Dlaczego Brat zajął się tematyką zaświatów? I zajmuje się nimi naukowo od lat?
– Zaświatami zająłem się dzięki idei, która po łacinie nazywa się mundus inversus, czyli „odwrócony świat” lub „świat na opak”. Motywacją były dla mnie w tym przypadku słowa z Testamentu św. Franciszka, założyciela Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów (do którego należę). Napisał, że przed nawróceniem, kiedy żył jeszcze w grzechach, widok ludzi trędowatych był dla niego bardzo przykry. Czuł odrazę z powodu ich wyglądu. Ale kiedy Pan Bóg wprowadził go między nich, aby czynił im miłosierdzie, wówczas id quod videbatur mihiamarum, conversumfuitmihi in dulcedinemanimiet corporis, co znaczy: „to, co wcześniej wydawało mi się gorzkie, nagle zmieniło mi się w słodycz duszy i ciała”. Święty Franciszek doświadczył swoistego odwrócenia wartości; odczuwania ich. To, co było dla niego gorzkie, zamieniło się w przeciwieństwo; w słodycz. Ten rys stał się „paradygmatem” rozumienia św. Franciszka z Asyżu. Spotkanie Boga sprawiło, że człowiek odwrócił całą rzeczywistość dotychczasowego życia.
Na tym polega droga naśladowania Chrystusa, osiąganie świętości. Kiedy usłyszałam, że Brat wygłosił referat o „światach odwróconych” na inauguracji roku akademickiego w Instytucie Teologicznym „Studium Franciszkańskiego” w Krakowie, moja pierwsza myśl była taka – chodzi o radykalne odwrócenie wartości w chrześcijaństwie. Od dawna mnie ono fascynuje. Widać je w stosunku Boga do ludzi. W ten sposób żyją też ci, którzy radykalnie kochają, jak Franciszek czy Brat Albert. On przeżył własne nawrócenie, zrobił „woltę”. Będąc znanym malarzem, nie zajmował się ubogimi, nawet ich nie malował. Potem nagle poszedł mieszkać z nimi w tzw. ogrzewalni. Tą decyzją zszokował opinię publiczną! Wywrócił normy. Duchowość albertyńska opiera się na św. Franciszku, a także św. Janie od Krzyża i św. Wincentym a Paulo. Dziś bardziej interesuje mnie jednak drugie znaczenie mundus inversus… Jest i takie, które odnosi się do zaświatów.
– Zgadza się. Muszę dodać, że koncepcja świata odwróconego nie jest biblijna, nie ma o niej wprost w Biblii ani słowa. Jest natomiast dość powszechna. Znajdujemy ją w wielu różnych kulturach, w rozmaitych językach. Bardzo często pojawia się w literaturze i innych wytworach ludzkiej kultury, od starożytności aż do dziś. Jest to sposób przedstawiania rzeczywistości odwrotnie, niż postrzegamy ją normalnie. Dotyczy to nie tylko życia po śmierci, choć tu jest to bardzo charakterystyczne.
Jednym z przykładów są drukowane czasem mapy świata, na których północ znajduje się na dole, południe – na górze. Mapa jest w zasadzie zrobiona dobrze, wszystko inne jest tak, jak powinno. Po prostu odwrócono jedną perspektywę. Zawsze przyjmujemy, że u dołu mapy czy globusa znajduje się południe. Bałtyk jest na północ od Krakowa, Kraków na południe od Gdyni. Takie odwracanie rzeczywistości było znane już w epoce starożytnej. Może ono dotyczyć sytuacji, zachowań itp. Odwróceniem normy może być to, że ryby łowią ludzi, dzieci wychowują rodziców. Nieraz w klasztorach średniowiecznych w krużgankach byli rzeźbieni klauni stojący na głowie. Porządek się odwraca: to, co świat uważa za bzdurę, może stać się wielkie. Te obrazy zawsze służyły temu, aby pokazać inną perspektywę rzeczywistości.
Kwestia relacji rodzice – dzieci jest intrygująca. Według Margaret Mead, znanej badaczki kultur ze Stanów Zjednoczonych, współczesna kultura Zachodu cechuje się odwróceniem tych ról! O ile w kulturach nazwanych przez nią „postfiguratywnymi” rodzice wychowują dzieci, a przekaz ten jest jednostronny, to kultury kofiguratywne cechuje podwójne działanie wychowawcze, rodziców i rówieśników. Wraz z błyskawicznym rozwojem nowych technologii, za którym idzie zmiana norm i wartości – czego doświadczamy współcześnie – dochodzi do odwrócenia ról tradycyjnych, naturalnych. Młode pokolenie ma wpływ na starsze, które nie nadąża za… tempem zmian. Rodzice nie rozumieją wzorów kulturowych, które dla dzieci są w pełni normalne. Z tego punktu widzenia nie dziwi fakt, że polska młodzież odchodzi od wiary. Idzie za zmianami kultury.
– Ten proces, i to w różnych aspektach, faktycznie występuje w naszej kulturze. Konflikty międzypokoleniowe są normalne, ale dziś chyba mamy do czynienia z czymś więcej. Jest to jakiś rodzaj odwrócenia znanego nam dotychczas porządku: zarówno wartości, jak i postaw z nich wynikających. Motyw światów odwróconych pojawia się w kulturze w różny sposób. Czasem poważne rzeczy przedstawiamy jako karnawał, w sposób groteskowy. Próbujemy coś wyśmiać, na przykład porządek władzy. Wówczas błazen zasiada na tronie. W Biblii natomiast pojawiają się odwrócenia, które budzą strach. Są traktowane jako zagrożenie. W Księdze Koheleta autor mówi: widziałem straszne rzeczy „sługi na koniach, a książąt kroczących, jak słudzy, pieszo” (Koh 10, 7). W jego przekonaniu odwraca się tu jedyny dopuszczalny porządek społeczny. Kohelet uważa to za coś strasznego, niepożądanego. Nic dziwnego, w ten sposób przebiegają rewolucje społeczne. I tak też były przedstawiane – w kluczu odwrócenia świata.
Rewolucja to przewrót; nie każdy przewrót skutkuje rewolucją. Pomijając rewolty kulturowe, czy wcielenie Jezusa nie jest największym w dziejach mundus inversus?
– Z pewnością tak. To paradoks. Bóg, który stworzył cały świat, nagle zechciał się urodzić z człowieka i jako człowiek. Maryja, człowiek, zrodziła własnego Stworzyciela. To jest odwrócenie porządku Stwórcy i stworzenia. Sacrum i profanum. A zarazem harmonijne połączenie skończoności z nieskończonością, tego, co wydawało się niemożliwe. Dobrze oddaje to tekst naszej królowej kolęd: „ogień – krzepnie, blask – ciemnieje, ma granice Nieskończony”.
Bóg tak działa. W historii narodu wybranego nierzadko stawiał na młodszych synów, a nie – dziedziców pierworodnych. Obrazowym przykładem jest Dawid, od jego wygranej z Goliatem począwszy aż po królewski tron. Jest tego mnóstwo. Potem Jezus wybrał na uczniów prostych ludzi, rybaków, choć powinien kogoś z elit intelektualnych albo kapłańskich. Urodził się nie w pałacu tylko w stajni, wśród zwierząt! Cała Ewangelia niesie przekaz: „celnicy i nierządnice” idą do nieba przed kapłanami, uczonymi w Piśmie/teologami. To jest istota chrześcijaństwa? Bóg się uniża, aby nas, grzesznych ludzi, wywyższyć.
– Stwierdzenie, że jest to istota chrześcijaństwa, idzie może za daleko, bo musielibyśmy być ciągle rewolucjonistami. Ale od początku historii zbawienia styl działania Pana Boga zawiera aspekt odwrócenia. Często powoływał do wielkich zadań ludzi, którzy – myśląc po ludzku – absolutnie się do tego nie nadawali. Dawid był najmłodszym synem swojego ojca, pasał owce i nic nie wskazywało na to, że pokona Goliata. Najlepsi wojownicy z nim przegrywali. Miał silnych, rosłych, dorosłych starszych braci. Dlaczego akurat on?
Maryja właśnie o tym śpiewa w hymnie Magnificat: „Bóg strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych. Głodnych nasycił dobrami, bogatych z niczym odprawił” (Łk 1, 52–53). Tu też mamy odwrócenie hierarchii. Pierwowzorem hymnu był prawdopodobnie kantyk Anny z drugiego rozdziału Pierwszej Księgi Samuela. Bezpłodna Anna urodziła syna, Samuela, dzięki Bożej mocy (potem – inne dzieci). W Biblii śpiewa: „Łuk potężnych się łamie, a mocą przepasują się słabi” (1 Sm 2,4). Bóg odwraca rzeczywistość. Zaskakuje. Przywraca nadzieję.
Biblia powstawała ponad dziesięć wieków. Jak wyobrażano sobie wtedy zaświaty, życie po śmierci? O wieczności nie wiemy zbyt wiele.
– Trochę wiedzy mamy, ale ona jest mglista. To, co wiemy, pochodzi z Objawienia, a więc tylko tyle Bóg zechciał nam przekazać. Widocznie więcej wiedzy nie potrzebujemy. Ważne jest to, w jaki sposób żyjemy w tym życiu.
W Starym Testamencie informacje o tzw. eschatologii, o losie człowieka po śmierci, są naprawdę skąpe. Autorzy koncentrowali się na relacji człowieka z Bogiem w teraźniejszości. Nie spekulowali o tym, co wydarzy się potem. Jednak przyszłość nie była im obojętna i podejmowali próby wyobrażenia sobie życia po śmierci. Widać dużą ewolucję poglądów na ten temat w całej Biblii.
W Nowym Testamencie mamy już mniej więcej jednolite stanowisko w tej kwestii. Kiedy sięgamy do Starego Testamentu, w zależności od księgi i czasu, w którym powstała, są wyraźne różnice. Pierwotnie nawet lud wybrany, wierzący w Jedynego Boga, który go prowadził, nie miał klarownej wizji życia po śmierci. Długo dominowało przekonanie, że człowiek nie przestaje istnieć, ale kiedy umiera, przechodzi do półistnienia w Szeolu. To hebrajskie słowo znaczy otchłań – miejsce przebywania zmarłych. Bez rozróżnienia na ludzi dobrych i złych, szczęśliwych i cierpiących męki. To był trochę rodzaj letargu. Wyobraźmy sobie wielkie pomieszczenie, gdzie ludzie leżą na łóżkach w śpiączce. Są – a jakby ich nie było. Nie wykonują żadnych działań. To ludzie-półcienie. Już wtedy pojawiają się jednak pierwsze sugestie, że w Szeolu zanikają różnice – nie ma ani bogatych, ani biednych.
A jak to wyglądało w tym czasie w sąsiednich kulturach?
– Różnie. Na przykład Egipcjanie sobie wyobrażali, że zmarli będą chodzić głową do dołu. I choć to brzydko zabrzmi – żywić się odchodami.
Fatalna perspektywa (śmiech).
– Będą przyjmować to, co teraz jest wydalane. To właśnie symbol odwrócenia porządku. To, co na Ziemi działa w jedną stronę, po śmierci działa w drugą.
Po co balsamowano zwłoki? Dzięki temu archeolodzy dokonują dziś znakomitych odkryć, więc dla nas to dobrze. Ale zachowanie ciała miało sens religijny.
– Dzięki balsamowaniu ciała, które dzięki temu nie ulegało rozkładowi, człowiek nadal mógł poniekąd istnieć. Życie po śmierci mogło być kontynuowane dzięki istnieniu ciała. Odwracanie ładu znajdujemy też w późniejszych wierzeniach, na innych kontynentach. Znane są plemiona indiańskie, których członkowie wierzą, że po śmierci słońce i księżyc podążają nie ze wschodu na zachód tylko odwrotnie – z zachodu na wschód. Z kolei plemiona malezyjskie, gdzie praktykuje się kulty cargo, mają przekonanie, że na tamtym świecie nastąpi odwrócenie porządku rasowego. Rdzenni mieszkańcy, którzy mają ciemną karnację, w „niebie” będą mieć jasny kolor skóry. Biali będą wyglądać jak oni. To jest bardzo ciekawa intuicja. Ponieważ od Soboru Watykańskiego II Kościół naucza, że ziarna prawdy są też w innych religiach, te intuicje należy traktować bardzo poważnie. Może w nich być autentyczne światło, przeczucie prawdy.
Czy przypadków mundus inversus jest globalnie na tyle dużo, że są dowodem uniwersalności wyobrażenia? Po przejściu na drugą stronę zastaniemy życie „do góry nogami”?
– Tak. Pojawia się on w różnych kulturach, w różnym czasie. Można mówić o powszechności, o uniwersalności. Poza tym w naszej religii to wyobrażenie – jak wspomniałem – mocno się zmieniało, co widać w Biblii. Dopiero w ostatnich wiekach przed narodzeniem Chrystusa, zwłaszcza w Księdze Mądrości, powstałej najpewniej pod koniec I wieku przed Chrystusem, pojawia się idea nieśmiertelności – życia po śmierci oraz rozróżnienia losów zmarłych. Ludzie, którzy żyli zgodnie z prawem Boga, będą żyć wiecznie. Nawet jeśli tu nie doświadczyli szczęścia, w wieczności będą szczęśliwi. Ci, którzy żyli niezgodnie z objawioną wolą Boga, będą cierpieć męki za karę. Ich władza, bogactwo i przywileje nie mają znaczenia. Mamy więc nadal ideę odpłaty. Od początku religii objawionej wierzono w to, że Bóg jest sprawiedliwy. Uważano tę cechę za Jego główny atrybut.
Chrześcijaństwo pokazuje Boga, który jest Trójcą. Syn wcielił się z miłości w nędzną, przemijającą materię, przynosząc przebaczenie. Nasz obraz Boga zmieniał się przez wieki. Długo był surowym Sędzią, który „za dobre wynagradza, za złe – karze” – i choć Jego miłosierdzie nie jest wcale nowe – dotąd było na drugim planie. W XX w. Jezus objawił Faustynie Kowalskiej prawdę, że najważniejszym atrybutem Boga jest Miłosierdzie. Kościół do tego dojrzewa – pomimo tego, że w Ewangelii znajduje się masa przykładów. Najbardziej wyrazisty to Dobry Łotr, Dyzma. W książce napisanej z abp. Grzegorzem Rysiem Mistrzowie drugiego planu nazywamy go „robotnikiem ostatniej minuty”, bo uznał w Jezusie Mesjasza w ostatniej chwili życia. Po ludzku myśląc, nie powinien trafić do raju. Wciąż uczymy się tego, że na miłość Boga nie da się zasłużyć. Zbawienie jest darmowe, zapłacił za nie życiem Jezus. Będziemy sądzeni z tego, czy kochamy.
– Idea odpłaty nadal jest bardzo ważna, na końcu czasów odbędzie się sąd ostateczny. Jednak będzie to rzeczywiście sąd z miłości. Chrystus, przychodząc na ziemię, tę perspektywę doprowadził do pełni. Wiemy od Niego, że istnieje Królestwo Niebieskie. Życie wieczne, szczęście z Bogiem w niebie. Jest też jednak możliwość bycia potępionym. Odbywania wiecznej kary za to, jak żyło się przed śmiercią. Niektórzy mają trafić do czyśćca, który stanowi etap przejściowy. Są tu zresztą pewne różnice, jeśli chodzi o wyznania chrześcijańskie.
Dla naszego rozumienia życia wiecznego ważna jest nauka Chrystusa. Jest ona w wielu momentach bardzo zaskakująca, np. „pierwsi będą ostatnimi, a ostatni – pierwszymi” albo „kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”. To znaczy, że nasze pojęcie sprawiedliwości czy „zasługiwania” sobie na niebo musi ulegać ciągłej weryfikacji. Dobry Łotr jest tu znakomitym przykładem: niczym nie zasłużył sobie na zbawienie, dostał je za darmo. I to nas po ludzku może gorszyć. Jak śpiewał kiedyś Darek Malejonek, zainspirowany słowami Ewangelii: „prostytutki i złodzieje przed nami wejdą do królestwa”. Tak, bo Bóg patrzy na serce człowieka, które otwiera się na łaskę, a nie tylko na zewnętrzne postawy, widoczne dla oczu. Potrzeba nam ciągle wychodzić ze schematu zdobywania sobie nieba dobrymi uczynkami, a wchodzenia w logikę ewangeliczną, którą genialnie ujął św. Paweł w Liście do Efezjan: „Łaską jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił (Ef 2, 8–9). O to właśnie chodzi, aby w Bogu widzieć jedyną nadzieję i jedynego zbawiciela. I tu dochodzi do głosu bardzo ważny atrybut Boga – Jego miłosierdzie. Nie sprzeciwia się ono prawdzie o Bożej sprawiedliwości, ale ją odpowiednio wyjaśnia i dopełnia. Zwłaszcza dziś potrzeba ukazywać Boga przede wszystkim jako „miłosiernego ojca”, tak zresztą czyni Jezus w Ewangelii. Nie każdemu to odpowiada, bo po ludzku chcielibyśmy sobie jakoś na to niebo zasłużyć. Jak ci robotnicy z przypowieści Jezusa, którzy pracowali cały dzień i oburzają się na tych, którzy zaledwie jedną godzinę się trudzili i otrzymali tę samą zapłatę, jednego denara, czyli życie wieczne. To jest właśnie Boża sprawiedliwość, która staje się jednocześnie Jego miłosierdziem. I znów św. Paweł genialnie do wyjaśnia: „Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie (Rz 3, 22–24).
Nasz sposób chowania zmarłych nie jest jedynym, który praktykuje się dziś w Kościele rzymskokatolickim. Rytuał pogrzebowy jest ten sam, ale ponieważ w ciepłym klimacie ciało szybko się rozkłada, trzeba szybko zmarłego pochować i choćby dlatego występują różnice. Cmentarze nie muszą być takie jak u nas, w ogóle nie muszą być. A jaki jest stosunek Kościoła do kremacji?
– Sposób pochówku, zwyczaje z tym związane – w tym te żałobne – zależą od lokalnej kultury. Trudno się „licytować”, który jest lepszy, a który gorszy. Są po prostu inne. Nasz nie jest jedynym, jaki Kościół dopuszcza. To, co jest istotne z punktu widzenia wiary, to pewność, że ciało jest częścią człowieka. Ono też zostanie zbawione. W chrześcijaństwie były co prawda nurty, które ciało traktowały jako coś nieczystego, złego, w opozycji do idealnego ducha. Jednak był to skutek wpływu filozofii neoplatońskiej czy manicheizmu. To nie jest optyka biblijna. Dla manichejczyków liczyła się tylko dusza, która szła do nieba. Ciało zostawało w ziemi. Kościół uznaje to od bardzo dawna za herezję.
Kremacja ciała jest przez Kościół akceptowana. Nie ma ona wpływu na zmartwychwstanie w ciele czy funkcjonowanie człowieka po śmierci w niebie. Jeśli preferowany jest pochówek z zachowaniem ciała, w trumnie, w ziemi, to głównie dlatego, że palenie praktykuje się w innych religiach. Kremacja ma wtedy zupełnie inny sens religijny. Istniała obawa, że nastąpi tu pewne pomieszanie znaczeń. Czasem o kremacji decydują po prostu względy praktyczne. Urna zajmuje w grobowcu mniej miejsca.
Idea nieśmiertelności pobudza wyobraźnię od zawsze. Pewien dwunastolatek z Belgii właśnie uzyskał stopień magistra fizyki kwantowej i marzy o tym, aby zapewnić nam nieśmiertelność. Czy pomysł, że człowiek przekroczy czas, nie jest śmiałym odwróceniem porządku?
– Z pewnością jest. Ale my jesteśmy stworzeni do wieczności, dlatego tak bardzo jej pragniemy, choć niekiedy niełatwo w to uwierzyć. Ostatecznie wszystko, jak zawsze, wyjaśnia się w Chrystusie, „który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1, 10).