Popatrzmy na polityków, polskich i obcych, którzy jeszcze niedawno z bliską histerii emfazą odmieniali na wszystkie przypadki słowo „uchodźcy”. Gdzie oni teraz są, ze swoją rzekomą empatią? Ano jedni się pochowali, bo wstydzą się własnej przemiany, inni bez żenady zmieniają front o 180 stopni i straszą inwazją tych, których wcześniej bronili. Przesadzam? Proszę posłuchać, co mówi marszałek Sejmu pani Małgorzata Kidawa-Błońska, kandydatka na prezydenta RP.
Europa, zachłyśnięta frazesami o wolnościach obywatelskich, przegląda się w lustrze własnego strachu. Wystarczył lekki powiew od strony Chin, a już zmieniamy się nie do poznania. Jeszcze chwila, a nawet zawodowi bezbożnicy przeproszą się z rzuconymi w kąt suplikacjami naszych prababek: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny...”. Co będzie gdy przyjdzie prawdziwy huragan?
Bo w rzeczy samej Europa się nie zmieniła, zawsze była taka jak teraz. Póki było nam wygodnie, póki sami czuliśmy się bezpiecznie, łatwo nam było wyrażać troskę o innych. Ale obecnie? Gdy zza parapetu zaledwie pomachała do nas kostucha, my z trzaskiem zamykamy okna i drzwi. Tam, na zewnątrz, może się palić i walić! Ważne by nam nic złego się nie stało. I w gruncie rzeczy o to zawsze nam chodziło.
Nagle, jak za dotknięciem różdżki złego czarodzieja, okazało się że lęk, stary strach przed Czarną Śmiercią, z którego ponoć już dawno się wyzwoliliśmy, nigdy z nas nie uleciał. Mimo że od 1348 roku minęło już tyle lat... Za symbol nowych czasów można uznać nową, „aseptyczną” formę pozdrowienia: zamiast uścisku dłoni – trącanie się łokciami. Czy myślą Państwo, że gdy ustanie zagrożenie, wrócimy do dawnego zwyczaju? Akurat! Zawsze znajdzie się pretekst, by twierdzić że „ostrożności nigdy za wiele”.
Tak zmienia się nasz świat – od ściany do ściany. Z szybkością, za którą nie potrafimy już nadążyć.
Teraz jednak, zgodnie z tytułem rubryki, pod którą ukazują się te felietony, przyszedł czas, by się poupierać. Piszę to samo, co pisałem pięć lat temu: odpowiedzią na europejski kryzys nie jest ani bezwzględna otwartość, ani też bezwzględne zamknięcie. Zawsze zwracałem uwagę, że czym innym jest Chrystusowe wezwanie do opuszczenia 99 owiec, by odnaleźć jedną zagubioną, czym innym zaś sytuacja, gdy tonący czepia się burty przepełnionej rozbitkami łodzi. I pomóc mu, znaczyć będzie – narazić na utonięcie pozostałych. Ale z drugiej strony, czy naszą odpowiedzią musi być uderzenie wiosłem po palcach?
Trudno jest dać na to pytanie prostą odpowiedź. Sam jej też w tym miejscu nie daję. Bo czas prostych odpowiedzi już się kończy, mimo że masowe media wmawiały nam dotąd coś zupełnie przeciwnego. Proste odpowiedzi sugerują „ciemnemu ludowi” politycy, ale rzeczywistość, jak widać, zaczyna wyprzedzać ich narrację już nie o metry, lecz o całe mile. I to jest, choć trudny, pozytywny morał tego felietonu.