Czy są wyraźne kryteria, według których można mówić o dobrych rokowaniach wybudzenia jednej osoby pozostającej w śpiączce, podczas gdy druga „nie rokuje”? Pani zna to straszliwe określenie, bo dawno temu usłyszała je w odniesieniu do Oli. Okazało się wtedy, że polscy lekarze nie byli na bieżąco z medycyną światową…
– Nie rokuje tylko stan wegetatywny. Tylko trzeba go umieć odróżnić od innych stanów.
Współczesna medycyna jest na takim poziomie, że się nie pomyli?
– W tej chwili można już zbadać minimalną świadomość, ona wyjdzie w diagnostyce.
Czyli każdy stan inny od wegetatywnego to szansa? I nadzieja?
– Tak. Oczywiście każde uszkodzenie jest inne i tutaj trzeba być pełnym pokory, bo nie ma ani wiedzy, ani metod, żeby coś było na pewno. Tego nie ma.
18 kwietnia od siedmiu lat obchodzony jest w Polsce – na mocy decyzji Sejmu, z Pani inicjatywy – jako Dzień Pacjenta w Śpiączce. W Klinice Budzik wybudzono już 57 dzieci. A ilu dorosłych?
– 12 osób. Tylko Budzik dla dorosłych w Olsztynie ma dwa lata, a ten przy Centrum Zdrowia Dziecka – pięć.
Najlepiej pamiętam pierwszy przypadek, bo to było takie przełamanie. No i fajne są różne takie „zewnętrzności”, złożone z reakcji ludzkich. Jeden chłopiec uwielbiał piłkę nożną i Ronaldo zaprosił go z rodziną do Madrytu. Nosił go na rękach. Chłopiec by nigdy sam nie wymyślił takiego scenariusza. Dziś przyszła do nas pani Irena Santor, obejrzała klinikę i stwierdziła: „A mnie się wydawało, że mam kłopoty”. Wyszła szczęśliwa, radosna, wolna od złych rzeczy.
Wybudzenie to wielki sukces, ale też pierwszy etap długiego powrotu do zdrowia.
– Potem jest rehabilitacja neurologiczna i trzeba po prostu ciężko pracować. Odzyskanie świadomości jest darem. Odzyskanym życiem. Natomiast potem trzeba wykonać robotę. Nie chce się? No trudno, jak ktoś jest leniwy, to będzie gorzej chodzić.
W Polsce w śpiączce leży około 600 osób.
– Liczba porównywalna z innymi państwami. Najwięcej po wypadkach komunikacyjnych, około 70 procent.
Będziemy mieli kiedyś system opieki, który pomoże wszystkim?
– Najdłużej do dziecięcego Budzika ktoś czekał tydzień. Gorzej jest z dorosłymi, ale w Olsztynie od 17 kwietnia jest już 15 łóżek zamiast siedem. Niedługo będzie wybudowana nowa klinika na Bródnie w Warszawie. To się stanie. Będzie tak, jak jest w innych cywilizowanych państwach. Od początku chodziło nam o to, żeby powstał cały system pomocy, a nie pomoc jednostce.
Zaczęło się od tego, że Pani się chyba zbuntowała. Jedynym miejscem, gdzie skierowano Pani córkę, było hospicjum.
– Gdzie mogłaby godnie odejść…
Miała Pani rację, że się na to nie zgodziła.
– Ola znajduje się w stanie minimalnej świadomości. Więc jest o czym rozmawiać. Tam coś jest. Jest się do czego odwołać. Dziś piłka jest po naszej stronie – pytanie, jak to zrobić? W jej przypadku jest to bardzo trudne, gdyż minęło już bardzo dużo czasu od wypadku. To nie jest czynnik, który pomaga.
11 maja minie 19 lat od dnia, w którym zakrztusiła się tabletką. Zapadła w śpiączkę. Mózg człowieka jest organem pełnym nieodkrytych tajemnic.
– Trzy tygodnie temu opublikowano twarde dowody naukowe na to, że mózg się regeneruje. Jest neurogeneza, a to, co się przez lata mówiło, że jej nie ma, jest bzdurą. To są bardzo dobre wiadomości.
Jak rozumieć stwierdzenie „mózg się regeneruje”?
– To bardzo poważne odkrycie. Do tej pory mówiło się, że uszkodzenia się nie odtwarzają; że sprawa jest beznadziejna. W tej chwili ta teoria została bardzo mocno zakwestionowana.
Stwierdził to konkretny zespół badawczy?
– Są bardzo poważne artykuły, to jest faktem. Od lat się przebąkiwało coś na ten temat, a teraz zostało to uznane za fakt.
Jak rozumiem, nie chce Pani na razie zdradzić źródeł. Co ta informacja oznacza dla Was? To nowy motor dla Kliniki Budzik?
– My już od jakiegoś czasu skupiamy się na badaniach. Dwa lata temu rozszerzyliśmy statut fundacji o działalność naukowo-badawczą. I to jest w tej chwili motorem naszych działań. Szukamy właśnie pieniędzy na ten projekt, pracujemy z prof. Vescovim z San Giovanni Rotondo, z Domu Ulgi w Cierpieniu Ojca Pio. On jest szefem naukowym, z przedstawicielstwem w Rzymie. Darowuje nam 15 lat swojej pracy nad komórką neuralną, macierzystą, z poronień naturalnych. Pracujemy z Polską Akademią Nauk, która będzie miała jeszcze przedkliniczne badania robione w Polsce, na myszach. Prof. Maksymowicz wykona ten produkt 1:1 w laboratorium w Olsztynie. Potem podamy to pięciu pacjentom, tylko chcemy to już zrobić w Budziku bródnowskim. Jeśli będzie to sukces, a tego się spodziewamy, to byłby to przełom w medycynie; w leczeniu wszystkich chorób neurodegeneracyjnych.
Wszystkich? Na przykład choroby Alzheimera?
– Choroby Parkinsona, Alzheimera, stwardnienia bocznego zanikowego (ALS), stwardnienia rozsianego (SM).
Otępienia starczego?
– No tak.
Niesamowite. Wielu rodziców doświadczyło wstrząsu po tym, jak ich dziecko zapadło w śpiączkę. Reagują różnie – jedni walczą, inni po pewnym okresie czasu się załamują. To, co Pani robi, jest niesamowite, także dlatego, że Pani się nie zatrzymuje. Próbując ratować córkę, uratowała Pani życie niemal 70 osób… Po badaniach naukowych będzie ich na pewno więcej. Zastanawiam się, skąd Pani wzięła tyle siły przez te lata?
– No, leży Ola i nami dyryguje. Niezły majster, nie? Ona jest spiritus movens, nie daje przestać.
Wierzy Pani, że się obudzi?
– To jest wyścig z czasem, z naszymi możliwościami. A ona trwa. Daje nam szansę. Mówi: „I teraz się wyrabiajcie…”.
Nie poddaje się Pani?
– Z faktami nie dyskutuję, bo się nie da. Niemniej chciałabym zrobić to, co jest do zrobienia w tej sytuacji. Chociażby po to, że jeśli mam przegrać, to…
Nie bez walki.
– Inaczej się żyje, jeśli się wie, że zrobiłam wszystko.
Świętemu Augustynowi przypisuje się zdanie: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. A jak Pani godzi zaangażowanie w fundacji z pracą artystyczną?
– Świetnie (śmiech). Zawód, który wybrałam, jest wspaniały. Z każdą nową rolą mam jakiś fajny temat, kawałek fajnej literatury, czegoś cudnego. Mam ludzi, z którymi coś przeżywam. Wchodzę w jakieś kreacje, coś ryzykuję. To jest żywe, oblepione energią. Potem tę energię przenoszę gdzie indziej, na inne pola. Oszalałabym, mając tylko medycynę. Sztuka jest jednak sztuczna, zwłaszcza jak się ją zestawia z czymś takim, co widzimy w Klinice Budzik. Bardzo szanuję swój zawód – i bardzo dużo pracuję. Właśnie lecimy do Australii.
Z córką Marianną Janczarską, aktorką?
– Tak, do Melbourne i do Sydney. Na każdym spotkaniu zagram monodram Fallaci, później odbędzie się rozmowa z Remkiem Grzelą, filmowa prezentacja fundacji „Akogo?” i fragmenty recitalu Pozwól mi spróbować jeszcze raz.
Obserwuje Pani u siebie zmianę wrażliwości po wypadku Oli? Zaczęła pani wybierać inne role? Śpiewać inne piosenki?
– Niespecjalnie. Zawsze szukałam skomplikowanych psychologicznie postaci. Miałam studiować psychologię czy psychiatrię i robić to całe życie. Interesowały mnie emocje ludzkie. To mi towarzyszy od zawsze. Szukam takich ról i tak je buduję. To, co się stało, spowodowało, że do mózgu dobrałam się jeszcze w inny sposób.
W wywiadzie rzece Wejść tam nie można powiedziała Pani, że wybrała studia aktorskie, bo nie chciała zajmować się wciąż chorobami. Dziś w czasie uroczystości Maciej Piróg, dyrektor Budzika, przeczytał list od kardiochirurga, który od 9 lat jest w ciężkim stanie po wypadku. Odzyskał świadomość, teraz wbrew diagnozom lekarzy, odzyskuje wzrok...
– Jego koledzy przez chwilę o niego powalczyli, a potem go zostawili. Jego żona, neurolog, go zostawiła!
Pisze, że dała mu Pani wiarę i nadzieję. Dodając miłość (do córki), da się wydzielić, która z tych trzech rzeczy jest najważniejsza?
– Nie, bo to jest koktajl. Można powiedzieć, że to jest pozytywne życie. Życie jest cudem absolutnym. Jak się to wie, to się chce, żeby to było dobre. Inaczej byłaby destrukcja. A to mnie nie interesuje. Jeśli dzieje się dobro, jedno napędza drugie. Te energie się przenikają, to nie są kawałki jakiegoś czystego pola.
Właśnie wszedł na ekrany film Przypływ wiary, o uzdrowieniu chłopca, który spędził pod wodą ponad 15 minut. Lekarze zaprzestali reanimacji, mózg był niedotleniony, rokowania tragiczne. Modlitwa matki, protestantki, została wysłuchana. W czym można upatrywać nadzieję? W Bogu? W postępie medycyny? W tym, że lekarz się jednak pomylił?
– Nie przepadam za medycyną akademicką, bo ona jest bardzo zarozumiała. A ja bardzo nie lubię takich postaw. Nie rozumiem, jak można być tak pysznym, żeby z pogardą się wyrażać o medycynie chińskiej itd. Jakoś sobie ludzie radzili przez tysiące lat. W gruncie rzeczy jak się weźmie tę medycynę akademicką, to mamy: uciąć nogę – przyszyć nogę, kości połamane – poskładać itp. Dosyć prymitywne to jest.
Stechnicyzowane.
– A jeśli chodzi o takie rzeczy jak mózg, no to przepraszam, ale jesteśmy w lesie. A gdzie jest świadomość? Gdzie jest dusza?
A właśnie. Współpracuje Pani blisko z ks. Wojciechem Drozdowiczem. Jest w tej determinacji pierwiastek zaufania do Pana Boga?
– Jest. Ja bardzo wierzę w stworzenie. W harmonię. Wszystko ma swój porządek i swoje proporcje. Poza tym nie jestem w stanie sobie w ogóle poradzić, na przykład w wyobraźni, że weźmiemy motyla, jego barwy… To jest kosmos! Jak powstał?
Przypadkiem?
– Robimy komputery i inne maszyny, tacy jesteśmy świetni. Tak się dobrze czujemy z tego powodu, że je wymyśliliśmy. Potem się okazuje, że to jest bardzo prymitywne. A to, jak działa ludzki organizm, to jest po prostu kosmos.
Istnieje stereotyp, że racjonalizm jest nowoczesny, a prymitywna jest wiara w to, czego rozum nie potrafi wyjaśnić.
– Głęboko się z tym nie zgadzam. Jeśli jakiś pan nie umie czegoś udowodnić, to nie znaczy, że tego nie ma. To tego pana problem, niech się podniesie trochę.
Kłóci się pani czasem z Bogiem?
– Kłócić się? Nie, raczej proszę o pewne rzeczy. I powiedziałabym, z dobrymi efektami (śmiech). Czuję się otoczona opieką.
Ewa Błaszczyk
Aktorka teatralna i filmowa, piosenkarka. Założycielka i prezes fundacji „Akogo?”, inicjatorka budowy Kliniki Budzik. Mama bliźniaczek Marianny i Aleksandry