Idea „rosyjskiego świata”, propagowana przez moskiewskiego patriarchę Cyryla, jest herezją – oświadczenie tej treści ogłosiło 360 prawosławnych teologów z całego świata, jacy 13 marca zjechali się do leżącego w północnej Grecji miasta Wolos. Było to w trzy tygodnie po rosyjskim ataku na Ukrainę, który doszczętnie skompromitował wartości „russkogo mira” nawet w oczach ludzi niezaangażowanych w chrześcijaństwo, ale uczeni dogmatycy na ten temat i tak już wcześniej mieli własne, jednoznacznie negatywne zdanie. Włączanie autorytetu pasterza ważnego Kościoła wschodniego do uzasadnienia imperialnej ekspansji, co więcej – jawne podpieranie tej ekspansji rzekomą wolą Boga, jest nie tylko najgorszym wydaniem cezaropapizmu, ale także bluźnierstwem.
Oczywiście patriarcha Cyryl, posłuszny wykonawca woli Putina, uważa inaczej, ale jest w tej opinii odosobniony, także w gronie światowej wspólnoty prawosławnej, może z wyjątkiem Serbii. Potępiają go nawet księża jego patriarchatu. 200 duchownych Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego zaapelowało do zwierzchników innych patriarchatów prawosławnych, by ci powołali trybunał, który ostatecznie – nie tylko z pozycji teologicznych, jak w Wolosie, ale z całą mocą kanonicznego wyroku – osądzi Cyryla za szerzoną przezeń ideologię „rosyjskiego świata”, połączoną z błogosławieniem agresji na Ukrainę. Taki trybunał byłby czymś wyjątkowym w dziejach światowego prawosławia, nie byłby jednak wydarzeniem bez precedensu. W 1666 r. podobny trybunał, z udziałem patriarchów Kościołów Wschodu, pozbawił władzy moskiewskiego patriarchę Nikona. Wtedy car uznał autorytet wyroku i skazał „swojego” patriarchę na wygnanie. Dziś raczej trudno sobie wyobrazić, by Putin zachował się podobnie, mimo iż publicznie obnosi się z wizerunkiem gorliwego wyznawcy prawosławia. W istocie Putin jest nawet nie tyle rosyjskim, ile imperialnym szowinistą i niewiele go obchodzą wartości czy też autorytet prawosławia. To samo można dziś, niestety, powiedzieć o Cyrylu.
Te niepokojące tendencje dostrzegli i wyrazili, wtedy jeszcze w dyplomatycznej formie, także polscy biskupi. W 2012 r. metropolita Hilarion, odpowiedzialny w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za ekumenizm, zaproponował, by tekst Wspólnego przesłania do narodów Polski i Rosji ogłosić także „w imieniu” narodów Ukrainy i Białorusi. Arcybiskup Henryk Muszyński odpowiedział wtedy, że polski episkopat nie jest zainteresowany tym dopiskiem do tekstu orędzia, gdyż zarówno z prawosławnymi Ukraińcami, jak i Białorusinami prowadzi on odrębne dialogi ekumeniczne.
Deklaracja z Wolos, jak również apel o powołanie cerkiewnego trybunału postawiły pod znakiem zapytania sens spotkania papieża Franciszka z moskiewskim patriarchą, zapowiedzianego, choć nieoficjalnie, na połowę czerwca w Jerozolimie. Jakkolwiek ono by przebiegło, jego zewnętrzne reperkusje dałyby poparcie Cyrylowi, wyprowadzając go, przynajmniej częściowo, z moralnej izolacji względem reszty świata, w jakiej się dzisiaj znalazł. A jeśli chodzi o samego Franciszka, bardzo trudno byłoby mu przekonać opinię międzynarodową, że to spotkanie stało się sukcesem jego polityki. Dlatego dobrze się stało, że spotkanie to zostało „przełożone”. Dzisiaj wydarzenia, także na polu kościelnym, biegną szybko, znacznie szybciej niż tryb, w jakim toczyły się dotychczas ekumeniczne debaty. Dzisiaj światowe prawosławie przemawia głosem Konstantynopola i Kijowa, nie Moskwy. I warto byłoby to dostrzec.