Logo Przewdonik Katolicki

Nikt nie lubi Kataru, ale…

Jacek Borkowicz
Katar, Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, Grupa A. Mecz pomiędzy reprezentacjami Kataru i Ekwadoru Andrzej Iwanczuk/REPORTER/East News

Najbogatsze państwo świata może sobie pozwolić na wiele, nawet organizację mundialu. Ale sportowe kontrowersje są tutaj tylko zewnętrzną powłoką procesów globalnej zmiany układu sił.

Mało które z mistrzostw świata, i to nie tylko w piłce możnej, wywołuje tyle wątpliwości, a nawet otwartych protestów. I nic dziwnego: wybór Kataru na gospodarza mundialu 2022 jest przykładem patologii trapiących współczesny sport. Decyzja FIFA, powzięta w 2010 r., natychmiast wywołała falę komentarzy, dowodzących, że oto dokonał się niechlubny układ, w którym idea szlachetnej rywalizacji na boisku poległa w starciu z wielkimi pieniędzmi. Zdążyliśmy dowiedzieć się przynajmniej tyle, że bogaci Arabowie znad Zatoki Perskiej przed głosowaniem przekupili przedstawicieli kilku afrykańskich krajów, należących do tego związku piłkarskiego. Na tym jednak śledztwo stanęło i stoi do tej pory. Podobno w wyciszeniu sprawy również maczali palce „działacze sportowi” z Kataru, którzy już od 2012 r. prowadzą misterną akcję szantażowania potencjalnych oskarżycieli. Oczywiście wszystko za dużą forsę. A tej Katarowi akurat nie brakuje.
To mógłby być początek prostej historii. Niestety, zarówno w światowym sporcie, jak i w politycznych układach regionu Zatoki Perskiej nie ma klarownego podziału na dobrych i złych, a najwięksi przeciwnicy Kataru są podobnie skorumpowani jak obecni gospodarze mundialu. Pamiętajmy o tym, że robienie „czarnego luda” z małego, choć niezmiernie bogatego arabskiego emiratu, może komuś, nawet niechcący, posłużyć do wybielenia niechlubnych postępków innych krajów.

Zbyt odległy dla podboju
Katar to piaszczysta łacha wielkości naszego województwa, wbijająca się w morze od strony masywu Półwyspu Arabskiego. Historia tego kraiku nie różni się od dziejów innych państw pustynnego regionu. Tutejsi szejkowie i emirowie panowali nad ziemią zbyt odległą, aby mogła stanowić trwałą część osmańskiej Turcji lub Iranu. W XIX w. Turkom udało się podbić Katar na dłużej, jednak utracili go w I wojnie światowej na rzecz Brytyjczyków. Zwierzchność Londynu trwała do 1971 r. i od tego czasu emirat Kataru stanowi niepodległe państwo. Od dwóch stuleci rządzi tu dynastia Al Sani; obecnym władcą jest panujący od 2013 r. Tamim ibn Hamad (syn Hamada), który na zdjęciach ze spotkań na najwyższym szczeblu prezentuje się, jak mają w zwyczaju tutejsi panowie, w białej kefiji na głowie oraz sandałach okrywających bose stopy.
Kluczową datą w historii Kataru jest rok 1949, kiedy to ruszyło wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego. W krótkim czasie ten ubogi i zacofany kraj stał się gospodarczo wiodącym państwem, zaś dzisiaj katarskie społeczeństwo uznawane jest za najbogatsze na świecie. Jednak arabski feudalizm po staremu kwitnie tutaj w najlepsze, czego niechlubnym przejawem była chociażby niewolnicza praca najmitów-obcokrajowców, budujących stadiony mundialu.
Miejscowi Arabowie wyznają sunnicką odmianę islamu, która kulturowo zbliża ich do pobratymców z Arabii Saudyjskiej. To państwo jest też jedynym lądowym sąsiadem Kataru, otaczając go od strony zachodu.

Bajka o złym Arabie
Bogactwo małego kraju oraz jego rywalizacja na polu wydobycia i przetwórstwa cennych nośników energii od dawna były solą w oku saudyjskich władców Rijadu. W 2017 r. udało im się doprowadzić do zbiorowego zerwania stosunków dyplomatycznych z Katarem: razem z Arabią Saudyjską uczyniły to wtedy Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Jemen, Egipt oraz Malediwy. Oficjalnym powodem było popieranie przez Katar organizacji terrorystycznych, takich jak egipskie Bractwo Muzułmańskie, szyicki Hezbollah, Al Kaida czy też tzw. Państwo Islamskie. Katar rzeczywiście je wspierał, jednak państwa, które izolowały go dyplomatycznie, czyniły to również, tyle że nie zbiorowo, ale wobec pojedynczych organizacji radykalnych, czasem półjawnie lub niejawnie. Czasem, jak w przypadku Bractwa Muzułmańskiego, chodziło tylko o to, że władze Kataru dają schronienie aktywistom partii nielubianej przez aktualny rząd w Kairze.
W historię o „jedynym złym Arabie” w postaci Kataru uwierzył Donald Trump, który poparł blokadę i na Twitterze zdążył radośnie obwieścić koniec epoki terroryzmu. Prezydent USA miał jednak, na szczęście, tyle oleju w głowie, że przeciwstawił się saudyjskiemu planowi zbrojnej inwazji na sąsiada. Nie zapomniał że Katar, podobnie jak Arabia Saudyjska, jest gospodarczym i militarnym sojusznikiem Waszyngtonu.
Ale efekty dyplomatycznej blokady i tak okazały się przeciwne intencjom blokujących. Katar nie dość, że na zerwaniu stosunków nie ucierpiał, to wzmocnił swoją pozycję polityczną, definitywnie kończąc zależność od Arabii Saudyjskiej, związując się natomiast z jej śmiertelnym wrogiem, Iranem. Saudyjczycy, widząc poniewczasie swój błąd, po czterech latach wznowili stosunki z sąsiadem.

Z gazem ku przyszłości
Rok 2017 okazał się dla Kataru przełomowy także pod względem gospodarczym. Wtedy to na północnym wybrzeżu odkryto tzw. North Field, podwodny zbiornik gazu ziemnego, oceniany jako jeden z najbogatszych na świecie. Emir natychmiast przystąpił do jego eksploatacji i uczynił to z sukcesem. Katar, który w 2017 r., w geście retorsji wobec Arabii Saudyjskiej, wystąpił z Organizacji Eksporterów Ropy Naftowej (OPEC), wyszedł z tego obronną ręką: kraj ten nigdy nie próbował rywalizować z większym sąsiadem na polu wydobycia ropy, jego specjalnością był gaz. Drenaż North Field wzmocnił tylko tę tendencję. Katar jest dzisiaj największym eksporterem płynnego gazu (LNG) na świecie.
To ważny fakt, także dla naszej przyszłości. Według prognoz OPEC wydobycie ropy naftowej ma spaść znacząco już w 2025 r., i to właśnie na rzecz gazu ziemnego. Uderzy to w największych wydobywców ropy: w Rosję, ale także w Arabię Saudyjską. Jeżeli te kraje nie zdążą zmienić swojej gospodarczej infrastruktury (w wypadku prowadzącej wojnę Rosji jest to mało prawdopodobne), globalną gospodarkę czekają w najbliższej dekadzie poważne przesunięcia.

Al-Dżazira
Dodatkowym powodem akcji bojkotowej 2017 r. była… telewizja Al-Dżazira. Choć brzmi to humorystycznie, sprawa jest poważna. Ta niezwykle popularna na Bliskim Wschodzie rozgłośnia stała się już kilkakrotnie przyczyną zamieszek, w różnych krajach regionu.
Al-Dżazirę założyli dziennikarze saudyjskiej sekcji BBC World Service, w 1996 r. wyrzuceni z Rijadu za szerzenie niewygodnych dla rządu informacji. Katar chętnie uchodźców przyjął i odtąd zaczęła się kariera tego nietypowego medium. Nietypowego, gdyż ciągnie się za nim wątpliwa sława rozgłośni trzymającej z terrorystami. Chodzi o to, że po ataku na World Trade Center dziennikarze Al-Dżaziry utrzymywali robocze kontakty z Al Kaidą, do tego stopnia, iż radykałowie uznali rozgłośnię za rodzaj ich legalnego rzecznika prasowego. Osama bin Laden swojego jedynego publicznego wywiadu udzielił właśnie reporterowi Al-Dżaziry.
Ale to tylko jedna strona medalu. Z drugiej stacja ta jest jedyną na Bliskim Wschodzie, która potrafi nagłośnić godzące w praworządność afery, których pełno w elitach tamtejszych państw. Dlatego też Arabii Saudyjskiej, Egiptowi i innym państwom regionu wygodnie było ogłosić ją sympatyczką terroryzmu. I w tym wypadku prawda leży pośrodku.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki