„Boże, daj mi pogodę ducha, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę; odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę, i mądrość, żebym zawsze odróżniał jedno od drugiego”. Słowa Reinholda Niebuhra, teologa amerykańskiego, nabierają niezwykłej aktualności w przełomowych chwilach naszego życia. To właśnie wtedy, intensywniej niż zwykle, zastanawiamy się nad istotą naszego ziemskiego bytowania; próbujemy ustalić sens naszego życia, obrać strategię dalszego działania. Podsumowując kolejny etap życia, nierzadko słowami Koheleta zadajemy sobie fundamentalne pytanie: „Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem?” (Koh 1, 3-4). Kim jestem, po co istnieję, do czego dążę? Odpowiedzi udziela nam upływający czas, z perspektywy którego możemy ocenić nasze wybory, postawy życiowe, poglądy, stosunek do innych.
W obliczu ważnych wydarzeń z całą jaskrawością uwypukla się potrzeba pewności, że ścieżka, którą kroczymy, prowadzi nas nieprzerwanie ku pełni człowieczeństwa. Ale czy zawsze możemy z czystym sumieniem podpisać się pod stwierdzeniem, że obrana przez nas droga jest tą właściwą? Czy nie sprowadza nas na manowce? Może warto zastanowić się nad kierunkiem naszej ziemskiej wędrówki i w skrytości serca odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w natłoku codziennych spraw, wrażeń i trudów nie umyka nam całościowa perspektywa duchowego rozwoju? Zaniedbując niektóre aspekty ziemskiego bytowania, wciąż błądzimy i miotamy się, w rezultacie oddalając się od możliwości osiągnięcia życiowej harmonii, pełni. Tak realizowany ziemski plan na dłuższą metę nie daje satysfakcji i pocieszenia. Bowiem „cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?” (Mt 16, 26).
Czy łatwo dziś pielęgnować duchowość, być wiernym ideałom i wartościom? Współczesna kultura nieustannie podsuwa wzory życia ułatwionego; przekonuje, że najważniejszy jest nasz własny, egoistyczny interes, indywidualna przyjemność. Nierzadko bardziej lub mniej świadomie ulegamy owym wymogom współczesnego świata.
Jesteśmy przyzwyczajeni do nieustannych egzaminów, sprawdzających naszą przydatność w społeczeństwie. To sprawia, że w walce o własne miejsce coraz częściej przyjmujemy zasadę „cel uświęca środki”. Nie chodzi tu tylko o nieczystą nieraz rywalizację na rynku pracy, lecz również o sferę stosunków międzyludzkich, pseudoprzyjaźni podszytych perspektywą wymiernych korzyści. Po głębszej refleksji przychodzi jednak opamiętanie, bo czy osiągnięcia i cele zdobyte „drogą na skróty” nie przypominają zamków na piasku, które przy pierwszym podmuchu wiatru trącą strukturę, kształt i pierwotny styl? Paradoksalnie zamiast przynieść upragniony ład i równowagę życiową, są przyczyną chaosu, dezorientacji, zatracenia. Bez stałego punktu odniesienia, bez trwałych fundamentów, nasze ziemskie przedsięwzięcia stają się jałowe i bez wyrazu.
Źródłem siły może być nieustanne dążenie do moralnej doskonałości, do zachowania wierności wartościom, z których wyrastamy. Biegnąc na oślep po życiowych ścieżkach, odwołać się możemy do słów Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który stwierdził, że „człowiek nie może żyć, nie wiedząc, po co żyje”. By jednak życie uzyskało oczekiwaną przez nas pełnię, warto zastanowić się, jaka jest prawdziwa wartość celów i zadań, które sobie wyznaczamy na przyszłość.
Prośba
Boże przywróć rzeczom blask utracony
oblecz morze w jego zwykłą wspaniałość
a lasy ubierz znowu w barwy rozmaite
zdejm z oczu popiół
oczyść język z piołunu
spuść czysty deszcz by zmieszał się
ze łzami
nasi umarli niechaj śpią w zieleni
niech żal uparty nie wstrzymuje czasu
a żywym niechaj rosną serca od miłości
Anna Kamieńska
Wiersz z tomiku „Dwie ciemności”,
Poznań 1984, s. 72.