Logo Przewdonik Katolicki

Pożegnanie ojca Stanisława Dobeckiego

Renata Krzyszkowska
Fot.

Drugiego sierpnia 2004 r. zmarł najstarszy poznański dominikanin ojciec Stanisław Dobecki. W styczniu br. obchodził swoje 90 urodziny. Do końca był aktywny, zawsze pogodny, pełen humoru, żywo interesujący się światem, tym co się dzieje wokoło, pochłonięty pasją robienia zdjęć i utrwalania przemijających chwil. Był bardzo żywotny i lubił podróżować. Na początku lipca pojechał...

Drugiego sierpnia 2004 r. zmarł najstarszy poznański dominikanin ojciec Stanisław Dobecki. W styczniu br. obchodził swoje 90 urodziny. Do końca był aktywny, zawsze pogodny, pełen humoru, żywo interesujący się światem, tym co się dzieje wokoło, pochłonięty pasją robienia zdjęć i utrwalania przemijających chwil. Był bardzo żywotny i lubił podróżować. Na początku lipca pojechał na urlop do Sopotu. Po raz ostatni. Po powrocie czuł się zmęczony zmianą klimatu. Trafił do szpitala. Stamtąd poszedł po zasłużoną nagrodę do Pana.
Ojciec Stanisław Dobecki urodził się 17 stycznia 1914 r. w Poznaniu, w domu rodzinnym przy ulicy Dominikańskiej (cóż za zbieg okoliczności! Ukończył Gimnazjum i Liceum im. Karola Marcinkowskiego. Po maturze wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Po zaliczeniu pierwszego roku postanowił przenieść się do zakonu. Wybrał dominikanów. Wraz z innymi braćmi zakonnymi często wyjeżdżał do Niepokalanowa, gdzie poznał ojca Marię Kolbego, późniejszego świętego. W 1939 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Jako młodego kapłana tuż po prymicjach zastała go wojna w Warszawie. Był jednym z kapelanów Armii Krajowej. Odprawiał potajemne Msze Święte, spowiadał, kolportował ulotki. Jego przewodnikiem duchowym, jeszcze z czasów nowicjatu, był ojciec Michał Czartoryski, późniejszy błogosławiony. W czasie powstania warszawskiego opatrywał rannych.
Po prostu Staś
Gdy tylko wojska sowieckie weszły do Poznania, pieszo, mimo śniegu, w habicie i rozpadających się butach wrócił do rodzinnego miasta. Szedł osiem dni. Gdy była okazja, prosił o podwiezienie czerwonoarmistów. Przekupywał ich papierosami. Nocował u przygodnie spotkanych ludzi. Widział żołnierzy radzieckich plądrujących domy, gwałcących polskie kobiety. Wiele razy był brany za szpiega i rewidowany. W Poznaniu zatrzymał się na ulicy Kościuszki 99, gdzie tuż przed wojną zamieszkali sprowadzeni przez Prymasa Augusta Hlonda pierwsi dominikanie. Zorganizował kaplicę i zaczął odprawiać pierwsze w tym miejscu po wojnie Msze Święte. Współtworzył duszpasterstwo akademickie zapoczątkowane przez ojca Benedykta Przybylskiego. Ojciec Dobecki włączył się w jego pracę. Byli studenci jego podopieczni wspominają, że był zawsze radosny, uśmiechnięty i pełen energii. Pomagał zdobyć tanie kwatery, organizował rekolekcje, wycieczki rowerowe. Nazywali go dobrotliwie Tatą lub po prostu Stasiem. Rosnąca popularność Kościoła nie podobała się komunistycznym władzom. Rozpoczęły się prześladowania. Ojca Dobeckiego zmuszono do opuszczenia Poznania, bez prawa zameldowania w żadnym ośrodku akademickim. Przez rok mieszkał niedaleko Częstochowy w klasztorze w Gidlach. Stamtąd współorganizował potajemną pielgrzymkę do Częstochowy. W latach 1955-1974 był przeorem w klasztorze Dominikanów w Jarosławiu (dwukrotnie) i w Warszawie, działał także we Wrocławiu, Gdańsku i na końcu znowu w Poznaniu. W 1974 r. wyjechał do Lipska, gdzie sprawował opiekę duszpasterską nad pracującymi tam Polakami. Czynił wiele starań, by ratować przed rozpadem polsko-niemieckie małżeństwa. Podtrzymywał religijność wśród Polaków, którzy w zeświecczonej NRD tracili wiarę. W 1981 r., gdy pojawiły się pierwsze kłopoty ze zdrowiem, powrócił do Polski.
Pełen energii do końca
Niemal do ostatnich dni swego życia współcelebrował Msze Święte, wygłaszał kazania, dużo przebywał z młodzieżą. W styczniu na łamach "Przewodnika Katolickiego" dominikanin ojciec Jan Góra pisał o ojcu Stanisławie Dobeckim z okazji jego rocznicy urodzin. Relacjonował, że zawsze, gdy wracał do klasztoru po kilkudniowej nieobecności, ojciec Stanisław wychodził jakby spod ziemi i pytał: jak było, czy się wszystko udało, czy wszyscy zdrowi? Czy wszystkie plany duszpasterskie wykonane? Interesował się nawet tym, czy osioł na Jamnej jest zdrowy. Pytał serdecznie i prawdziwie. W czasach, kiedy każdy martwi się tylko o siebie, ojciec Stanisław pytał o kogoś drugiego. "To wielka łaska dla nas, mieszkających w poznańskim klasztorze Dominikanów, mieć takiego ojca Stanisława" pisał ojciec Góra. Zdaniem współbraci nie rozczulał się nad sobą i nie oszczędzał przemęczonego serca. Bezpośrednią przyczyną zgonu był krwotok wewnętrzny i spowodowane tym osłabienie układu krążenia. - Bez ojca Stanisława będzie w klasztorze pusto. Będzie brakować jego obecności, krzątania, uśmiechu. Wierzymy jednak w świętych obcowanie. Jestem pewny, że bracia często w modlitwach będą się do niego zwracać o pomoc i radę - mówi przeor poznańskich dominikanów o. Paweł Kozacki. Pożegnanie ojca Stanisława odbyło się w kościele oo. Dominikanów. Ciało zostało złożone na cmentarzu przy ulicy Lutyckiej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki