Oczywiście to nie jest pierwsza tego typu wypowiedź papieża. I chociaż często mają one charakter spontaniczny, są wyrazem ważnego w katolicyzmie nurtu myślenia: współczesny Kościół chce być bardziej maryjny, chce być bardziej kobiecy.
Maryjność to kobiecość
Zdaję sobie sprawę z efektu, jaki może wywoływać taki komunikat: chodzi tylko o zwiększenie władzy kobiet w Kościele. To jest prawda, ale tylko częściowo. „Jeśli Kościół jest matką, kobiety będą musiały pełnić funkcje w Kościele: tak, to prawda, będą musiały pełnić funkcje, wiele funkcji” – powiedział w zeszłym roku Franciszek podczas liturgii na uroczystość Maryi Matki Kościoła. W tej samej homilii podkreślił jednak: „to nie jest sprawa najbardziej znacząca (…). Ważne jest to, żeby Kościół był kobietą”. Papież wyraźnie więc przesunął akcent ze zbyt powierzchownego rozumienia kobiecości Kościoła, w którym będzie chodziło jedynie o tematykę zarządzania, w kierunku kobiecości, która sięga duchowo do maryjności.
To przesunięcie widać wyraźnie, kiedy papież za każdym razem mówiąc o Kościele jako kobiecie, wspomina o zmianie postaw i myślenia wszystkich na wzór Maryi, także mężczyzn. Zdaniem papieża kobiecość i maryjność spotykają się bowiem w kontekście duszpasterskiego nawrócenia, które jest programowym hasłem jego pontyfikatu. To nawrócenie ma bowiem polegać przede wszystkim na zmianie mentalności w Kościele: odejściu od konserwacji i bezpiecznego ograniczenia się do bycia we własnym środowisku i wyjściu na zewnątrz, aby tam „szukać owiec, które zginęły”. Proces tego „wychodzenia” rozpoczął się w sposób spektakularny na II Soborze Watykańskim. Papież Franciszek próbuje go jednak przyśpieszyć. I jego zdaniem to przyśpieszenie będzie możliwe właśnie za sprawą dobrze rozumianej maryjności i w konsekwencji kobiecości Kościoła.
Odwaga ewangelicznych kobiet
Aby papieża lepiej zrozumieć, odwołam się do homilii o. Raniero Cantalamessy, kaznodziei papieskiego. Wygłosił ją w bazylice watykańskiej w 2007 r., czyli jeszcze w czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI. Ojciec Cantalamessa stawia w niej bardzo odważną tezę: kobiety stały się pierwszymi świadkami zmartwychwstania właśnie dlatego, że były kobietami. I wcale nie chodzi o to, że były dla ówczesnego społeczeństwa jako kobiety osobami o mniejszej wiarygodności społecznej i że dlatego Bóg je wybrał, aby podkreślić nadnaturalny charakter zmartwychwstania, tzn. żeby nawet tak „niewiarygodni” świadkowie jak kobiety przekonały innych do tej prawdy. Takie opinie czasami da się słyszeć, ale są one zupełnie nietrafne. Otóż zdaniem o. Raniero kobiety dlatego odkryły prawdę o zmartwychwstaniu jako pierwsze, ponieważ potrafiły kochać. I pozostały tej miłości do Chrystusa wierne do końca. Nawet wtedy, gdy większość uczniów rozczarowana uciekła spod krzyża.
Odważna teza o kobietach świadczących o zmartwychwstaniu rozwija się w homilii o. Cantalamessy dalej. Kaznodzieja porównuje bowiem zachowanie ówczesnych kobiet do postaw mężczyzn. To przecież mężczyźni skazali Jezusa na śmierć: najpierw Judasz, który Go zdradził, potem uczniowie, którzy uciekli, potem Piotr, który się zaparł, potem sanhedryn żydowski, który go pojmał i niesłusznie osądził, i w końcu władze rzymskie, które Go skazały na śmierć i wykonały wyrok. I wcale nie chodzi o to, że mężczyźni zamordowali Jezusa tylko dlatego, że byli mężczyznami, ale że proste porównanie wierności i odwagi niektórych kobiet z wyrachowanym światem mężczyzn zabiegających o władzę i zalęknionych o własne życie daje jednak do myślenia. Oczywiście, że nie zamordowali Jezusa z racji swojej płci. To byłby upraszający wszystko stereotyp i absurd. Jego zdrajcy i mordercy mogli jednak zbudować świat oparty na najgorszych cechach, jakie mogą ujawniać się wśród mężczyzn rywalizujących o władzę. I wszystko wskazuje na to, że taki świat stworzyli. O. Raniero każe więc pytać: dlaczego tak się stało? Dlaczego to kobiety nie zdradziły Jezusa? Dlaczego to one wytrwały nawet na drodze krzyżowej? Dlaczego one temu męskiemu dążeniu do władzy nie uległy?
Emocjonalna inteligencja wiary
Zdaniem kaznodziei odpowiedzi udzielił sam Jezus podczas wieczerzy, na której jawnogrzesznica obmywała Jego nogi i całowała je. Wówczas Jezus powiedział, krótko: „bardzo umiłowała” (Łk 7, 47). Kobiety wytrwały więc przy Chrystusie do końca – kontynuuje o. Cantalamessa – mimo że nie im zostało obiecanych „jedenaście tronów”, na których mają zasiąść apostołowie w królestwie niebieskim. Na innym miejscu ewangelista Łukasz tłumaczy tę ich postawę jeszcze inaczej, w kontraście do pokus tych, którzy mieli władzę: one szły za Jezusem, „aby Mu służyć” (Łk 8, 3). Najbliżsi uczniowie spierali się natomiast w drodze „kto z nich jest największy”. Kobiety szybciej pojęły Ewangelię Chrystusa, bo przyjęły ją sercem – konkluduje papieski kaznodzieja.
Wydaje się, że słowem kluczowym jest tutaj „poznanie”. Kobiety pojęły Ewangelię, bo przyjęły ją sercem. Użyły „racji serca – jak pisał Blaise Pascal – których rozum nigdy nie zrozumie”. Bo wiedza bardzo często staje się pokusą dominacji nad innymi, łatwo prowadzi człowieka do pychy. Św. Paweł napisał: „Wiedza wbija w pychę, miłość buduje” (1 Kor 8, 1). W kulturze tamtego czasu i tamtej szerokości geograficznej czymś normalnym było kształcenie jedynie mężczyzn. Kobiety, wykluczone i osądzane o niewiarygodność wynikającą z kobiecej emocjonalności i niezdolności do intelektualnej refleksji, tego wykształcenia nie posiadały. Dzisiaj wiemy, że mężczyźni tak oceniający wtedy kobiety nie tylko się mylili, ale wręcz sami siebie w inteligencji ograniczyli, redukując intelektualną refleksję tylko do suchej technicznej wiedzy. Tym bardziej kiedy zdobywali ją właśnie po to, aby nad światem panować. Ale jak się okazało, w kluczowym dla historii świata momencie to one, kobiety – i to pomimo braku wykształcenia – miały bardziej rozwiniętą „inteligencję emocjonalną”. I z pomocą tej inteligencji potrafiły zrozumieć z krzyża więcej niż żądni władzy mężczyźni.
Racje serca
Wiem, wiem. Tworzę stereotypy. Że to całe porównanie jest bardzo upraszczające. W końcu sam Jezus to mężczyzna. Tak, wiem. Ale to porównanie nie jest moje. Jest jednego z najlepszych kaznodziejów papieskich. A tylko przypuszczam, że zrobił to o. Cantalamessa właśnie dlatego, żebyśmy trochę pomyśleli o „racjach serca”, których „rozum nie rozumie”. I że rozwiązanie problemu dyskryminacji kobiet nie leży tam, gdzie sztucznie zrównamy mężczyzn i kobiety do tych samych funkcji społecznych i życiowych. Kobieta może być matką, mężczyzna nią nigdy nie będzie. A oczywiste przykłady można by mnożyć.
Niestety, ideologia gender w tej kwestii narobiła dużego bałaganu. Nie same studia nad kulturowymi uwarunkowaniami ról przypisywanych mężczyznom i kobietom. Te studia są pożyteczne, a nawet konieczne ze względu na postęp w równouprawnieniu. Ideologia jednak, która nie chce dostrzegać naturalnych różnic płci, a nawet je w sposób nienaukowy kwestionować, jest ideologią degradującą godność kobiet i mężczyzn.
Mimo jednak tych zupełnie naturalnych różnic między mężczyznami i kobietami wciąż pozostaje wiele do zrobienia, aby kobiety nie czuły się wykluczane z różnych wymiarów życia społecznego, zarządzanego przez mężczyzn, także w Kościele. Bo nie nam mężczyznom wolno oceniać, kto jest bardziej predysponowany do pełnienia różnych funkcji społecznych, ale decydować powinna o tym kompetencja. Kobiety i mężczyźni potrzebują więc tylko jednego: równego traktowania i równego przystępu do wszystkich możliwości rozwoju. A przecież przystęp ten jest często ograniczany i nie tylko obiektywnie – tam chociażby, gdzie nadal istnieją dyskryminujące przepisy prawa – ale również i o wiele bardziej tam, gdzie kobiety są wykluczane z powodu podejścia stereotypowego.
Cały Kościół jest kobiecy
„Kościół nadmiernie lękliwy i przywiązany do struktur może być nieustannie krytyczny wobec wszystkich dyskursów na temat obrony praw kobiet i stale wskazywać na zagrożenia i ewentualne błędy tych roszczeń – pisze papież w adhortacji Christus vivit. – Przeciwnie, żywy Kościół może reagować, zwracając uwagę na uzasadnione żądania kobiet, upominających się o większą sprawiedliwość i równość”. To nie znaczy jednak, że papież dąży do usprawiedliwienia dążeń niektórych środowisk feministycznych do przyznania kobietom prawa do święceń kapłańskich. „Nauczanie Kościoła o niemożliwości święcenia kobiet na kapłanów i biskupów jest nauczaniem trwałym” – powiedział dziennikarzom podczas lotu ze Szwecji do Rzymu Franciszek w 2016 r. Podczas wspomnianego spotkania z przełożonymi zakonów żeńskich uzasadnił swoje stanowisko: „nie można ustanawiać posługi sakramentalnej dla kobiet, jeśli nie chciał tego Pan Jezus”. A w kontekście współcześnie podejmowanych badań nad możliwością udzielania kobietom święceń diakońskich dodał, że „w tym momencie wiadomo jedynie, że ustanowienie tak zwanych diakonis nie miało charakteru sakramentalnego”.
Nie o tego typu zrównanie kobiet i mężczyzn w Kościele chodzi. Choć każdej z podejmowanych tu kwestii papież Franciszek – podobnie jak jego ostatni poprzednicy – nie rozstrzyga z góry, ale każe dokładnie zbadać. Nawet jeśli się okaże, że zarządzanie w Kościele po stronie kobiet nie będzie wyglądać dokładnie tak samo jak mężczyzn, to wracając do papieskiej intuicji o kobiecości Kościoła, należy zapytać nie tyle i nie wpierw o władzę, ile o kobiece cechy całego Kościoła. Takie, które wydobyłyby dzisiaj owe „racje serca”, które pozwoliły ewangelicznym kobietom lepiej, niż pierwszym uczniom mężczyznom pojąć Ewangelię.
Twórcze źródła teologii kobiety
„Ktoś powie: kobiecy Kościół to tylko taki obraz. Nie, to rzeczywistość. W Biblii, w Apokalipsie Kościół nazwany jest oblubienicą Jezusa. Jest kobietą. Ale musimy jeszcze rozwinąć tę teologię kobiety” – zachęca papież Franciszek. Jest bowiem świadomy, jakie będą konsekwencje tego, że kobiety będą dużo bardziej niż dotychczas wpływać na refleksję, styl życia wspólnotowego i sposób zarządzania w Kościele. W tym celu m.in. Franciszek postanowił, aby święto Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła obchodzić w poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego. No właśnie po to – czytamy w dekrecie papieskim – by „wesprzeć wzrost uczuć macierzyńskich Kościoła w pasterzach, zakonnikach i wiernych, a także rozwój autentycznej pobożności maryjnej”. Kościół zdaniem Franciszka powinien więc stawać się coraz bardziej podobny do Maryi, która w swojej kobiecej postawie potrafiła zawsze zachować cierpliwość i rozważać Boże plany w swoim sercu. Potrafiła postrzegać życie w kontekście rozwoju, procesu, drogi. Nie miała skłonności do szybkich ocen i natychmiastowego rozstrzygania. Miała cechy kochającej kobiety, matki i przyjaciółki drogi swojego Syna, który przecież nieustannie ją zaskakiwał.
Maryja potrafiła towarzyszyć uczniom. Także wtedy, gdy z obawy o własne bezpieczeństwo zamknęli się w wieczerniku i nie chcieli wyjść na świat, aby głosić zmartwychwstanie Chrystusa. Właśnie dlatego „Kościół jest kobietą – podkreśla Franciszek – bo jest matką, bo potrafi rodzić postawy będące źródłem płodności”. I dlatego, dodaje papież, „Kościół, który jest matką, idzie drogą czułości; zna bardzo mądry język pieszczot, ciszy, współczującego i milczącego spojrzenia”. A my możemy tylko retorycznie zapytać: Czy nie są to cechy, które pomogłyby współczesnemu Kościołowi rzeczywiście wyjść na zewnątrz?
Relacje, potem racje
Warto też zwrócić uwagę na język Maryi w Ewangeliach. Zdaniem papieża Franciszka w tekście biblijnym Maryja „kiedy mówi do Syna, to żeby powiedzieć mu o potrzebach innych; a kiedy zwraca się do innych, mówi: zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Ona nie zajmuje się sobą. Nie wyjawia własnych potrzeb. Nie wiemy z Ewangelii nic z tego, o co prosiła Boga dla siebie. A przecież mogło tak być i nie byłoby nic w tym złego. Ewangelie jednak pokazują nam Maryję właśnie taką: cierpliwą, kochającą, współczującą. Maryję oddaną w miłości do końca.
Jeśli Kościół chce być bardziej kobiecy, to właśnie przez to upodobnienie: przez przyjmowanie postawy miłości wobec wszystkich, także i szczególnie wobec grzeszników. Przez matczyną umiejętność wychowania, które wie, że nauczanie dzieci jest wtórne, najpierw jest relacja, stopniowe wyjaśnianie motywów, dla których matka wymaga takiej a nie innej postawy; nie odwołując się zaraz do swojego autorytetu, ale do miłości właśnie, do relacji, jaką zbudowała ze swoim dzieckiem. Kościół kobieta i matka to wspólnota wiary, w której chodzi najpierw w o relacje, a dopiero potem o racje. A te cechy dobrej kobiety i matki – jeśli mają skutecznie obowiązywać w Kościele wszystkich, także mężczyzn – będą z trudem wprowadzane w życie bez większego udziału w nim kobiet. Bo nie o eliminację męskości w Kościele chodzi, ale o jej dopełnienie przez kobiecość. Nie przez przypadek już pierwotny Kościół widział siebie właśnie jako kobietę.