Logo Przewdonik Katolicki

Idź do Kostrzewy...

O. Jan W. Góra OP
Fot.

Akurat jest na oddziale. On ci na pewno pomoże. Tak niejednokrotnie mówiłem do studentów, którzy skarżyli się na przeróżne dolegliwości, choroby i niedyspozycje nie tylko przy okazji egzaminów. W ubiegły poniedziałek 5 lipca br. zginął tragicznie w Tatrach słowackich dr Andrzej Kostrzewa, ordynator oddziału toksykologii w szpitalu im. Raszei w Poznaniu. Pojechał w Tatry z wnukiem...

Akurat jest na oddziale. On ci na pewno pomoże. Tak niejednokrotnie mówiłem do studentów, którzy skarżyli się na przeróżne dolegliwości, choroby i niedyspozycje nie tylko przy okazji egzaminów.
W ubiegły poniedziałek 5 lipca br. zginął tragicznie w Tatrach słowackich dr Andrzej Kostrzewa, ordynator oddziału toksykologii w szpitalu im. Raszei w Poznaniu. Pojechał w Tatry z wnukiem Kubą, aby pokazać mu Tatry i przekazać miłość do gór. Pokazał i przekazał mu coś nieporównanie większego. Jestem głęboko przekonany, że przekazał mu Miłość.
Jako mały chłopiec mieszkał z rodzicami niedaleko klasztoru. Jeszcze zanim wybudowano kościół był ministrantem u dominikanów w kaplicy przy ulicy Libelta. Po maturze poszedł na medycynę. Na studiach włączył się aktywnie w działalność duszpasterstwa akademickiego. Brał czynny udział w budowie kościoła akademickiego dominikanów w Poznaniu, pomagając murarzom.
Później był jednym z pierwszych lekarzy w tworzącym się szpitalu im. Raszei przy ulicy Mickiewicza w Poznaniu. Współtworzył, a później restaurował oddział medycyny pracy, chorób zawodowych i zatruć, który dedykował dr Wandzie Błeńskiej, matce trędowatych z Afryki, pod której wrażeniem i wpływem pozostawał. Czar osoby pani dr Wandy Błeńskiej był dla niego natchnieniem i inspiracją. Stale się kształcił i studiował, doskonalił, tak że stał się wybitnym specjalistą od zatruć i medycyny pracy.
Śmiało wyznawał wiarę w czasach komunistycznych. Ani się nie krył, ani udawał. U niego i przy nim było tak bardzo normalnie i bezpiecznie. Kiedy został ordynatorem oddziału, zaraz go wyremontował, poświęcił i powiesił w salach krzyże. Corocznie dzień świętego Łukasza był świętem oddziału.
Zarówno on, jak i oddział, który prowadził, był otwarty na potrzebujących chorych.
Razem z śp. dr. Januszem Rachlewiczem gromadził, segregował leki z darów w czasie stanu wojennego.
Sam wielokrotnie korzystałem z jego życzliwości i kompetencji i do niego wysyłałem studentów z najróżniejszego typu bólami.
Cechowały go fachowość medyczna i usłużność, a nade wszystko głęboka wiara. Widywałem go często w naszym kościele, szczególnie na roratach, chętnie rozmawiał o sprawach wiary i teologii. Chętnie podejmował te tematy, w których stale czuł niedosyt. Stale się kształcił. I bardzo kochał Tatry, w których znalazł śmierć. Pragnął podzielić się tą swoją miłością do Tatr z ukochanym wnukiem Kubą i poślizgnąwszy się spadł w przepaść.
Przez wiele lat jako duszpasterz akademicki zwracałem się do studentów słowami: "Idź do Kostrzewy..." Tymi słowami kierowałem studentów i potrzebujących do dr. Andrzeja Kostrzewy po doraźną pomoc medyczną. Słowa te znaczą dla mnie teraz po jego śmierci trochę już co innego, chociaż wcale nie straciły aktualności. Idź do Kostrzewy... po miłość do zawodu lekarza, uczynność, pomoc, wiarę w Boga, umiłowanie człowieka... Idź do Kostrzewy, bo u niego znajdziesz te wartości także po śmierci.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki