Niedziela 29 października, międzynarodowy port lotniczy w Machaczkale, stolicy autonomicznej republiki Dagestan, położonej na rosyjskim Północnym Kaukazie. Wieczorem do głównego gmachu wdarł się tłum młodych, brodatych mężczyzn z flagami Palestyny, którzy z okrzykami „Allahu akbar!” rozbiegli się po zapleczu terminalu. Razem z pierwszymi, jak w dobrym dreszczowcu, biegł operator komórki, stąd cała akcja widoczna jest jak na dłoni. Napastnicy kopniakami wyważali drzwi w poszukiwaniu ofiar, biegali po korytarzach, wzywani przez prowodyra: „Tam, tam uciekają!”. Sceny aż za dobrze znane z naszej historii.
Na kogo polowali młodzi Dagestańczycy? Na żydowskich pasażerów samolotu, który właśnie w tym czasie miał przylecieć z Tel Awiwu.
Czym Kijów różni się od „Kijowa”
Jak donoszą media, w awanturze miało zostać rannych 20 osób, a dwie znajdują się w stanie krytycznym. Na szczęście wygląda na to, że nie ucierpiał nikt spośród załogi oraz pasażerów wspomnianej maszyny. Zawczasu umieszczono ich w bezpiecznym miejscu. Bo temu, kto to wymyślił, chyba nie chodziło o to, by naprawdę zrobić im krzywdę. „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go” – jak ongiś śpiewali Skaldowie. Porównanie może niezbyt taktowne, lecz jakże trafne! Bo to drugie, czyli gonitwa, naprawdę się udało. Dość powiedzieć, że lotnisko w Machaczkale zamknięto na tydzień, a podsycany filmikiem skandal rozniósł się na cały świat.
To niestety tylko cząstka przerażającej panoramy. Dzień wcześniej w Chasawjurcie, innym dagestańskim mieście, bandy osobników wyglądających podobnie jak ci na machaczkalskim lotnisku przeszukiwały pokoje w dwóch miejscowych hotelach celem odnalezienia rzekomo przebywających tam żydowskich „uchodźców z Izraela”. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby kogokolwiek znaleźli. W tym samym czasie w Nalczyku, stolicy Kabardyno-Bałkarii, podpalono budujący się ośrodek żydowskiej kultury. Niepokoje na tle antysemickim odnotowano też w sąsiednim Czerkiesku, mieście stołecznym Karaczajo-Czerkiesji.
Maria Zacharowa, rzeczniczka reżimu Władimira Putina, o cały ten pogrom oskarżyła oczywiście Ukrainę. Trudno powiedzieć, skąd ten wniosek. Jedyną przesłanką mógłby być fakt, że jeden z chasawjurckich hoteli, w których polowano na Żydów, nazywa się „Kijów”.
Kto to zrobił?
Wygląda na to, że fala antysemickiej nienawiści zalała cały Północny Kaukaz, gdzie mieszkają narody wyznające islam i siłą rzeczy solidaryzujące się z obleganą przez Izrael palestyńską Gazą. Zastanówmy się jednak, zanim ktokolwiek z nas taką tezę postawi. Zamieszki i akty przemocy wybuchły niemal równocześnie, w miejscach oddalonych od siebie o kilkaset kilometrów. Skąd taka koordynacja? Oblężenie Gazy trwa od kilku tygodni, był czas na spontaniczne wybuchy. Wiemy, że informację o przybyciu samolotu z Tel Awiwu, z podaną dokładną godziną jego przylotu, ktoś umieścił na jednym z dagestańskich portali społecznościowych tuż przed „godziną zero”. Niby skąd niezorganizowany tłum miałby zdążyć pozabierać ze sobą tyle flag Palestyny?
Kaukaz odwiedzałem niejednokrotnie. Tam nigdy nie było antysemityzmu. Owszem, jedną z trzydziestu narodowości Dagestanu, krainy dumnej ze swojej etnicznej różnorodności, są tak zwani Żydzi Górscy, potomkowie Chazarów, władających tymi ziemiami we wczesnym średniowieczu. Wyznają judaizm, choć mówią językiem tat, odmianą perskiego. I nikt się ich nigdy nie czepiał za ich żydowskość. Podobnie rzecz się ma w innych republikach autonomicznych.
Owszem, jest na Północnym Kaukazie ktoś, kto otwarcie rzuca w świat antyizraelskie, a w rzeczy samej antysemickie hasła. Jest nim Ramzan Kadyrow, dyktator Czeczenii. I znowu – trudno obwiniać zań czeczeński ogół, u którego, podobnie jak u narodów sąsiednich, antysemityzmu w znaczącej skali się nie obserwuje. Kadyrow jest tu raczej kaukaską ekspozyturą Putina, a ściślej mówiąc, jego służb specjalnych. To w ich kierunku winny paść podejrzenia.
Jak długo jeszcze?
Jaki interes miałaby FSB, GRU czy którakolwiek z „tajnych-jawnych” (to Norwid) służb Putina w rozpalaniu jeszcze jednego frontu nienawiści na zapleczu krwawej ukraińskiej wojny? Odpowiedź niby odbiega od tematu, ale tylko z pozoru. Niedawno wyprodukowany telewizyjny serial Polowanie na ćmy, w reżyserii Michała Rogalskiego, jest ekranizacją powieści Wacława Holewińskiego. Akcja toczy się w 1905 r. w ogarniętej rewolucją Warszawie. Bojowcy PPS rzucają bomby w reprezentantów znienawidzonego rosyjskiego reżimu, solidaryzują się z nimi działacze żydowskiego Bundu. Dowodzący warszawską Ochraną (to carska poprzedniczka KGB i FSB) zdają sobie sprawę, że tej nienawiści do siebie nie zdołają wygasić. Ale przecież mogą ją przekierować. Sprytny agent policji podsuwa pomysł, by „gniew ludu” obrócić przeciw tym, którzy, podobnie jak umundurowani Rosjanie, przeszkadzają w życiu codziennym porządnym obywatelom, a którzy, w odróżnieniu od Rosjan, nie będą potrafili się bronić. Padło na warszawskie domy publiczne. Prowokacja się udała, żydowscy i polscy socjaliści urządzili krwawy pogrom warszawskim prostytutkom i alfonsom. Dodam tylko, że przytoczona fabuła nie jest fikcją, to naprawdę się wydarzyło.
Rozpisałem się o filmie, bo udatnie pokazano tam mechanizm pewnej prowokacji. Mechanizm który jak ulał pasuje do tego, co ostatnio zaszło w Dagestanie i innych kaukaskich republikach. Tłum przed hotelami w Chasawjurcie skandował hasła wymierzone w „morderców dzieci”. Chodzi oczywiście o dzieci ginące pod gruzami Gazy, ale skąd my to znamy? Tak samo oburzeni na „żydowskich morderców dzieci” byli przecież kielczanie w 1946 r.
Rewolucja 1905 r., jak wiemy, była uwerturą całkowitego upadku carskiego imperium, z jego siłami przemocy, także z Ochraną. Jeśli to rzeczywiście służby specjalne Putina dopuściły się antysemickiej prowokacji, świadczy to, że tam, na Kremlu, naprawdę nie mają już innych pomysłów na przetrwanie. Caratowi po rewolucji 1905 r. starczyło jeszcze dwanaście lat. Ile lat czeka dyktaturę Putina?