Któż ma jeszcze dziś jakieś skojarzenia ze słowem „Beocja”? Edukacja klasyczna, która mogłaby to umożliwić, dawno odeszła w niepamięć. Przypomnijmy zatem: Beocja to jedna z greckich krain, ze stolicą w Tebach, region rolniczy, w którym nie pozostało wiele zabytków starożytnej kultury. Beoci uchodzili za ludzi przyziemnych, skoncentrowanych na pracy, pozbawionych polotu i błyskotliwości. Mit opisujący powstanie Teb jest wielce wymowny: ich założyciel, Kadmos, wyhodował pierwszych mieszkańców z kłów smoka zasianych w ziemi. To oni zbudowali miasto i nadali jego obywatelom charakter ludzi twardo stąpających po ziemi.
W XIX-wiecznej romantycznej tradycji, zdominowanej duchem powstańczego mesjanizmu, nie były to cechy najbardziej podziwiane. Tak pisał Bogdan Hulewicz, jeden z przywódców Powstania Wielkopolskiego: „Pokpiwali sobie z nas, Poznańczyków, i Słowacki, i Norwid, a Kazimierz Brodziński nazwał Wielkopolskę Beocją. Po nim złośliwie i bezkrytycznie powtarzano to porównanie, że to niby jej obywatele o niczym innym nie myślą, jak tylko o jedzeniu, piciu, przyodziewku, o sprawach materialnych, gospodarce, bogaceniu się”. Co to za kraina – wołano dramatycznie – gdzie „piwowar wyżej stoi od poety”. Jednym z najmocniejszych argumentów wspierających taki pogląd był brak w Poznaniu uniwersytetu, silnego ośrodka nauki, edukacji i kultury polskiej.
Biskup i jezuici
Tymczasem stolica Wielkopolski miała bogate tradycje akademickie. Już na początku XVI w. powstała słynna Akademia Lubrańskiego. Każdy, kto wejdzie do małej auli Collegium Minus UAM, zauważy zapewne kopię obrazu Jana Matejki, przedstawiającą akt fundacji przez poznańskiego biskupa, Jana Lubrańskiego, Akademii – pierwszej w Polsce humanistycznej szkoły średniej, istniejącej na Ostrowie Tumskim od 1519 r. Była ona wówczas filią Uniwersytetu Jagiellońskiego i została zorganizowana na jego wzór. Miała wszelkie atrybuty szkoły wyższej z jednym tylko wyjątkiem – nie mogła nadawać tytułów naukowych, było to zastrzeżone dla UJ. Do najwybitniejszych absolwentów Lubranscianum należeli: znakomity lekarz Józef Struś i wybitny poeta Klemens Janicki.
Kolejna inicjatywa edukacyjna w Poznaniu należała do jezuitów, nowego, prężnego zakonu, który u schyłku XVI w. zdominował szkolnictwo w całej katolickiej Europie. Także w stolicy Wielkopolski synowie św. Ignacego Loyoli utworzyli w 1573 r. własną szkołę średnią (Collegium Societatis Iesu). Pierwszym rektorem kolegium jezuickiego został, pochodzący z Wągrowca, ks. Jakub Wujek, wychowanek uniwersytetów w Krakowie i Wiedniu, wybitny uczony, teolog i kaznodzieja, tłumacz Biblii na język polski. Jezuici wiązali z Poznaniem wielkie nadzieje, pragnęli podnieść status swej poznańskiej szkoły. Chcieli powtórzyć casus Wilna, gdzie udało się przekształcić kolegium jezuickie w uniwersytet. Niemal się udało. W 1611 r. król Zygmunt III Waza wydał przywilej podnoszący kolegium do rangi uniwersytetu, wraz z prawem nadawania stopni akademickich. Niestety sprzeciwił się Uniwersytet Jagielloński, zazdrośnie strzegący swych przywilejów. Sprawa trafiła do Rzymu i została rozstrzygnięta niestety na niekorzyść Poznania. Papież Paweł V w bulli z 14 listopada 1613 r. zniósł przywilej królewski, uznając słuszność protestu środowiska krakowskiego. Jeszcze dwukrotnie, za Jana Kazimierza i za Jana III Sobieskiego, skutecznie storpedowało ono inicjatywę poznańskich jezuitów. Uniwersytet poznański nie powstał. Można powiedzieć z przymrużeniem oka, że miasto nad Wartą stało się ofiarą praktyk monopolistycznych zawistnych krakowian.
Pruska szkoła
Gdy po I rozbiorze Wielkopolska stała się częścią państwa pruskiego, małe były szanse rozwoju polskiego szkolnictwa wyższego. Mimo to w XIX stuleciu myśl o powołaniu uniwersytetu nie upadła. Szczególną aktywnością wykazał się w tej mierze znakomity filozof i poseł do sejmu pruskiego – August Cieszkowski. Wielokrotnie, z irytującym wielu uporem, przedkładał sprawę poznańskiej uczelni w berlińskim parlamencie. Niestety bez skutku. I to nie tylko dlatego, że oponowały władze pruskie. Jak pisał wybitny poznański historyk prof. Zdzisław Grot: „Przyczyny niepowodzeń były zróżnicowane, prócz stałej niechęci rządu pruskiego złożył się na nie także i brak zrozumienia ze strony wielu kolegów posłów, nie zawsze doceniających potrzebę walki o szkołę wyższą. […] Cieszkowski – intelektualista – bez wątpienia spoglądał dalej niż wielu mu współczesnych”.
Cóż, wiele stereotypów ma swoje oparcie w rzeczywistości. Może również ten o Beocji? W końcu jednak, w 1903 r., powstała w Poznaniu szkoła o charakterze akademickim. Była to jednak szkoła niemiecka – Akademia Królewska. Nie zyskała większego znaczenia. Zanim zdążyła się rozwinąć, wybuchła Wielka Wojna i jej działalność się skończyła. Tym, co po niej pozostało, to najbardziej reprezentacyjne budynki dzisiejszego uniwersytetu: Collegium Minus, aula uniwersytecka, budynek biblioteki.
Profesora pilnie zatrudnię
Wojna przyniosła Polsce niepodległość. Wielkopolska z Poznaniem, dzięki czynowi powstańczemu i decyzji mocarstw, weszła w skład odrodzonego państwa polskiego. Tym, co stało na przeszkodzie jej rozwoju był deficyt wykształconych, miejscowych kadr, które mogłyby obejmować posady nauczycielskie, urzędnicze, prawnicze etc. Można było, na zasadzie prowizorki, kierować do pracy w Wielkopolsce osoby z wyższym wykształceniem pochodzące z innych dzielnic. To było jednak rozwiązanie doraźne i prowokujące liczne konflikty. Mentalność urzędników, prawników i nauczycieli przybywających z Galicji i Kongresówki była bardzo odmienna; inna była ich kultura pracy, stosunek do prawa i obyczaje. Wielu mieszkańców byłego zaboru pruskiego zaczęło z nostalgią wspominać urzędnika pruskiego. Ośrodek kształcący wielkopolską inteligencję był w tej sytuacji niezwykle potrzebny, bez niego trudno było oczekiwać pełnej integracji ówczesnych kresów zachodnich z resztą państwa polskiego.
Trudną do przecenienia rolę odegrała wówczas grupa ludzi nauki związana z istniejącym od 1857 r. Poznańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk. Przede wszystkim jego prezes, lekarz Heliodor Święcicki, archeolog Józef Kostrzewski, który zdobył później sławę jako odkrywca Biskupina, prawnik Michał Sobeski i historyk ks. Stanisław Kozierowski. Właśnie ta czwórka utworzyła w symbolicznym dniu 11 listopada 1918 r. „Komisję Organizacyjną Uniwersytetu Polskiego w Poznaniu”. W wyniku intensywnych prac Komisji (do końca 1918 r. odbyło się siedem spotkań, a ogółem 26 posiedzeń), dekretem Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej (naczelnej władzy powstańczej w Wielkopolsce) z 30 stycznia 1919 r. powołano do życia Wydział Filozoficzny, „jako zaczątek polskiego uniwersytetu w Poznaniu”.
Zaczęła się rodzić uczelnia, która początkowo przyjęła miano Wszechnicy Piastowskiej, a w 1920 r. zmieniła nazwę na Uniwersytet Poznański. Problemem była kadra naukowa i dydaktyczna, którą trzeba było sprowadzać spoza Wielkopolski. Dzięki aktywności prof. Sobeskiego i otwartej postawie władz miasta, szczególnie pierwszego prezydenta Jarogniewa Drwęskiego, udało się pozyskać dla nowej uczelni wielu wybitnych profesorów, szczególnie z Krakowa i Lwowa. Świadectwem troski miasta o zapewnienie uniwersytetowi jak najlepszych kadr są do dziś piękne wille na Sołaczu, jednej z bardziej urokliwych dzielnic Poznania. Teren pod ich budowę przekazano uczelni i tam właśnie budowali swe domy jej profesorowie. „Gdy w 1919 r. w Poznaniu organizowano uniwersytet, jednym z największych atutów, zachęcających do osiedlenia się tutaj profesury z Warszawy, Lwowa czy Krakowa, były mieszkania z łazienkami, których Poznań miał podobno pięć razy więcej niż Lwów” – pisze wielki admirator tradycji wielkopolskiej, prof. Waldemar Łazuga.
Święto polskiej nauki
Już 5 kwietnia 1919 r. wybrano pierwszego rektora. Nie było wątpliwości, że powinien nim zostać Heliodor Święcicki, lekarz, społecznik, cieszący się w Poznaniu ogromnym szacunkiem, archetyp wielkopolskiego organicznika, rzeczywisty ojciec założyciel uniwersytetu. Gdy zmarł w 1923 r., jego następca, prof. Zygmunt Lisowski tak go wspominał: „Gdy stało się wiadomym, że Heliodor Święcicki nie żyje, zrozumieliśmy, że stało się coś więcej od zwykłego odejścia jednego z profesorów akademickiej szkoły. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Uniwersytet stracił na zawsze właściwego duchowego kierownika, który jako jego twórca wytknął mu drogi rozwoju, a społeczeństwo jedną z najbardziej świetlanych postaci, oddanych w całości służbie narodu i idei”.
Zbliżał się uroczysty dzień 7 maja 1919 r., wszystko było gotowe do inauguracji Wszechnicy Piastowskiej. Wybór daty nie był przypadkowy, tego właśnie dnia, przed 400 laty powstała Akademia Lubrańskiego. Uroczystości rozpoczęły się o 9.30 Mszą św., którą odprawił w katedrze prymas Edmund Dalbor, a kazanie wygłosił ks. Stanisław Łukomski. Po nabożeństwie ruszył pochód, który zmierzał ku zamkowi, gdzie znajdowało się wówczas Collegium Maius. Tam w dawnej cesarskiej sali tronowej zaśpiewał katedralny chór ks. Wacława Gieburowskiego i przemówił rektor Święcicki: „Przeżywamy dzień wielki. Święcimy zwrot ku potędze, ku sile, ku młodości! Szczegółowa umiejętność, to tylko cząstka całości wszechwiedzy ludzkiej. Ona dopiero czyni człowieka człowiekiem, który w całej pełni do swych dorósł celów. Ale na tym nie koniec. Macie, młodzi przyjaciele, wykształcić się w Uniwersytecie nie tylko naukowo, lecz nie mniej kształcić się macie na dobrych obywateli kraju”. Święte słowa wówczas, ale może bardziej dziś, gdy coraz śmielej odchodzi się od uniwersyteckiego powołania integralnego kształcenia człowieka i obywatela, zastępując je tymiż „szczegółowymi umiejętnościami” właśnie. Później nastąpiły liczne przemowy, pośród których warto zwrócić uwagę na jedną, szczególną: „pani Dobrzyńska-Rybicka przemówiła imieniem słuchaczek Uniwersytetu” – Poznań nadążał za duchem czasu.
O czwartej po południu zapełniły się sale bankietowe „Bazaru”, raczono się wykwintnymi potrawami i wznoszono niezliczone toasty „w atmosferze podniosłej a serdecznej”, jak donosił „Kurier Poznański”. Później towarzystwo, któremu niewątpliwie dodały esprit wychylone kielichy, udało się na wieczornicę do Teatru Polskiego. Program był bogaty: wykład jednego z najwybitniejszych polskich mediewistów prof. Kazimierza Tymienieckiego oraz przedstawienie Warszawianki Wyspiańskiego. Wreszcie odegrano hymny: polski, francuski, angielski, amerykański i włoski, honorując w ten sposób zwycięską Ententę, która przecież nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji w kwestii zachodniej granicy Polski. Komentator „Kuriera” podsumowywał ten dzień z entuzjazmem: „Było to w pełnym tego słowa znaczeniu święto nauki polskiej. Dzień ten, dzień wiekopomny, wspaniały etap rozwojowy naszego ducha skąd weźmie początek nowy – bodaj złoty okres naszego odrodzenia narodowego na pożytek Ojczyźnie, na chlubę nauce polskiej”.
Nie Beocja, lecz Sparta
Uniwersytet zaczynał swoje funkcjonowanie. Właśnie mija sto lat jego nieprzerwanego istnienia. Najpierw Wszechnica Piastowska, później Uniwersytet Poznański, podczas okupacji konspiracyjny Uniwersytet Ziem Zachodnich, wreszcie od 1955 r. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza. Matka innych uczelni Poznania: Akademii Medycznej, Akademii Muzycznej, Uniwersytetu Przyrodniczego, Akademii Wychowania Fizycznego. Dziś jeden z trzech czołowych polskich uniwersytetów, widoczne zaprzeczenie stereotypu polskiej Beocji.
Oddajmy znów, na koniec, głos Bohdanowi Hulewiczowi : „Po roku 1918 mamy prawo odrzucić te krzywdzące, beockie epitety, a jeżeli już chcemy stwarzać analogię, porównując poszczególne dzielnice Polski z krainami starej Grecji, to Wielkopolska jest raczej Spartą: twarda, nieustępliwa, patriotyczna, zdolna do ofiar, do walki na śmierć i życie. Równie ofiarna jak Warszawa, tylko roztropniejsza... Determinacja połączona z rozwagą dała nam zwycięstwo!”.