Logo Przewdonik Katolicki

Proboszcz z PGR-u

Mateusz Wyrwich
Fot.

Nie ma dla niego spraw niemożliwych. Uważa, że wszystko można załatwić, jeśli taka jest wola Boża. Ale do niej potrzebna jest też chęć ludzi. I tę u swoich parafian rozbudza. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1989 roku. Dziś jest czterdziestolatkiem, poetą. Wydał tomik wierszy. Przez kilka lat pracował w wydawnictwie diecezjalnym w Szczecinie, ale wychowywał się w maleńkim...

Nie ma dla niego spraw niemożliwych. Uważa, że wszystko można załatwić, jeśli taka jest wola Boża. Ale do niej potrzebna jest też chęć ludzi. I tę u swoich parafian rozbudza.


Święcenia kapłańskie otrzymał w 1989 roku. Dziś jest czterdziestolatkiem, poetą. Wydał tomik wierszy. Przez kilka lat pracował w wydawnictwie diecezjalnym w Szczecinie, ale wychowywał się w maleńkim zachodniopomorskim miasteczku, w pobliżu Państwowych Gospodarstw Rolnych. Niemal na co dzień widział moralną degradację pracujących tam ludzi. Alkohol. Beznadzieję. Nudę. Wreszcie PGR-y upadły, a ich pracownicy pozostali na łasce losu i zapomóg. Był rok 1995, kiedy ksiądz Sławomir Kokorzycki objął probostwo w Korytowie. Jego parafia była niemal taka sama jak rodzinne strony. Tereny i środowisko popegeerowskie. Apatia. Brak perspektyw. Bezrobocie sięgające 70 procent.

Odbudowa plebanii


Parafię obejmował bez plebanii. Poprzednia się spaliła. Ludzie nie mieli jednak pomysłu, jak ją odbudować. Wzięli się za odbudowę dopiero pod wpływem i kierownictwem nowego księdza. Stawianie plebanii nie obyło się bez wzajemnego, ostrożnego przyglądania się sobie. Sprawdzania, kogo na co stać i systematycznego kształtowania się podstaw współpracy parafian z nowym proboszczem. A także kontaktów proboszcza z samorządami i administracją wojewódzką. Wreszcie ks. Kokorzycki zwrócił się do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa o przekazanie jego parafii nieużywanej pastorówki na świetlicę dla dzieci. Spotkał życzliwych mu ludzi. Między innymi ówczesnego wojewodę gorzowskiego Jana Ostroucha, który przygotował z księdzem program pomocy dla dzieci i młodzieży. I przekazał na ten cel urzędowe pieniądze.
Od tego czasu rozpoczęła się też współpraca księdza z, byłym już dziś, burmistrzem powiatowego Choszczna Janem Kielą. - Kiedy został proboszczem, zaraz zaczął mnie świdrować, bym przekazał pastorówkę na świetlicę. Szukał też ludzi, którzy by mu chcieli pomóc w organizowaniu pieniędzy na stypendia dla dzieci i młodzieży, na dożywianie, kolonie, półkolonie. Ale przede wszystkim zaczął pracę nad rodzicami we wsiach. Musiał ich przekonać, że aby młodzież mogła ominąć bezrobocie, musi kończyć licea, a później studia. Że dzisiaj już nie wystarczy zawodówka, żeby mieć pracę - mówi Jan Kiela. - I bardzo konsekwentnie realizował stawiane sobie cele.
Kiedy ksiądz Sławomir Kokorzycki przyszedł na probostwo, tylko niewielu młodych ludzi uczęszczało do liceum, studiowała ledwie czwórka, dziś - ponad trzydzieści. Jednym ze studentów, którego ksiądz zainspirował i wspomógł finansowo, był Paweł Kozakiewicz, dziś student Akademii Rolniczej w Szczecinie. - Większość tutejszych żyje z pieniędzy opieki społecznej. To jest zaraźliwy model, bo i młodzi ludzie z niego korzystają - mówi Paweł Kozakiewicz. - Ja chciałem wyrwać się z tej bezrobotnej wsi i ksiądz mi w tym pomógł. Jeśli chcesz się uczyć, to on naprawdę jeszcze nikomu nie odmówił.

Pokonanie marazmu


Budowa plebanii stała się wkrótce dla parafian miernikiem nie tylko ich siły, ale i wiary we własne możliwości. - Pokonali pierwszy próg pokazujący, że jeśli się chce, można zdobyć pieniądze. I jeśli się włoży własną pracę, to można stworzyć coś z niczego, o czym nawet marzyć nikt nie potrafił - opowiada Jan Kiela.
Po dwóch miesiącach pracy, w 1996 roku w świetlicy funkcjonowały już półkolonie. Dzieci miały codzienne dożywianie, program edukacyjny i rekreacyjny. Pojawiły się stoły do gry w ping-ponga i stół bilardowy kupiony przez księdza w likwidowanej restauracji. Na obiady przychodziło około 40 dzieci. Dzisiaj ponad sto. W pierwszym roku działania świetlicy kadrę do obsługi stołówki angażowano spoza ich rodzimego Korytowa. Obecnie już nie świetlica, ale rozbudowany Ośrodek Pomocy Rodzinie ma własną kadrę. - Wioski należące do mojej parafii nie są jakieś nadzwyczajne. Takich jest wiele na Pomorzu - opowiada ksiądz Sławomir Kokorzycki. - Kiedy tu przyszedłem, zastałem rozgoryczonych ludzi. Bo z nagła zniknęły ich miejsca pracy. Musieli kupować mieszkania, które sami budowali. Nie dość, że nie dawano im tych mieszkań, to też i kawałka ogródka. Musieli płacić za prąd według licznika, co do tej pory w PGR-ze nie miało miejsca. I taka sytuacja z jednej strony wywoływała marazm, z drugiej postawę roszczeniową. Wytworzył się specyficzny klimat: nie pracujemy, bierzemy zasiłek. Nie szukamy pracy, bo pensja jest tylko nieznacznie wyższa od zasiłku. Z drugiej strony, żeby jechać w poszukiwaniu pracy, to trzeba wykupić bilet. Nie jeden, ale co najmniej dwa. A już ten jeden jest drogi. Słowem: powstało zaklęte koło ubóstwa. I tej okoliczności trzeba było jakoś zaradzić. W sytuacji bez wyjścia znaleźli się też młodzi ludzie, którzy chcieli uczyć się w szkole średniej, ale nie mieli pieniędzy. Często nawet na bilet. Ludzie, którzy chcieli studiować, nie mieli funduszy na skrypty, akademiki i tak dalej.

Wynik potrzeby


Czas i przestrzeń pokazywały potrzeby ludzi z popegeerowskich wiosek. Ksiądz systematycznie więc rozbudowywał Ośrodek Wspierania Rodziny. Miejsce w nim znalazło, oprócz świetlicy i stołówki, pomieszczenie do odrabiania lekcji. Z czasem pojawili się też wolontariusze udzielający dzieciom korepetycji. Ksiądz wprawdzie nie otrzymał na Ośrodek stałej dotacji, ale dzięki Urzędowi Miasta z Choszczna pracują w nim osoby zatrudnione w ramach prac publicznych. Wszystko to, co się organizuje w Korytowie, to wynik potrzeby. Nie ma niczego, co jest zbędne. Co jest jakimś luksusem. - Zauważyłem, że potrzebni są na wsiach prawnicy - opowiada ksiądz Kokorzycki. - Ale nie stać rolników na radcę prawnego. Więc zachęciłem mojego kolegę do bezpłatnego udzielania im porad.
- Ludzie nie mają tu wydumanych spraw. Przychodzą z bardzo konkretnymi problemami - wyjaśnia mecenas Wiesław Drabik. - Dotyczy to poradnictwa spraw karnych, rodzinnych. Występuję też w sądach w ich sprawach. Piszę skargi administracyjne, i po latach pracy z nimi widzę, że są już mniej bojaźliwi przed sądem.

Nikt nawet o tym nie marzył


Ksiądz, jak mówią parafianie, zajmuje się wielką ilością spraw. I zaraz zapewniają, że nie zauważyli, by to jakoś źle wpływało na sprawowanie posługi duszpasterskiej. Odwrotnie. Na przestrzeni dziewięciu lat posługiwania na probostwie, oprócz codziennej pracy duszpasterskiej, ks. Kokorzycki założył nawet miejscową gazetkę parafialną. Dla wielu jedyną, którą czytają. Można tam znaleźć informacje z parafii, diecezji, ale też teksty o historii i polskiej literaturze. Niektórzy po raz pierwszy z niej się dowiadują, kto to był Gombrowicz czy Herbert. Na probostwie w Ośrodku Wspierania Rodziny jest też niezwykła w promieniu kilkudziesięciu, kilometrów placówka, rzadka na wsi: schronisko dla bezdomnych mężczyzn. Przebywający w schronisku w zamian za pracę przy kościele czy Ośrodku, znajdują tu schronienie. Czasem na wiele, wiele miesięcy. Zdarza się, że zaczynają służyć do Mszy Świętej.
- Dla mnie najważniejsze jest, że po dziewięciu latach obecności księdza, jego pracy nad młodzieżą, widzę, że oni już inaczej myślą - mówi Stanisław Gacek, młody absolwent Uniwersytetu Szczecińskiego, sprawujący dziś funkcję asystenta wojewody zachodniopomorskiego. - Czasem sam potrafi niezdecydowanym podpowiedzieć szkołę, zawieźć na dni otwarte jakiejś uczelni. Przede wszystkim jednak stwarza atmosferę, w której nauka jest pozytywnym modelem.
- Ksiądz Kokorzycki jest niekonwencjonalnym kapłanem. Uruchomił wiele pożytecznych inicjatyw, ale musiał zabiegać u władz, u sponsorów o jakieś nawet drobne datki - opowiada Witold Gryczewski, miejscowy przedsiębiorca. - Działał też wbrew mentalności niektórych ludzi w parafii. Bo oni przede wszystkim chcieli, żeby było tak, jak za jego poprzedników: Msza Święta, kolęda itd. A on robił coś więcej. Otwierał drzwi do wielu urzędów. Przecierał też innym księżom drogę. Jak mu tylko uchylali te drzwi, to wstawiał nogę. Nie zrażał się trudnościami. Umiejętnie też zachęcał nas, parafian, do pracy. Robił to z dużą kulturą. Niekiedy nawet tę aktywność wymuszał. Ale tak, żeby nikogo nie urazić. Dyskretnie. Dziś do Ośrodka Wspierania Rodziny przyjeżdża teatr i piosenkarka, pani Eleni. I dla nas wszystkich jest to wielkie wydarzenie. Dziesięć lat temu nikt o tym nawet nie marzył.

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Stanisław
    19.09.2016 r., godz. 16:48

    Działalność Księdza zasługuje na uznanie i szacunek . Wiara bez uczynków martwa jest. Zmobilizować parafian do aktywności społecznej- choć jest nietypową działalnością duszpasterską - jest nie tylko potrzebne i konieczne - ale jest posłuszeństwem wobec słów Chrystusa: wy dajcie im jeść ( przypowieść o rozmnożeniu chleba) . Nieszczęśliwych ludzi nie można zostawić bez pomocy. Św. Jan Paweł II napisał kiedyś,( przepraszam jeśli niedokładnie cytuję) ze jeśli wiara nie przekształci się w kulturę jest wiarą nie dobrze przeżytą . Ksiądz dobrze realizuje budowę cywilizacji życia - bo marazm to cywilizacja śmierci. Religio znaczy więź.
    Dużo Łask Bożych dla Księdza

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki