Logo Przewdonik Katolicki

W poszukiwaniu wartości

Monika Białkowska
Prof. dr hab. Sławomir Magala / fot. M. Białkowska

Wywiad z prof. dr hab. Sławomirem Magalą, socjologiem i antropologiem kultur, o poczuciu sacrum, tolerancji i o tym, czy religia jest sprawą prywatną.

Aż 41 proc. Holendrów deklaruje, że nie wyznaje żadnej religii. Czy wrodzone poczucie sacrum jest tylko mitem, czy Holendrzy realizują je w inny sposób?
– Myślę, że szukają realizacji gdzie indziej. Uważam na przykład, że niesłusznie poświęcamy tyle czasu zmianom klimatycznym na Ziemi, które wprawdzie zachodzą, ale wolniej, niż nam się wydaje. Za katastrofalne uważam podgrzewanie do stanu wrzenia temperatury naszej komunikacji. Piosenkarka rozbije samochód, umrze artysta – a już cały świat szlocha i puszcza lajki. To niebezpieczne zbanalizowanie problemu w stylu Je suis Charlie, płytka reakcja emocjonalna i szukanie sacrum w przeżyciu zbiorowym. W ten sposób właśnie wypełnia się pustkę, jaką zostawia po sobie brak wartości wyższych. Mój przyjaciel mówi, że musimy sobie wobec tego częściej zadawać pytanie: „Ale po co to?”. Ono właśnie będzie nas prowadzić do wartości tak, żeby z wygnania powróciły do życia społecznego.
 
Na razie kościoły w Holandii są sprzedawane…
– W Rotterdamie w pewnym momencie rozegrała się walka o kościół, który chciano przejąć na meczet. Na szczęście udało się to zatrzymać. Są za to kościoły-muzea, kościoły-galerie, kościoły-sale wykładowe. Nie można powiedzieć, że Holendrom jest to obojętne, ale poprawność polityczna nie pozwala im zareagować. Siedzą cicho, ale ich niezadowolenie rośnie. Prof. Paul Scheffer, który kiedyś wydał manifest multikulti, teraz głosi, że granice jednak są dobre i przydałoby się je utrzymać, bo to one sprawiają, że człowiek czuje się bezpiecznie. W tym obszarze w holenderskim społeczeństwie następuje zmiana w myśleniu. Aktualne pozostaje również pytanie o istotę tolerancji, czym ona jest? Pisarz Rudy Kousbroek pisał, że: „Holendrzy są sobie doskonale obojętni i nazywają to tolerancją”. Tolerancja faktycznie wymaga pewnej obojętności: jeśli jestem głęboko zaangażowany w to, żeby drugiemu było lepiej, nie mogę być tolerancyjny i zgadzać się na coś, co moim zdaniem jest dla niego niebezpieczne. Jeśli zaś ten drugi jest mi obojętny, nie muszę walczyć, żeby robił coś innego, mogę pozwolić sobie na tolerancję. Taką obojętną tolerancję widać choćby w stosunku do imigrantów, mniejszości narodowych czy religijnych: mówi się im „Róbcie, co chcecie, bo tak naprawdę nas nie obchodzicie”.
 
Holendrzy mają problem z przyjęciem nauczania Kościoła?
– Najtrudniejsze są oczywiście kwestie aborcji i eutanazji. Kwestia aborcji została tak zmonopolizowana przez feministki, że tematu nie można nawet dotknąć. Z punktu ideologicznego są to sprawy nie do pogodzenia: jeśli uważam, że moje ciało jest moją własnością, to doktryna o tym, że stworzył je Bóg, jest uzurpacją. Jeśli zaś uważam, że nie jestem właścicielem, a tylko dzierżawcą materialnych form istnienia, to każda próba ingerencji w kwestie życia i śmierci i ich legalizacji stają nie niedozwoloną ingerencją w naturalny ład rzeczy. Ze względu na szybkie starzenie się społeczeństwa ten spór staje się coraz bardziej palący. Trzeba jednak powiedzieć, że praktyka eutanazji w Holandii wcale nie jest tak prosta – próbowano ją wprawdzie ułatwić, ale spotkało się to z bardzo ostrą reakcją.
 
Biskupi holenderscy za cel w Roku Miłosierdzia stawiają sobie przywrócenie praktyki spowiedzi….
– Ludzie tam rzeczywiście się nie spowiadają. Choć przywrócenie tej praktyki wydawać się może trudne, niekoniecznie musi być trudnym w rzeczywistości. Są zasady i przyzwyczajenia, które wydają się niewzruszone, a potem zmienia się je bardzo łatwo. Wydawałoby się, że w Chinach w roku 1912 nikt nie jest w stanie zmienić zwyczaju krępowania dziewczynkom stóp, żeby nie rosły i były bardziej eleganckie. Tymczasem w ciągu kilkunastu lat zakazany zwyczaj całkowicie zaniknął. Proszę spojrzeć, jak szybko wyeliminowano z naszego życia społecznego papierosy. Jeśli to jest możliwe, to myślę, że również ze spowiedzią może się udać.
 
Jakie były przyczyny takiego kryzysu Kościoła? Ktoś popełnił błąd?
– Trudno mówić o błędach. Od czasów Jana XXIII doszły do głosu ruchy „postępowe” i dwa złudzenia, które sprawiły, że Kościół niepotrzebnie wprowadzał niektóre zmiany. Pierwszym było złudzenie, że religia może być sprawą prywatną. Religia jest zawsze sprawą społeczną i udawanie, że to hobby, uprawiane gdzieś w zaciszu domowym, zwyczajnie nie ma sensu. Chcemy żyć w społeczeństwie demokratycznym i egalitarnym – ale jednocześnie po platońsku chcemy, żeby najmądrzejsi podpowiadali nam, co robić. W ten sposób stajemy przed wyborem, czy chcemy więcej demokracji, czy więcej prawdy. Dokonanie tego wyboru jest możliwe tylko i wyłącznie na drodze negocjacji społecznych, na drodze ustalania kompromisów. W tych negocjacjach między demokracją a prawdą nie da się uciec od religii, ona zawsze będzie ich przedmiotem. Oczywiście żadnej prawdy nie da się zapisać jako obowiązującego prawa. Ludzie patrzą na świat jak na magazyn pełen klocków i sądzą, że znają strukturę świata. Tymczasem świat to rwący prąd wydarzeń, splot fizycznych interakcji i symbolicznych komunikacji – przy czym jedne i drugie mogą być rozumiane tylko jako fragmenty pewnego procesu w czasie. Z tego punktu widzenia, ani prawda, ani równość, ani demokracja czy naukowe poznanie nie są absolutne, ale mogą różnie wyglądać w różnych aspektach czy interakcjach. Nie jest to relatywizm polegający na tym, że nie wiemy, jak jest naprawdę. Relatywistyczne jest tylko to, że każdorazowa nasza ocena musi zależeć od rekonstrukcji całego procesu i kontekstu.
Drugie zaś złudzenie to przekonanie, że potrzeby, które zaspokaja wiara religijna, dadzą się zeświecczyć i przetłumaczyć na inne potrzeby. Im bardziej zastanawiamy się nad naszą kulturą, tym bardziej rozumiemy, że jest wręcz odwrotnie. Nie dość, że religia się nie zeświecczyła, to wszystkie świeckie próby uprawiania nauki przesiąkają duchem religijnym. Nie budujemy już gotyckich katedr, ale czym, jeśli nie olbrzymią, ukrytą pod ziemią katedrą jest Wielki Zderzacz Hadronów [akcelerator cząstek w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych CERN – przyp. red.] pod Genewą? To są nasze katedry, budowane już nie dla Boga, ale dla nauki. Wbrew pozorom jest to jest głęboko przesiąknięte duchem religijnym: religia w pewnym sensie wygrała, bo przeniknęła wszystkie dziedziny naszego życia.
 
Możemy się jakoś uczyć na holenderskich doświadczeniach?
– Doświadczenie to tylko inna nazwa, jaką nadajemy naszym błędom. Jeśli chcemy mieć doświadczenie, błędów nie unikniemy. Zresztą mamy zupełnie inne warunki wyjściowe niż Holandia. Polskę od Holandii odróżnia przede wszystkim dużo wyższa temperatura życia towarzysko-uczuciowego. Ma to swoje dobre i złe strony. Zła polega na tym, że ludzie w Polsce są mocno podzieleni. Jeśli jeden uważa, że Wałęsa jest zdrajcą, a drugi, że bohaterem, to nie pojadą razem na wakacje i nie zagrają w brydża. Od 30 lat mieszkam w Holandii i do głowy mi nie przyszło, żeby wyjazd z kimś na wakacje uzależniać od tego, jakie gazety czyta czy na kogo głosował. Natomiast na korzyść Polski przemawia to, że nie wieje w niej chłodem, że można po prostu do kogoś wpaść, nie umawiając się wcześniej przez telefon na konkretną godzinę, komfort życia towarzyskiego jest tu dużo wyższy. Tak naprawdę Polska ma do zaoferowania Europie dużo więcej niż Holandia – pokazuje, że nie można wszystkiego sprowadzić tylko do sprawnie funkcjonującej dystrybucji środków społecznych, ale że można dążyć do czegoś więcej – można dążyć do realizacji wartości.



Prof. dr hab. Sławomir Magala
Socjolog i antropolog kultur, wieloletni wykładowca na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie, w swojej pracy naukowej zajmuje się zagadnieniami globalizacji, zarządzania międzynarodowego i przedsiębiorczości kulturalnej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki