Pod koniec września proboszczowie w jednej z polskich diecezji otrzymali z kurii krótką informację, że aktualna sytuacja epidemiczna uniemożliwia przeprowadzenie tzw. kolędy w tradycyjnej formie. „Odwiedziny duszpasterskie ograniczamy wyłącznie do błogosławieństwa nowych domów i mieszkań na zaproszenie gospodarzy” – przeczytali w komunikacie. Jednocześnie otrzymali zachętę do celebracji w okresie Bożego Narodzenia (a jeśli to konieczne – także w czasie Adwentu) Eucharystii w intencji parafian z poszczególnych ulic oraz kolędowych nieszporów (lub wieczorów), oczywiście z uwzględnieniem obowiązujących przepisów sanitarnych.
Skutki decyzji
Wiadomość została rozesłana z tak dużym wyprzedzeniem nie bez powodu. W tej diecezji od dawna odwiedziny duszpasterskie, zwane potocznie „kolędą”, rozpoczynają się w Adwencie, a nawet wcześniej. Taki zwyczaj wynika ze specyfiki lokalnego Kościoła, w którym jest sporo dużych, osiedlowych parafii. Dzięki tradycji wcześniejszego rozpoczynania kolędy, duszpasterze od lat mają więcej czasu na bezpośredni kontakt z parafianami w ich domach, na wspólną modlitwę i rozmowę prowadzoną bez pośpiechu.
Także w innych diecezjach w Polsce pojawiają się sygnały, że odbywająca się zazwyczaj zimą kolęda z powodu kolejnej fali zakażeń stoi pod znakiem zapytania. Wygląda na to, że pandemia wymusza na Kościele w naszym kraju rezygnację z kolejnego ważnego składnika zwyczajnego parafialnego duszpasterstwa. Nie ma co ukrywać, że brak kolędy, choćby tylko w jednym roku, przyniesie długotrwałe i wielorakie skutki dla funkcjonowania katolickiej wspólnoty na polskiej ziemi. Do takiego wniosku skłaniają dotychczasowe efekty rozmaitych decyzji związanych z epidemią koronawirusa. Decyzji podjętych zarówno w Kościele, jak i tych, do których po prostu jego działania trzeba było dostosować.
Już nie wrócą
Najdrastyczniejszą z nich była konieczność tak znacznego ograniczenia liczby uczestników liturgii, że w części diecezji jedynym wyjściem okazało się faktyczne zamknięcie parafialnych świątyń dla wiernych. Brak możliwości udziału we Mszy św. i w nabożeństwach był doświadczeniem bardzo bolesnym. Cierpienie było tym dotkliwsze, że radykalne ograniczenia pojawiły się w okresie Wielkiego Postu i objęły święta Zmartwychwstania Pańskiego. Tysiące wiernych po raz pierwszy w życiu nie mogły uczestniczyć w Triduum Paschalnym. Puste ławki w kościołach w Niedzielę Wielkanocną pozostaną na długo w pamięci zarówno świeckich, jak i księży, którzy sprawowali liturgię w pozbawionych obecności wiernych świątyniach.
Tamte obostrzenia zostały zniesione. Może się wydawać, że jeśli chodzi o możliwość udziału w liturgii, wróciliśmy do stanu sprzed wybuchu epidemii. Jednak wielotygodniowa nieobecność wiernych na niedzielnych Mszach św. zostawiła swój ślad. Wciąż duża grupa polskich katolików nie wróciła do kościołów. Według szacunków duszpasterzy w wielu parafiach wciąż brakuje od 20 do 30 proc. uczestników Mszy w porównaniu z sytuacją ze stycznia. Coraz częściej pojawiają się opinie, że ci, których zabrakło na Mszach w ostatnich tygodniach, już nie wrócą.
Zakłócony kalendarz
Pandemia zakłóciła powtarzający się od dziesięcioleci duszpasterski kalendarz w Kościele w Polsce. Nie było masowej spowiedzi przed Wielkanocą. Nie było specyficznej okazji duszpasterskiej, jaką jest poświęcanie potraw w Wielką Sobotę (cokolwiek twierdzą krytycy tego zwyczaju, ma on spore znaczenie dla życia religijnego w naszej ojczyźnie). W tradycyjnym majowym terminie nie odbyły się uroczystości pierwszokomunijne. Zostały przesunięte o tygodnie, a nawet o miesiące (w wielu parafiach dzieci, które miały pierwszy raz przyjąć Ciało Chrystusa przed wakacjami, robią to dopiero teraz). Również dla bierzmowań, w licznych diecezjach kumulujących się przed zakończeniem roku szkolnego, trzeba było znaleźć nowe terminy.
To nie wszystko. W lecie nie pojawiły się na polskich drogach tysiące pielgrzymów zmierzających na Jasną Górę. Ktoś zwrócił uwagę, że z ulic zniknęły nawet kondukty pogrzebowe, których widok (czy ktoś ma tego świadomość, czy nie) też ma swój wymiar duszpasterski. Przypominają przecież, że zmierzamy do domu Ojca.
Tłumów nie będzie
Ksiądz Wojciech Sadłoń, dyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, w opublikowanej pod koniec września analizie zatytułowanej Polski katolicyzm wobec epidemii koronawirusa stwierdził m.in., że epidemia nałożyła na polski katolicyzm swoistą formę, która ograniczyła zasięg interakcji oraz praktyk zbiorowych. „W ten sposób epidemia stanowi swoistą ramę, która wzmacnia obserwowany przynajmniej od dwóch dekad proces słabnięcia religijnych praktyk zbiorowych oraz więzi z parafią” – wywnioskował. Dodał, że tym samym epidemia zmniejsza systemową spójność polskiego katolicyzmu. Powoduje to poprzez osłabienie masowych praktyk oraz aktywności zbiorowej, takich jak uroczystości religijne czy pielgrzymki. Wspomniane na początku odwiedziny duszpasterskie też dotychczas miały wymiar masowy.
W połowie września kard. Kazimierz Nycz udzielił wywiadu, który w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej ukazał się pod tytułem: Tłumów już nie będzie, cieszmy się z każdej osoby. Choć rozmowa w głównej mierze dotyczyła problemów katechezy, a zawarte w tytule słowa odnosiły się przede wszystkim do gromadzących dotąd rzesze uczestników powakacyjnych spotkań działających w parafiach grup formacyjnych, to jednak postawiona diagnoza wydaje się trafna dla sytuacji Kościoła katolickiego w naszym kraju w nadchodzących latach. Czeka nas najprawdopodobniej dalsze odchodzenie od sprawdzonych przez dziesięciolecia tradycyjnych i systematycznych masowych działań duszpasterskich. Większe grupy będą się pojawiać sporadycznie w związku z inicjatywami o charakterze eventowym. To pojęcie wzięte ze sfery marketingu oznacza m.in. wyjątkowy moment w czasie, określony poprzez ceremonię i rytuał, zaspokajający czyjeś potrzeby. W Polsce od lat są one organizowane np. przez o. Adama Szustaka OP, ruchy charyzmatyczne itp. Cieszą się wielkim zainteresowaniem.
Miara sukcesu
Kardynał Nycz we wspomnianym wywiadzie powiedział, że dziś musimy nauczyć się radować spotkaniem nawet z jednym człowiekiem, jeśli przyszedł tylko ten jeden. „A jeżeli jest to nieduża choćby wspólnota – cieszyć się tym jeszcze bardziej” – dopowiedział. To wymaga radykalnej zmiany sposobu podejścia do duszpasterstwa. Odejścia od myślenia w kategorii wielkich liczb. To bardzo trudne. Nawet w wydawałoby się tak indywidualnej formie duszpasterskiej, jak kolęda, dominuje ten sposób oceny jej skuteczności i sensowności. W podsumowaniach mowa jest głównie o tym, w ilu mieszkaniach kapłan zastał otwarte drzwi, a do ilu domów nie został wpuszczony.
Pandemia nie tyle wyzwoliła, ile przyspieszyła pewne procesy dokonujące się w Kościele w Polsce. Zintensyfikowała wykruszanie pewnych tradycyjnych, czy raczej zwyczajowych form działalności duszpasterskiej. Nawet gdy koronawirus zostanie już ujarzmiony, niemożliwy będzie powrót do sytuacji i schematów działań sprzed jego pojawienia się. Trzeba szukać nowych form duszpasterstwa. Ksiądz Sadłoń zwrócił uwagę, że epidemia wzmacnia kluczowe dla polskiego katolicyzmu powiązanie więzi rodzinnych oraz religijności. Otwiera też część społeczeństwa na szukanie transcendencji i znajdowanie odpowiedzi na te duchowe potrzeby w katolicyzmie. To podpowiedź, w jakim kierunku trzeba iść. Jednak najpierw niezbędne jest zrozumienie, że miarą sukcesu duszpasterskiego nie jest liczba uczestników jakiegoś spotkania czy uroczystości. Po zaakceptowaniu takiego podejścia nawet Kościół bez tradycyjnej kolędy będzie się w naszym kraju rozwijał i skutecznie pełnił swoją ewangelizacyjną misję.