Wraz z nadejściem letnich miesięcy otworzył się czas uwrażliwienia na duchowe sprawy. Ten szczególny okres każdego roku jest okazją dla ludzi wierzących do wyjścia ku potrzebom wyższego rzędu. Znajduje to wyraz w podejmowaniu trudu pielgrzymowania do świętych miejsc naszej wiary. Już w Starym Przymierzu naród wybrany doceniał miejsca, nasycone obecnością Najwyższego Pana, jako szczególne oazy promieniowania Bożego tchnienia i siły Jego darów.
Nawiedzanie takich miejsc duchowego natężenia, które zwykliśmy określać jako sanktuaria, to wyraz wielowiekowego doświadczenia Kościoła, przeżywanego we wspólnocie już nie tylko swej najbliższej okolicy, ale na płaszczyźnie diecezji, Ojczyzny, a nawet świata. Ten aktywny nurt przeżywania religijnych wartości ukazuje bardzo wyraźnie, ile wielkich Bożych spraw wpływa na ludzkie losy. Przecież nie wystarczamy sobie sami, nie możemy uznawać się za wyłącznych panów wszystkich ziemskich spraw. Takie same bowiem są tęsknoty i potrzeby serc, nawet świadomość własnej niewystarczalności. Budzi się jednak zdolność do przeżywania wdzięczności za bliskość Mocy z Wysoka, ale wymaga wykształcenia w sobie poczucia odpowiedzialności za otrzymane dary. Potrzeba nam czasu dojrzewania i dochodzenia do głębi. Dlatego idziemy do tych szczególnych miejsc, gdzie Bóg w swej mądrości trwa dla nas.
Najpierw jednak musi być położony fundament, formowany już w domu rodzinnym i parafii. Te miejsca należy otaczać szczególnym pietyzmem i serdecznością. Nie można wyjść na szlak i uznać to za wystarczającą miarę swego życia nadprzyrodzonego. Nie można traktować życia w drodze za przygodę, urozmaicającą zwykły, codzienny - często szary - bieg życia. Pielgrzymowanie jest dopiero szczytem. Bywa jednakże, że stanowi przełom, odkrycie dodatkowego sposobu przemawiania Boga do nas, w duchu szczególnej pomocy nam okazywanej. Nie jest więc rzeczą przypadku, że zdecydowana część miejsc świętych, będących celem pielgrzymich szlaków, jest związana z obecnością Matki naszego Pana, z Maryją, zdążającą do Elżbiety z posługą miłości, ale też trwającej przy swoim Synu na bolesnej, krzyżowej drodze - by może było choć trochę lżej. Nam towarzyszy Ona i na Jasnej Górze, i w Lourdes, w La Salette, Fatimie czy w Guadalupe. Towarzyszy jako Matka Cierpliwie Słuchająca, Matka Sprawiedliwości i Miłości Społecznej, Uśmiechnięta i Płacząca. Bo takie jest ludzkie życie i jego potrzeby, często jako niespełnione tęsknoty serca. Dlatego Ona jest. Dla nas. Jak za Jej przykładem dla nas są też święci Piotr i Paweł, Andrzej, Wojciech i Stanisław. I Faustyna Kowalska. I św. Anna. Są zawsze wśród nas, pomagają nam i dodają odwagi.
Pielgrzymka może być szkołą modlitwy i zaufania okazywanego Stwórcy. Sprzyja temu piękno świata stworzonego i obfitość darów natury, które mogą służyć wszystkim, tylko człowiek nie potrafi być sprawiedliwym. Odwiedzając święte miejsca i oddychając atmosferą pielgrzymek, każdej przecież niepowtarzalnej, można się uczyć pokory. Nawiązać może dawno nie podtrzymywany dialog. Być szczerym we wszystkim, co się myśli, mówi i czyni.
Ileż dobrych spraw dzieje się na pielgrzymich drogach. Wszyscy idą w poszukiwaniu dobra i spotykają takich ludzi przy sobie. Ile zawdzięczają pielgrzymi najczęściej anonimowym pomocnikom na drogach, w wioskach i domostwach, gdzie znajdują kubek orzeźwiającej wody, kromkę chleba, dach nad głową, nawet pomoc na odciski zmęczonych nóg. Nade wszystko wyciągniętą dłoń i uśmiech, często niezapomniane, do którego nawiązuje się w dalszym życiu, nawet zawiązują się trwałe przyjaźnie. Trwa modlitwa wzajemna i niekiedy nie wiadomo, komu zawdzięczamy zachowanie nas od zła, od nieszczęścia, od upadku, od zmarnowania dotychczas budowanego gmachu wiary. Ten bilans dobra jest naprawdę wielki. I chyba nikt nie zdoła go podliczyć, bo jeszcze nikt nie zdołał ogarnąć naprawdę wielkiej tajemnicy ludzkiego serca, napełnionego miłością.
Wypadałoby życzyć trwania w tym nastawieniu, ale też coraz większej wrażliwości, by skarbu nie zakopywać, ale harmonijnie go w sobie pomnażać.