Logo Przewdonik Katolicki

Odzyskiwanie równowagi

Krzysztof Jankowiak
fot. Jacek Turczyk/PAP

Wyrok Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wychodzi naprzeciw oczekiwaniom posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich. Ułatwi frankowiczom wyplątanie się ze spirali zadłużenia przez znaczące obniżenie comiesięcznych rat.

Na początku 2009 r. uczestniczyliśmy w rekolekcjach dla małżeństw. Rekolekcjonista mówiąc o trudnych chwilach w małżeństwie, kilkakrotnie rzucił: „I ten kredyt we frankach szwajcarskich…”. Słuchacze się zaśmiali, choć dla niektórych mógł być to śmiech przez łzy. Kredyty we frankach były wtedy bardzo popularne, a kilka miesięcy wcześniej ich posiadacze musieli sobie uświadomić, że nie były one tak korzystne, jak się wcześniej wydawało.
W ubiegłym tygodniu wyrok dotyczący polskich umów kredytowych we frankach szwajcarskich wydał Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wyrok był oczekiwany z dużym napięciem i ze sporymi nadziejami. Skala problemu jest bowiem niebagatelna. Boom na kredyty mieszkaniowe we frankach trwał od 2004 do 2008 r. W samym tylko 2008 r. udzielono kredytów o wartości 56 mld zł. Dziś wartość kredytów pozostałych do spłacenia w pięciu bankach, które udzieliły ich najwięcej, przekracza 60 mld zł. Ocenia się, że kredyty w szwajcarskiej walucie musi spłacać 700 tys. osób.
 
Zdani na pracowników banków
Dlaczego Polacy brali kredyty we frankach szwajcarskich? Po prostu dlatego, że były korzystniej oprocentowane. W 2008 r. średnie oprocentowanie kredytu w złotówkach wynosiło 8 proc., a kredytu we frankach 4,6 proc. Trudno się dziwić, że wówczas aż trzy czwarte kredytów mieszkaniowych wyrażano w szwajcarskiej walucie.
Nie znaczy to bynajmniej, że bank dokonywał wypłaty w tej walucie. Wypłata zawsze następowała w złotych, natomiast kwota kredytu w umowie ustalana była we frankach, które w celu wypłaty przeliczano na złote. Podobnie działo się przy spłacie kredytu – klient banku płacił oczywiście w złotych, lecz musiał zapłacić równowartość raty ustalonej we frankach.
I to właśnie stało się źródłem problemów. Wszystko dobrze funkcjonowało, dopóki wartość złotego wobec franka rosła albo utrzymywał się stabilny kurs. Jednak światowy kryzys, który wybuchł w 2008 r. spowodował, że frank szwajcarski poszybował w górę. Z wysokości ok. 2 zł (a na przełomie lipca i sierpnia 2008 r. nawet poniżej 2 zł) sięgnął 4 zł (w szczytowym momencie nawet 4,5 zł). Kredytobiorcy musieli więc nagle płacić ponad dwukrotnie więcej niż warte były ich mieszkania, za które przecież płacili w złotych. Justyna i Kamil Dziubakowie, których sprawę rozpatrywał unijny trybunał, w 2008 r. wzięli kredyt w wysokości 400 tys. zł, w ciągu roku spłacili 220 tys. zł, a do spłaty mają w tym momencie 520 tys. zł. Można powiedzieć: podpisali taką umowę, to niech się z niej wywiązują. Są dorośli, wiedzieli, co podpisują.
Takie podejście nie byłoby jednak słuszne. Każdy, kto miał do czynienia z bankiem, wie, że produkty bankowe są skomplikowane. Laikowi nie jest łatwo ocenić, który z produktów będzie dla niego bardziej opłacalny albo który będzie mniej kosztował. Dotyczy to zarówno kredytów, jak i wszelkiego rodzaju lokat. Tak naprawdę jesteśmy zdani na pracowników banku czy różnej maści doradców finansowych.
To nie klienci banków wymyślili sobie kredyty frankowe – to banki miały je w ofercie. To nie klienci wymyślili, że te kredyty będą tanie – to banki je tak przedstawiały. To bankowi analitycy uważali, że złoty będzie się umacniał w stosunku do franka szwajcarskiego. Do pewnego momentu mieli zresztą rację. O ile w pierwszym półroczu 2004 r. kurs franka przekraczał 3 zł, o tyle w lipcu 2008 zszedł poniżej 2 zł. Niestety, potem poszybował mocno w górę.
Problemem są przede wszystkim kredyty z lat 2007–2008. Kredytobiorcy z 2004 r. faktycznie zyskali na ówczesnym wzroście złotego w stosunku do franka. Pytanie jednak brzmi: czy tylko klienci banków powinni ponieść konsekwencje tego, że kurs franka – wbrew przewidywaniom analityków bankowych – od 2008 r. mocno wzrósł?
 
Kiedy umowa nie wiąże
Co więc można zrobić? Pozycja banku i jego klienta nie jest równa. Widać to chociażby przy zawieraniu umowy – nie ustalamy jej treści wspólnie z bankiem, tylko dostajemy do podpisania gotowy wzór. Tę nierówność dostrzegają dyrektywy unijne i wydane na ich podstawie przepisy polskiego prawa. Kodeks cywilny stanowi, że postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (art. 3851). Na ten właśnie przepis powołują się posiadacze kredytów frankowych.
W umowach zdarzają się różne zapisy, które wskazuje się jako sprzeczne z dobrymi obyczajami. Najczęstszy to przeliczanie kursu walut według wewnętrznej tabeli banku. Nie ma więc żadnego obiektywnego wskaźnika, jedna strona umowy (bank) ustalając kurs, ustala zarazem, ile druga strona (kredytobiorca) musi jej zapłacić. Trzeba przy tym dodać, że wypłata kredytu następuje zgodnie z kursem kupna waluty (niższym), natomiast spłata rat – zgodnie z kursem sprzedaży waluty (wyższym). Gdyby więc ktoś chciał spłacić kredyt od razu w dniu jego uruchomienia, musiałby zwrócić do banku wyższą kwotę, niż mu wypłacono. Niekiedy sposób ustalania oprocentowania kredytów opiera się na przesłankach, które bank (w całości lub częściowo) może kształtować według swojego uznania. Bywają też różne manipulacje przy zabezpieczeniach kredytu.
Konsekwencji takich niedozwolonych zapisów dotyczyły pytania, które Sąd Okręgowy w Warszawie zadał Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Jednym z zadań Trybunału jest dokonywanie wykładni prawa unijnego, aby było w taki sam sposób stosowane we wszystkich państwach członkowskich. Nie powinno nas dziwić, że pytania skierowano do trybunału unijnego – polskie przepisy chroniące konsumentów wprowadzono wykonując unijne dyrektywy i przy ich interpretacji trzeba pytać o to, co mówią dyrektywy.
 
„Konsument jest stroną słabszą”
Nie wchodząc w szczegółowe omówienie dość skomplikowanej materii prawnej, trzeba powiedzieć, że wyrok trybunału wychodzi naprzeciw oczekiwaniom posiadaczy kredytów. Przede wszystkim trybunał podkreślił, że to ich wola ma podstawowe znaczenie dla tego, w jaki sposób mają być usunięte skutki niedozwolonych zapisów. Wskazał, że „konsument jest stroną słabszą niż przedsiębiorca, zarówno pod względem siły negocjacyjnej, jak i ze względu na stopień poinformowania, i w związku z tym godzi się on na postanowienia sformułowane wcześniej przez przedsiębiorcę, nie mając wpływu na ich treść”, a celem dyrektyw (i wydanych na ich podstawie polskich przepisów) jest stworzenie rzeczywistej równowagi między konsumentem i przedsiębiorcą. Trybunał nie zgodził się też z sugerowanymi przez banki sposobami zastępowania niedozwolonych zapisów.
Trybunał nie wypowiadał się natomiast wprost, czy w umowach kredytów frankowych zawieranych przez polskie banki były takie zapisy. O to Sąd Okręgowy w Warszawie nie pytał, bo taka ocena nie jest rolą trybunału. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej udziela ogólnych wskazówek, natomiast ocena realiów konkretnej sprawy należy do sądu.
Wyrok trybunału ułatwi posiadaczom kredytów wyplątanie się ze spirali zadłużenia przez znaczące obniżenie comiesięcznych rat. Państwo Dziubakowie oceniają, że będą mieli teraz do spłacenia 170 tys. zł zamiast 520 tys. zł. Istotne jest pytanie, czy banki będą gotowe do polubownego rozwiązywania sporów z posiadaczami kredytów, czy też będą walczyć do upadłego, prowadząc z góry przegrane procesy w sądach.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki