To mógłby być najpiękniejszy kraj świata. Kaszmir to wielka, urodzajna kotlina, otoczona ze wszystkich stron górami. Ulubione miejsce turystów, miasteczko Pahalgam, leży w dolinie, która wcina się głęboko pomiędzy szczyty Himalajów. 25 kwietnia jedna z takich wycieczek osaczona została przez uzbrojonych napastników. Sterroryzowanym ludziom kazano po kolei recytować szahadę, muzułmańskie wyznanie wiary. Kto nie potrafił, tego zastrzelono. Tak zginęło 25 Hindusów oraz ich nepalski przewodnik.
Tragedia miała miejsce na terenie Indii, ofiarami padli albo indyjscy obywatele, albo też nepalscy współwyznawcy największej religii indyjskiego państwa, która cieszy się poparciem rządzącej partii. Rząd nie mógł nie zareagować. Natychmiast – wzorem Izraela w Gazie – zburzono domy dziesięciu kaszmirskich separatystów, choć ich związek z zamachem jest raczej iluzoryczny. Ale to dopiero początek. Premier Narendra Modi przerwał wizytę w Arabii Saudyjskiej i zwołał sztab kryzysowy. Efektem tej narady był przeprowadzony nocą z 6 na 7 maja atak indyjskich myśliwców na prawdziwe lub rzekome bazy separatystów. Bazy leżą w górach niedaleko granicy Pakistanu, a także w samym Pakistanie, więc siłą rzeczy zrobił się z tego incydent międzynarodowy. Pakistańczycy twierdzą że zestrzelili pięć indyjskich samolotów, Hindusi strat ani własnych, ani przeciwnika nie podają. Wiadomo jednak, że po obu stronach granicy zginęło dalszych kilkadziesiąt osób, także cywile. Oba kraje stanęły na krawędzi wojny. Gdyby do niej doszło, byłaby to już trzecia w historii indyjsko-pakistańska wojna o Kaszmir. Tyle że tym razem każdy z przeciwników dysponuje bronią jądrową.
Islamski stan w hinduskim państwie
Do zamachu w Pahalgam przyznał się Front Oporu, jedna z islamskich grup terrorystycznych, których pełno na terenie Kaszmiru. Władze w New Delhi nie miały jednak wątpliwości, że inspiratorem tragedii był Pakistan, który popiera muzułmańską irredentę braci w wierze spoza granicy.
Kaszmir jest jedyną indyjską prowincją, w której muzułmanie stanowią większość. Islam obecny jest tutaj od średniowiecza, kiedy to miejscowi muzułmańscy feudałowie zmusili do zmiany wiary większość swoich poddanych. Przy hinduizmie pozostała tylko królewska dynastia oraz miejscowi bramini, zwani dziś Panditami. Gdy w 1947 r. olbrzymia indyjska kolonia Wielkiej Brytanii dzieliła się na hinduskie Indie oraz islamski Pakistan, tutejszy maharadża, następca kaszmirskich królów, zwrócił się o pomoc do indyjskiego rządu. Ten zaś odpowiedział, że owszem, pomocy udzieli, lecz za cenę włączenia Kaszmiru do tworzącego się indyjskiego państwa. Tak też się stało: większa część kaszmirskiej monarchii, autonomicznej za brytyjczyków, weszła w skład Indii jako stan. Pakistanowi przypadły zaledwie zachodnie skrawki, stąd niezadowolenie Islamabadu i późniejsze konflikty.
Nie będziemy tu streszczać powojennej historii Kaszmiru, dość powiedzieć, że była burzliwa. W latach 1989–1990 Pandici, zagrożeni wzrastającym radykalizmem muzułmańskiej większości, porzucili swoje domy i osiedlili się w Dżammu, południowej części stanu, gdzie wpływy hinduskie są większe. W kotlinie pozostali zaledwie nieliczni. Odtąd historyczny Kaszmir, choć odgórnie rządzony przez New Delhi, stał się prawie czysto islamski. I bardziej jeszcze radykalny.
Siły dążące do oderwania stanu od Indii, choć złączone religią Mahometa, dzielą się na tych, którzy woleliby być obywatelami Pakistanu, oraz na zwolenników kaszmirskiej niepodległości. Nie dają one indyjskiemu państwu spokoju. W 2019 r. w mieście Pulwama samochód pułapka zmasakrował cały oddział indyjskich żandarmów. W cztery lata później inna grupa rozstrzelała autobus pełen hinduskich pielgrzymów. Tragedia w Pahalgam to tylko kolejny punkt na długiej liście krwawych kaszmirskich incydentów.
Wygnańcy i osadnicy
Panditscy uchodźcy w Dżammu wydatnie zwiększyli hinduską obecność w regionie. Wprawdzie już w 1995 r. lider Frontu Wyzwolenia Dżammu i Kaszmiru – największej spośród organizacji walczących z Indiami – ogłosił, że 400 tysięcy bramińskich wygnańców to bracia muzułmańskich Kaszmirczyków (mówią przecież tym samym językiem kaszmiri), mają więc prawo do powrotu. Ale niewiele to zmieniło, Pandici nadal boją się wracać na niebezpieczny teren.
Bo napięcie bynajmniej nie maleje. W 2019 r. 600 mln obywateli Indii wzięło udział w największych w historii świata demokratycznych wyborach. Wyniosły one po raz drugi do władzy hinduskiego nacjonalistę Narendrę Modiego. Upojony zwycięstwem premier, wbrew konstytucji oraz stanowisku sądu najwyższego, natychmiast zniósł autonomiczne prawa stanowe Kaszmiru. Odtąd okrojone „terytorium unijne” dodatkowo dzieli się na dwa kantony, z których południowy, Dżammu, sztucznie zagarnia szereg okolic czysto muzułmańskich – dla zmiany demograficznej statystyki. W tym kantonie hinduiści stanowią obecnie dwie trzecie populacji, pozostała jedna trzecia to muzułmanie. Kanton Kaszmir nadal pozostaje prawie czysto islamski.
Ważniejsze jest to, że do 2019 r. władze stanowe, obsadzone przez miejscowych, kontrolowały stosunki własności ziemi, w praktyce nie dopuszczając do osiedlania się ludzi spoza Kaszmiru. W „terytorium unijnym”, gdzie znacznie większy wpływ mają władze centralne, Kaszmirczycy nie mają już takiej możliwości. Stwarza to zagrożenie sterowaną centralnie falą osadnictwa z czysto indyjskich prowincji, które w przyszłości może zmienić stosunki etniczne w kotlinie.
W tle wojna o wodę
Gdy w 2005 r. Kaszmir nawiedziło katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi, oba rządy, indyjski i pakistański, zgodnie współpracowały w dziele pomocy poszkodowanym. W relacjach Islamabad – New Delhi był to jednak ostatni akt zgody. Grupy skrajne i terrorystyczne, z obu stron, mocno się napracowały nad tym, aby w pięknej kotlinie nikomu nie było zbyt dobrze. Bo zgoda jest drogą do pokoju, a tego nikt z radykałów nie chce.
Nie pomaga też zmiana sił w globalnym układzie. Pakistan, do niedawna sojusznik USA, utracił zaufanie Amerykanów, gdy wbrew ich naciskowi nie zrezygnował z popierania sił najbardziej antyzachodnich islamskich fundamentalistów. W tej sytuacji rząd w Islamabadzie zaczyna oglądać się na Chiny. To z kolei spowodowało reakcję domina – Waszyngton czyni umizgi do rządu indyjskiego, sugerując mu wielką przyszłość we wspólnym gospodarczym projekcie. Z tą misją przyjechał do Indii wiceprezydent J.D. Vance. Hindusi są teraz wściekli na Pakistan, bo atak w Pahalgam nastąpił właśnie podczas jego wizyty.
Ciemne chmury zbierające się nad horyzontem indyjsko-pakistańskiej przyszłości mają jeszcze jeden wymiar – to woda. 80 proc. zapotrzebowania na wodę zaspokaja Pakistan z Indusu oraz jego dopływów. Szkopuł w tym, że źródła wszystkich tych rzek biją na terytorium Indii. W 1960 r. oba kraje dogadały się w tej kwestii, Indie zobowiązały się do nieingerowania w stosunki wodne sąsiada. Otóż natychmiast po ataku w Pahalgam New Delhi jednostronnie wypowiedziało tę umowę. Na razie nie ma to praktycznego znaczenia, dopóki na himalajskich przełomach Indie nie zbudują pierwszej tamy. Ale Pakistańczycy już teraz mają czego się bać.