice. Dawniej...

Mają wielkie oczy, płomienną, pomarańczowoognistą barwę, są lekkie, w locie niemal bezszelestne. Uważa się je za najpiękniejszych przedstawicieli swego gatunku – mowa o sowach płomykówkach. Niestety, ich liczba z roku na rok maleje. By przetrwać, potrzebują bezpiecznego schronienia, o które coraz trudniej. Ich bodajże ostatnią ostoją stały się kościelne dzwonnice.

Dawniej często gnieździły się w starych, drewnianych wiatrakach, młynach, stodołach, na strychach. Były tam szpary, którymi mogły wlatywać, mrok, który jako zwierzęta nocne bardzo lubią, a także ziarno, które przyciągało myszy, jedną z ich ulubionych przekąsek. Niestety, w naszym krajobrazie coraz mniej drewnianych budynków. Do nowych, murowanych i szczelnie zamykanych zabudowań trudno im się dostać. – Dzwonnice kościelne pozostały jednym z nielicznych miejsc, gdzie mogą się schronić. Ptaki upodobały sobie te miejsca także ze względu na ich niedostępność. Rzadko ktoś tu zagląda, więc czują się w miarę bezpiecznie, a do bicia dzwonów szybko się przyzwyczajają – mówi Tomasz Ekiert, ornitolog z Południowowielkopolskiej Grupy Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, od lat badający życie tych fascynujących stworzeń.

Waleczny puch
Na wieży kościoła pw. Zwiastowania Pańskiego w Skrzebowej w Wielkopolsce sowy płomykówki mieszkają od kilkudziesięciu lat. – Fakt, że w dzwonnicy ktoś mieszka, nadaje świątyni pewnej tajemniczości. Panu Bogu ich obecność na pewno nie przeszkadza, więc wiernym tym bardziej – mówi ks. proboszcz Mariusz Pohl. Płomykówki, jak wszystkie sowy, są bardzo płochliwe, prowadzą nocny tryb życia. Na żer wylatują dopiero po zmroku. Od innych sów różnią się nie tylko barwą, ale także kształtem szlary, czyli części twarzowej, która ma zarys serca. Można je również rozpoznać po głosie przypominającym ludzkie sapanie i chrapanie. – W swojej parafii pracuję już od dwunastu lat, ale ptaki te widziałem zaledwie kilka razy. Pierwszy raz ujrzałem sowę płomykówkę w świetle księżyca, blisko mojego okna, gdy siedziała na czubku świerka. – Niesamowity, bajkowy widok – opowiada ks. Pohl. – Drugi raz dane było mi ją nawet dotknąć, gdy przypadkowo wleciała na strych. Nie wiedząc na co się narażam, wziąłem ją na ręce i szybko tego pożałowałem. Choć ptak niemal nic nie waży, a w dotyku przypomina kłębek mięciutkiego puchu, ma niestety ostre szpony. Sowa nie wiedziała, że nie mam złych zamiarów i pokaleczyła mi dłonie.

Sowa płomykówka jest jednym z 37 podgatunków, które można spotkać na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. W Polsce jest ptakiem chronionym, podobnie jak wszystkie sowy. Ze względu na kolor upierzenia zrodził się kiedyś w Europie przesąd, że jej obecność zwiastuje pożar. Jeszcze po II wojnie światowej znajdowano płomykówki poprzybijane za skrzydła do wrót stodół, co – jak wierzono – miało zabezpieczyć przed przypadkowym wznieceniem ognia. W Chinach natomiast figurki przedstawiające płomykówkę umieszczane na dachu budynku miały go chronić przed uderzeniem pioruna.

Nocny patrol
– Podczas polowania płomykówki posługują się głównie dwiema technikami łowieckimi. Dzięki specjalnej budowie piór bezszelestnie patrolują teren z niewielkiej wysokości i wyszukują swoje ofiary. Gdy jest zimno, sowy rzadziej latają. Częściej jak wartownicy cierpliwie obserwują otoczenie z wybranego punktu np. gałęzi drzewa, słupka czy żerdzi. Gdy polują na śpiące ptaki, zawisają nad krzewem, gdzie się schroniły, i od czasu do czasu w powietrzu delikatnie uderzają skrzydłami o gałęzie, wypłaszając zaskoczone ofiary. Atak następuje błyskawicznie. Lądują nogami na ich ciele, unieruchamiają je szponami i uśmiercają mocnym uderzeniem dzioba w tył czaszki. Zdobycz zazwyczaj połykana jest w całości – opowiada Tomasz Ekiert.

Sowy płomykówki, tak jak inne ptaki, mimo że są drapieżnikami, nie mają zębów. Cały ciężar rozdrabniania pokarmu spoczywa więc na żołądku. Niestrawione resztki pokarmu (np. sierść, kości, zęby) usuwane są przez przełyk i dziób w postaci tzw. wypluwki. W odróżnieniu od wypluwek innych gatunków sów, zawierają całe i zazwyczaj nieuszkodzone czaszki nawet tak delikatnych grup zwierząt jak myszy czy owadożerne. To właśnie dokładna analiza zawartości wypluwek pozwoliła określić dietę sów płomykówek i odkryć, że są bardzo pożyteczne. Tępią szkodniki, m.in. norniki, myszy, a nawet szczury. Płomykówka potrzebuje w ciągu doby ok. 100 g pokarmu, co odpowiada masie jednego młodego szczura lub 3-5 norników.

Coraz mniej gniazd
Sowa płomykówka rozpoczyna swoje lęgi zwykle w kwietniu lub maju. W latach obfitujących w pokarm, także w sierpniu lub wrześniu. Nie buduje gniazd. Swoje jaja składa po prostu na starych pokruszonych wypluwkach. Zwykle w gnieździe jest kilka (do ośmiu) piskląt. W latach ubogich w pokarm młodych jest mniej lub ptaki w ogóle nie przystępują do lęgów. Pisklęta przez pierwsze dwadzieścia dni muszą być stale ogrzewane przez matkę. Ciężar wyżywienia całej gromadki spoczywa więc na samcu, który jak na głowę rodziny przystało, troszczy się także o jej przyszłość. Część upolowanej zdobyczy gromadzi na zapas, gdyby przedłużyła się deszczowa aura. Podczas opadów sowy nie wylatują na łowy. Mokre pióra utrudniałyby im lot, a ponadto gryzonie stanowiące ich pokarm ukrywają się w tym czasie w norach.

– Nasze sowy gnieżdżą się w samym czubku dzwonnicy. Sam dokładnie nie wiem którędy tam wlatują. Może jednym ze znajdujących się tam małych okienek albo przez szparę w żaluzjach okiennic – opowiada ks. Mariusz Pohl. – By podpatrzyć młode, trzeba dokonać nie lada wyczynu. Nie ma innego sposobu niż wspinać się po wysokiej drabinie ustawionej na szczycie ponad 30-metrowej wieży. Drabina stoi oparta o czubek metalowej poręczy, pod którą jest przepaść. Widok piskląt budzi zdziwienie, bo są po prostu bardzo brzydkie. Trudno uwierzyć, że wyrosną z nich piękne sowy.

Jak się szacuje, w Polsce żyje nie więcej niż ok. 3 tys. par sów płomykówek. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się poprawić. – Coraz częściej zdarza się, że nawet dzwonnice bywają dla tych ptaków niedostępne. Na wielu z nich zakładane są siatki mające chronić przed gołębiami. Niestety, przy okazji w ten sposób eksmitowane są również sowy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki