Logo Przewdonik Katolicki

Zwrócony prezent pana Zagłoby

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Książek

Z nowym rokiem znikła z mapy Holandia, a pojawiły się Niderlandy. Tak to przynajmniej ogłoszono w agencyjnych wiadomościach. Ale co się właściwie zmieniło? Oficjalna nazwa państwa zawsze brzmiała „Koninkrijk der Nederlanden”, Królestwo Niderlandów, tak samo „Niderlandami” określa ten kraj większość ludzi Zachodu.

Natomiast nazwą „Holandia” i przymiotnikiem „holenderski” posługują się w mowie potocznej sami Holendrzy i to od nich przyjęła się ona w części obcych krajów, na przykład w Polsce. I teraz ci sami Holendrzy umówili się, że zarówno w języku pisanym, jak i w obcojęzycznych folderach turystycznych używać będą wyłącznie nazwy „Niderlandy”. Tylko tyle. Żadna zmiana nazwy państwa nie nastąpiła.

Holendrzy uzasadniają ten krok potrzebą uporządkowania pojęć oraz swoistej sprawiedliwości. Bo właściwa Holandia to przecież jedynie tereny wokół Amsterdamu i Hagi, a rozciąganie na całość państwa nazwy jego części dokonuje się ze szkodą promocyjnych interesów Zelandii, Brabancji, Geldrii, Fryzji czy innych prowincji. Kłopot w tym, że „Niderlandy” również są uzurpacją, tyle że w drugą stronę: w tym wypadku część przyjęła nazwę całości. Bo właściwe Niderlandy to nie tylko Holandia, lecz także Belgia oraz Luksemburg. Holandia przyjęła ją 400 lat temu, gdy wyzwoliwszy się spod panowania cesarza miała nadzieję, że wyzwoli także pozostałe niderlandzkie obszary. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, Belgia z Luksemburgiem funkcjonują dzisiaj jako niepodległe państwa, ale Holendrzy mimo to zatrzymali nazwę „Niderlandów” na określenie swojego kraju, który w rzeczywistości stanowi jedynie Niderlandów północną połowę. I jakoś nikt się z tego powodu nie buntuje, podobnie jak nikogo rozsądnego nie powinno razić nazywanie Holendrami północnych Niderlandczyków.

Teraźniejsza zmiana, zamiast cokolwiek wyjaśniać, może więc spowodować jeszcze więcej zamieszania. Weźmy chociażby niderlandzkie malarstwo. Czy mamy teraz wykreślić zeń Rubensa, jako że tworzył w belgijskiej obecnie Antwerpii? A z drugiej strony, co począć z holenderskimi wiatrakami, holenderskimi śledziami (hollandse herring) czy pinczerami z rasy hollandse smoushond, nieznanymi reszcie historycznych Niderlandów? Zagraniczni turyści, z myślą o których uczyniono ten krok, przybywszy do Holandii będą mieli teraz niezłą łamigłówkę.
Już chyba lepiej zostawmy ten problem samym Holendrom. W czasach gdy coraz mniej ludzi dostrzega różnicę pomiędzy językiem oficjalnym a żywym, warto przypominać, że słowo „Holandia”, podobnie jak „Mołdawia”, a nie „Mołdowa”, czy też „Bombaj”, a nie „Mumbaj”, jest częścią zakorzenionego w tradycji języka polskiego. A język polski jest częścią naszej tożsamości. I tak jak tożsamość, zmienia się powoli. Tutaj nie da się przekreślić przeszłości jednym urzędowym dekretem, do tego jeszcze wydanym nie u nas, lecz gdzieś w obcym kraju.

Dalej więc nazywajmy Holandię Holandią, tak jak bywało u nas przez wieki. Pan Zagłoba już raz ofiarował Niderlandy królowi szwedzkiemu – i wystarczy. Nikt nam nie musi oddawać tego prezentu, w dodatku opakowanego w folię politycznej poprawności.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki