Mówienie o świętości rozumianej ewangelicznie jest dziś bardzo trudne. Żeby w ogóle taką rozmowę rozpocząć, trzeba wyrzucić z głowy niemal wszystko, co na ten temat wiemy. Wyrzucić z głowy trzeba przede wszystkim ideał świętości moralnej, ludzkiej doskonałości, osiąganej samodyscypliną i ascezą przez niektórych spośród nas. Ten ideał nie pochodzi przecież z Ewangelii, ale z kultury antycznej – bardzo szybko jednak zrósł się z chrześcijaństwem, fałszując nieco ewangeliczną treść. Kiedy Jezus wzywał nas, żebyśmy byli święci, doskonale wiedział, że nadal pozostaniemy słabi. Kiedy Paweł zwracał się do świętych w pierwszych chrześcijańskich gminach, jednocześnie rugał ich za najróżniejsze przewinienia. Kiedy pierwsi chrześcijanie w najstarszych wyznaniach wiary mówili o świętym Kościele, doskonale pamiętali zdradę Judasza, upadek Piotra i gorszący spór Jakuba i Jana o pierwszeństwo w Królestwie Bożym. Świętość nie była kategorią moralną. Świętość była kategorią przynależności – przynależności człowieka lub wspólnoty do Boga. Tylko tyle. Ale również: aż tyle.
Święty oddzielony
Hebrajskie słowo „kodesz”, tłumaczone często jako „święty”, nijak nie odnosi się do kategorii moralnych. Jego rdzeń, „kadasz” oznacza oddzielenie czegoś do specjalnego celu. „Kodesz” może być nawet szczoteczka do zębów, która przeznaczona jest wyłącznie do naszego osobistego użytku i wyłącznie w jamie ustnej – choć w żaden sposób nie jest przecież szczoteczką świętą. W religijnym kontekście owo „oddzielenie” czegoś oznacza poddanie woli Boga, jego przeznaczenie do zleconej przez Boga misji. Już w Starym Testamencie lud Izraela wielokrotnie nazywany był „świętym” (kodesz), choć trudno w jakiejkolwiek innej księdze znaleźć opis tylu słabości, win i zbrodni, jak właśnie tam. Lud Izraela żadną miarą nie był ani bezgrzeszny, ani nawet stale dążący do doskonałości. Był to jednak lud, który Bóg wybrał i przeznaczył do specjalnej misji na ziemi.
Świętość, w którą wierzę
Jak rozumieć w takim razie świętość Kościoła – przy uwzględnieniu pierwotnego znaczenia tego słowa?
Pierwsze, co trzeba wiedzieć, to to, że świętość Kościoła jest przedmiotem naszej wiary, a nie naszym doświadczeniem czy obserwacją. Nawet jeśli jej nie widzimy – nawet jeśli nasze doświadczenie mówi czasem o czymś wręcz przeciwnym – aktualne pozostaje wyznanie w „Credo”: Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.
To bardzo ważne: świadomość, że świętość Kościoła nie jest owocem naszego poznania, ale przedmiotem wiary. I nie wyznajemy tu wiary w sam Kościół jako taki. Nie wyznajemy wiary w biskupów, w hierarchiczną strukturę, nawet nie w cały lud Boży, który tworzymy. Wyznając wiarę w „święty Kościół”, mówimy, że wierzymy, że wspólnota ta pochodzi z Bożego planu. Wierzymy, że Bóg chciał wspólnoty, która oddzielona zostanie od świata jako ta, która przeznaczona jest dla Niego.
Święty, bo nie nasz
Drugą ważną rzecz zauważał Joseph Ratzinger. Zapisały się mocno w teologii jego słowa, że „Kościół nie jest nasz, lecz Jego”. Jak wygląda nasza tego świadomość, pokazały choćby niektóre głosy synodalne, które w dobrej wierze i z głęboką troską, ale starały się urządzić Kościół na nowo, uporządkować go w taki sposób, żeby pasował do ludzkich potrzeb. Tymczasem głową Kościoła jest Jezus Chrystus – a kard. Ratzinger podkreślał, że nie można tego Kościoła sobie „zrobić”. Można go tylko przyjmować i przyjmować Boże działanie w tymże Kościele. Ograniczenie Kościoła do organizacji religijnej, porządkującej życie moralne w społeczeństwie, jest mocno zubażającą redukcją. Kościół jest święty, bo niezależnie od zewnętrznych okoliczności, nieustannie działa w nim Duch Święty.
Święty przez Jego działanie
Po trzecie – świętość Kościoła objawia się przede wszystkim w liturgii. To właśnie ona jest wejściem w tę rzeczywistość, do której Kościół jest przeznaczony. Liturgia jest tajemnicą realnego spotkania z Bogiem i jest doskonała dlatego, że jest Bożą inicjatywą i Bożym dziełem, a nie dziełem człowieka. Choć nie rozumiemy do końca, w jaki sposób się to dzieje, taką właśnie wyznajemy wiarę: że niedoskonali w niedoskonałym Kościele mamy możliwość uczestniczyć w świętości samego Boga.
Po czwarte wreszcie, możemy mówić o Kościele jako o świętym, bo dzięki temu, że jest w nim Chrystus, jest on źródłem uświęcenia swoich członków. Ujmując rzecz prościej: nawet bardzo niedoskonały Kościół, dzięki temu, że jest w nim żywy Jezus, wzywa ludzi do życia w Jezusie. Nawet w najbardziej niedoskonałym Kościele człowiek może kochać Boga – a ta miłość może go motywować do wychodzenia z grzechu i coraz lepszego naśladowania Jezusa.
Świętość jako powołanie
I jeszcze jedna ważna uwaga: świętość Kościoła, nawet jeśli rozumieć ją jako przynależność Kościoła do Boga, a nie moralną doskonałość, nie przestaje być powołaniem. To rzeczywistość, która wciąż wymaga od nas wysiłku. Jeśli wierzymy, że nasza wspólnota jest Bożą własnością, będziemy starali się zrobić wszystko, żeby ta własność była Boga godna i żeby nie przynosiła Mu ujmy czy wstydu. Tu dopiero dochodzimy do świętości moralnej, która nie jest celem samym w sobie – jest ona sumą naszych wyborów i owocem tego, że Boga w swoim życiu potraktowaliśmy serio. Jest wtórna wobec tej świętości, która oznacza spotkanie i bliskość z Bogiem.
Święta Nierządnica
Kościół nigdy nie miał złudzeń co do swojej moralnej świętości. Listy św. Pawła pisane do wspólnot w Rzymie, Filippi, Kolosach czy w Efezie adresowane są do „świętych” – a przecież Paweł wypomina w nich błędy, wytyka nieuczciwość, spory, kupczenie. Momentami jest bardzo radykalny, pytając „świętych” w Koryncie, czy ma przybyć do nich z rózgą.
Dlatego również dziś nie mamy wątpliwości, że Kościół nawet w swoich początkach nie był idealny, a wyznanie z Dziejów Apostolskich o tym, że „jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących”, było raczej tęsknotą i pragnieniem niż reporterskim opisem rzeczywistości. Gdyby było inaczej, ojcom Kościoła z pokolenia pamiętającego jeszcze czasy apostołów, nie przyszłoby do głowy nazywać Kościół „Nierządnicą”, obmytą przez krew Chrystusa.
Świętość hermetyczna
Antyczny ideał doskonałego człowieka, pielęgnującego w sobie cnoty, szybko przeniknął do chrześcijaństwa i znalazł swoje odbicie w procedurach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. One mają pomóc zweryfikować, kto cnoty chrześcijańskie praktykował w sposób heroiczny i czyją świętość Bóg potwierdził cudem. W ten sposób akcent w rozumieniu świętości został przesunięty – z bycia Bożą własnością, choćby najbardziej niedoskonałą – na bycie doskonałym wykonawcą Bożych przykazań. Przy okazji świętość stała się kategorią hermetyczną, zarezerwowaną tylko dla niektórych. Nawet jeśli powtarzamy, że świętość jest dla wszystkich, nawet jeśli pokazujemy świętych bardzo zwyczajnych, w praktyce nadal mamy świadomość ich nadzwyczajności i doskonale wiemy, że ani my, ani nikt z naszych bliskich nie będzie kanonizowany.
Święci z Kościoła w Koryncie czy w Efezie z pewnością nie spełniliby kryteriów procesów kanonizacyjnych. Dziś mówienie o sobie, że jesteśmy święci, budzić będzie zgorszenie albo przynajmniej duże zdziwienie. Tymczasem tak: jesteśmy święci. Jesteśmy święci, bo przyjęliśmy chrzest, który zanurzył nas w Bogu i oddzielił od świata, który nadał nam szczególną misję. Od nas zależy, co z tą swoją świętością zrobimy: czy będziemy jej wierni i pozwolimy jej lepiej czy gorzej owocować – czy będziemy udawać, że chrzest w naszym życiu nigdy się nie wydarzył, że należymy wyłącznie do siebie.
Herezja doskonałości
Jak w takim razie – przyjmując taką koncepcję świętości – rozumieć grzech? Przede wszystkim zachowując świadomość, że nie da się go ze świata po grzechu pierworodnym wyeliminować. Grzech jest rzeczywistością bolesną, jest tym, czego ze względu na miłość do Boga wybierać nie chcemy, ale jednocześnie świadomi jesteśmy, że świętych od grzesznych oddzielić się nie da: będziemy jednocześnie świętymi i upadającymi. Owszem, w Kościele od samego jego początku pojawiali się tacy, którzy marzyli o wspólnocie doskonałej, nieskażonej przez żadne zło albo zło kategorycznie ze swoich szeregów rugującej. Byli donatyści, montaniści, nowacjanie, później katarzy, husyci, janseniści – wielu, których łączyło jedno: ich poglądy szybko uznawane były za herezję. Świętość (przynależność do Boga) i grzech (wybór niezgodny z tą przynależnością) będą walczyć w nas tak długo, jak żyjemy, i współobecne będą w Kościele aż pod koniec czasów.
Święty grzesznych?
Dlaczego tak ważne jest, żeby to rozumieć? Powtarzamy często formułę o „świętym Kościele grzesznych ludzi”, która weszła mocno do naszego myślenia, ale nie oddaje w pełni rzeczywistości, o której mówimy. Nie ma świętego Kościoła, oddzielonego od grzesznych ludzi. Kościół nie jest abstrakcją, istniejącą poza ludźmi. Rani go grzech osobisty każdego z nas, ale również kościelne struktury przesiąknięte są często grzechem i złem. Hans Jung pisał o „nieludzkości wielu struktur kościelnych”, o „złu przewyższającym zawodność indywiduum w żądzy władzy, którą można określić jako demoniczną i która musi prowadzić wręcz do wypaczenia tego, co chrześcijańskie”. To poważne oskarżenie w ustach teologa, ale współcześnie coraz lepiej przez nas rozumiane. Wiemy już, że idealistyczny obraz Kościoła świętego, w którym do pełni moralnej świętości wystarczy tylko osobiste nawrócenie pojedynczych członków, jest fałszywy. Taki obraz Kościoła wspiera klerykalne struktury, jest obroną nie tyle reputacji Kościoła, ile urzędników Kościoła, którzy dzięki szyldowi „świętości” instytucji ukrywać mogą swoje osobiste wielkie grzechy. Wielkim cierpieniem i wstydem Kościoła jest i to, że jego struktury takie ukrywanie umożliwiają, często nawet je wspierają. W obliczu takiej wiedzy idealistyczne mówienie o świętości Kościoła nie wytrzymuje konfrontacji ze światem – a Kościół traci swoją wiarygodność.
Jego plan, my Jego
Co zatem w zamian? Pozostaje nam pokorna świadomość, że jesteśmy święci, bo przyjęci do wspólnoty Boga, a jednocześnie bardzo grzeszni. I Kościół jest święty, bo zaplanowany przez Boga i wypełniony Jego działaniem – choć w rzeczywistości świata czasem wchodzący na manowce. Jest jak przepiękna i skomplikowana budowla, zaprojektowana przez wielkiego Architekta. Choć projekt stworzyła ręka Mistrza, choć On sam jest obecny na placu budowy każdego dnia, choć wspiera swoją pomocą wykonawców – oni wciąż swoją robotę psują. Czasem nie potrafią budować lepiej, czasem im się nie chce, czasem uważają, że Właściciel i Architekt nie zauważy, że coś na budowie poszło nie tak. Świat widzi to mocno niedoskonałe dzieło i dziwi się, jak może należeć ono do samego Boga. A Bóg cierpi, bo widzi, że nie do tego powołał swoich ludzi. Ale jednocześnie nie porzuca swojej własności – nie oddaje budowy i nie rozgania robotników – nadal cierpliwie krok po kroku robi wszystko, żeby ci, którzy u Niego pracują, którzy się do Niego przyznają, stawali się Mu bliżsi. I nawet na najbardziej niedoskonałej i pokracznej budowie można osiągać doskonałość, jeśli słucha się Mistrza.
To właśnie Jego plan i Jego obecność oznaczają świętość Kościoła – świętość, która dla świata pozostanie często niewidoczna. W tym świętym Kościele święci jesteśmy my: bo należymy do Jezusa. Moralna świętość będzie tylko tego skutkiem, kiedy na Jego miłość i cierpliwość odpowiadać będziemy swoją miłością.