Ciekawe czy gdyby historia poznawania malarstwa mistrza z Delft potoczyła się inaczej, znalibyśmy dziś jakiekolwiek jego dzieło. Mówimy o malarzu z XVII w., dla którego malowanie nie było pierwszym zawodem, choć przynosiło mu zyski. Są to też dzieła niewielkie, pozornie podejmujące dość błahe tematy, które pierwotnie trafiały do prywatnych właścicieli, mogły więc w zawierusze wojen, przeprowadzek zostać zniszczone albo bezpowrotnie zaginąć. W XIX w. we Francji ulegały zmianie artystyczne gusta, a uwaga malarzy i odbiorców sztuki skupiła się na malarstwie rodzajowym, przedstawiania codziennych czynności i naturalnego krajobrazu. Dlatego oczy historyków i krytyków sztuki zwróciły się ku XVII-wiecznemu malarstwu niderlandzkiemu. Do poszukiwań dołączył także Théophile Thoré, francuski krytyk i historyk sztuki, kolekcjoner. W 1842 r. podczas swojej pierwszej podróży do Holandii zobaczył obraz Widok Delft (notabene, był to jeden z trzech znanych w tym czasie obrazów Vermeera) i zachwycił się nim tak bardzo, że postanowił odszukać inne dzieła malarza. W 1848 r. poznał kolejne dzieła Vermeera: Mleczarkę i Uliczkę. Pod ich wpływem napisał: „Co za straszliwy malarz! Przecież po Rembrandcie i Halsie ten van der Meer jest ostatecznie jednym z pierwszych mistrzów całej szkoły holenderskiej. Jak to się stało, że nie wiemy nic o tym artyście, równym, jeśli nie przewyższającym Pietera de Hooch i Metsu?”. Do lat 60. XIX w. skatalogował on 66 obrazów „sfinksa z Delft”, jak nazywał tego malarza, jednak wiemy, że zaliczył do tego katalogu dzieła przypisywane dziś innym artystom, takim jak Jan Vermeer z Harlemu i Jacobus Vrel.
Tajemnicza biografia
Trudność ze skatalogowaniem dzieł Vermeera polega na tym, że nie wszystkie podpisywał, a w ogóle malował bardzo mało – dziś mamy pewność co do autorstwa 35 obrazów, a bywa, że i ta liczba jest podważana. Nie dalej jak w zeszłym roku Narodowa Galeria Sztuki w Waszyngtonie ogłosiła, że jeden z dwóch Vermeerów podarowanych jej w 1942 r. – Dziewczyna z fletem – jest tak naprawdę dziełem innego artysty. Szczegółowe badania wykazały, że tym, co odróżniało falsyfikat od innych prac Jana Vermeera, był sposób rozprowadzenia farby, u Holendra powierzchnia pozostawała gładka, podczas gdy na falsyfikacie w wielu miejscach szorstka. Co więcej, o jego tajemniczym życiu wiemy niewiele, ale na tyle dużo, by powiedzieć, że na malowanie nie miał on zbyt wiele czasu. Był ojcem piętnaściorga dzieci, które musiał utrzymać, prowadził karczmę, handlował (zresztą jak jego ojciec) obrazami. Mimo że malował mało, jego malarstwo było doceniane już za życia – dwa razy był szefem związku artystów Delft – gildii św. Łukasza, a jego dzieła kupowano za niemałe pieniądze, o czym świadczą świadectwa jemu współczesnych, jak jednego z francuskich podróżników: „widzieliśmy jedno z nich u pewnego piekarza, za które zapłacono sześćset liwrów, jakkolwiek był to tylko wizerunek jednej postaci, którego nie wyceniłbym na więcej niż sześć pistoli”. Ta wiadomość niesie też ważną informację o przywiązaniu ówczesnych Holendrów do sztuki – skoro obraz znajdował się u piekarza, znaczy to, że trafiał on „pod strzechy” i rzeczywiście w domach mieszczan na ścianach znaleźć można wiele obrazów, co sugeruje, że pierwotną ich funkcją było cieszenie oczu właścicieli.
Stąd odejście Vermeera od tematów historycznych. Znamy tylko dwa takie obrazy: jeden to Chrystus w domu Marii i Marty – anegdota mówi, że był to obraz namalowany, by przypodobać się teściowej, Marii Tin, która nie chciała wydać swojej córki za protestanckiego artystę (a de facto od jej rodziny nieco uboższego); kolejnym jest Toaleta Diany – obraz powstał wkrótce po przyjęciu Vermeera do gildii św. Łukasza w Delft. Być może poprzez ten obraz chciał udowodnić, że jest godny miana malarza. Reszta dzieł, jak sądzimy, przeznaczona dla mieszczańskich wnętrz i właśnie je ukazywała, operując w sposób kunsztowny światłem, z idealnym kadrowaniem i niezwykłym ukazaniem detalu, wyjątkowości przedmiotów codziennego życia.
Piękne „tu i teraz”
Ten niesamowity, intrygujący klimat na płótnach mistrza z Delft inspirował nie tylko malarzy, którzy starali się styl Vermeera naśladować. Marcel Proust wplatał nawiązania do dzieła malarza w swoim monumentalnym dziele W poszukiwaniu straconego czasu, do historii literatury przeszła scena śmierci pisarza, Bergotte’a, który w tej powieści umiera właśnie przed obrazem Widok Delft. Dzieła artysty stały się również natchnieniem dla poetów, w krótkim sześciowersowym wierszu Vermeer tak nawiązuje do niego Wisława Szymborska: „Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum/ w namalowanej ciszy i skupieniu/ mleko z dzbanka do miski/ dzień po dniu przelewa/ nie zasługuje Świat/ na koniec świata”. Czy da się wymalować „ciszę i skupienie”? Rzeczywiście, dzieła „sfinksa z Delft” mają przykuwającą od pierwszego spojrzenia spokojną, wręcz błogą aurę. Wynosi ona to, co codzienne, prywatne, a nawet intymne do rangi wzniosłego momentu, który dzieje się tu i teraz, mimo że opisana tu Mleczarka przelewa mleko od wieków. Właśnie w ten sposób, a nie przez pompatyczne czy ideowe dzieła sztuka ocala świat – zatrzymując naszą uwagę na pięknie. Podobną intuicję miał Adam Zagajewski, pisząc w wierszu Widok Delft: „Domy, fale, obłoki i cienie/ (granatowe dachy, brązowa cegła)/ wreszcie stałyście się tylko spojrzeniem/ Nieokiełznane, błyszczące czernią/ spokojne źrenice przedmiotów./ Przetrwacie nasz podziw, nasz płacz/ i nasze hałaśliwe, nikczemne wojny”. A może to właśnie obrazy patrzą na nas i nasze życie i pośród nieustannej zmiany, pędu, niepokoju wzywają nasze sumienie, by przejrzeć się w „spokojnych źrenicach przedmiotów” i odzyskać równowagę?
Nie w warstwach farb
Właśnie otwarto wystawę, na której będzie możliwość stanięcia twarzą w twarz z dziełami Vermeera – w Rijksmuseum zebrano wszystkie obrazy, które można było przetransportować do Amsterdamu. Jest to 28 prac, wśród nich Dziewczyna z perłą, Kobieta czytająca list (na którym odsłonięto do niedawna zamalowany fragment). Niestety nie zobaczymy Lekcji muzyki, która znajduje się w kolekcji Pałacu Buckingham w Londynie, ze względu na zbyt delikatną materię, która mogłaby się uszkodzić. O tym, że dzieła te trzeba bardzo chronić, przekonaliśmy się rok temu, gdy w Mauritshuis w Hadze aktywiści klimatyczni próbowali zwrócić uwagę na swoje działania poprzez przyklejenie się do Dziewczyny z perłą i polanie go czerwoną farbą – na szczęście obraz znajduje się za szybą pancerną. Co ciekawe, choć autor jest z pochodzenia Holendrem, to w Królestwie Niderlandów znajduje się tylko siedem obrazów mistrza: Diana i nimfy, Dziewczyna z perłą, List miłosny, Mleczarka, Kobieta czytająca list, Uliczka oraz Widok Delft. Pozostałe przyjadą z USA, gdzie jest ich najwięcej, bo aż jedenaście, z Edynburga, Londynu, Frankfurtu, Berlina, Drezna i Dublina oraz oczywiście słynna Koronczarka wystawiona na co dzień w Luwrze. Ze względu na to, że obrazy zostały przed wyjazdem na wystawę gruntownie przebadane, to o części z nich będziemy mogli dowiedzieć się zupełnie nowych rzeczy – głównie o tym, co w czasie pracy Vermeer zamalował i jak jego praca wyglądała – odkryto bowiem warstwy szkicu pod właściwymi obrazami. To co najważniejsze ukryte jest jednak w dziełach Vermeera nie w warstwach farb – to możemy odkryć, kontemplując poetyckie, padające zawsze z lewej strony światło, które odsłania przed nami prostotę i piękno życia.
---
Vermeer, Rijksmuseum w Amsterdamie,
10.02.2023– 04.06.2023