Logo Przewdonik Katolicki

Muzułmanie na celowniku

Jacek Borkowicz
fot. Unsplash

Czy atak w Nowej Zelandii zapowiada eskalację antymuzułmańskich aktów przemocy w świecie bojącym się islamskiego terroryzmu?

Zamach w nowozelandzkim Christchurch, w którym 15 marca, w dwóch tamtejszych meczetach, zginęło 50 osób, jest najbardziej krwawym atakiem na muzułmanów, jaki przeprowadzono w zachodnim świecie w całym XXI stuleciu. Jego sprawca, 28-letni Australijczyk, działał z pobudek rasistowskich i antyislamskich.
Czy to wydarzenie zapowiada eskalację antymuzułmańskich aktów przemocy w świecie bojącym się islamskiego terroryzmu? Wiele na to wskazuje, chociaż wcale tak być nie musi – przynajmniej dopóki ludzkie zbiorowości zachowają zdolność kontroli własnych emocji.
 
Świat po 11 września
Muzułmanie są wspólnotą religijną o światowym zasięgu, więc na każdym zamieszkałym kontynencie wchodzą w kontakty ze społecznościami o innych kulturach. W skali globalnej tarcia, owocujące krwawymi nieraz konfliktami, są tutaj czymś nieuniknionym, bo wynikającym ze statystyki międzyludzkich relacji. Jednak po atakach 11 września 2001 r. ta „normalna” sytuacja nabrała specyficznego zabarwienia.
Chociaż zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie przeprowadzili nie tyle muzułmanie, ile fanatyczni terroryści, w świat Zachodu poszedł komunikat: islam zagraża naszemu życiu. Stąd wziął się strach milionów zwykłych ludzi, coraz powszechniejszy w miarę kolejnych zamachów terrorystycznych motywowanych islamem.
Sam zamach na World Trade Center na szczęście nie spowodował masowych reakcji odwetu. Trzech muzułmanów, zabitych w dniach następujących po 11 września, to w skali 300-milionowego państwa naprawdę niewiele. Co więcej, od tamtej pory na okres kilku kolejnych lat ustały tam krwawe akty przemocy, skierowane przeciwko wyznawcom islamu. Notuje się je na powrót od 2014 r. Od tego czasu w Stanach Zjednoczonych z pobudek antyislamskich zabito 10 osób, zaatakowano także 7 meczetów.
Czy od tego czasu wzmogły się w USA ataki dżihadystów? Bynajmniej, to zmienił się tam społeczny klimat. Dziś obecność muzułmanów jest w oczach ich niemuzułmańskich sąsiadów silniej niż dawniej odbierana w kategoriach zagrożenia. Wiąże się to z kryzysem wartości „otwartości i tolerancji”, jakie promowały amerykańskie rządy przed dojściem do władzy Donalda Trumpa. Ludzie, którzy widzą, w których momentach nie przystają one do realnego życia (a dzieje się tak dość często), zwracają się ku postawom nieufności i niechęci do obcych.
Podobnie dzieje się w Europie, chociaż tam strach przed islamem w dużej mierze roznieciła seria aktów terrorystycznych, prowadzonych w postaci najpierw profesjonalnie organizowanych zamachów bombowych, później zaś – ataków nowego typu ze strony sfanatyzowanych jednostek, „uzbrojonych” jedynie w ciężarówki lub kuchenne noże.
 
Nie tylko islamofobia
Na tle tej masowej zmiany nastrojów, która jednak, dzięki Bogu, nie objawia się w postaci antymuzułmańskich pogromów, wykwitają jednak pojedyncze przypadki wystąpień osób dotkniętych islamofobią. Słowo to w języku liberalnej lewicy jest mocno nadużywane, gdyż zazwyczaj etykietuje się nim normalnych ludzi, którzy bądź wyrażają obawę przed skutkami kulturowej inwazji islamu na kraje Zachodu, bądź tylko nie używają języka politycznej poprawności.
Jednak osoby islamofobiczne rzeczywiście istnieją – i stwarzają rzeczywiste problemy. Z pobudek islamofobicznych działał młodziutki Alexandre Bissonnette, który w styczniu 2017 r., w głównym meczecie kanadyjskiego miasta Quebec zastrzelił sześć osób, a poważnie ranił dziewiętnaście. Islamofobem był człowiek, który w czerwcu tego samego roku, w londyńskim Finsbury Park, wjechał półciężarówką w grupę wiernych zebranych przed meczetem, zabijając jedną osobę i raniąc kolejne dziesięć.
Nie sposób natomiast wpisać na tę listę kilkunastoletniego Niemca irańskiego pochodzenia, który w lipcu 2016 r. w monachijskim centrum handlowym „Olympia” zastrzelił dziewięć osób, a poważnie ranił sześć. Chłopak, przejęty rasistowskimi teoriami Hitlera, uznał się za „Aryjczyka”, którego misją jest oczyszczenie Niemiec z semickich Arabów. Ale w tym wypadku muzułmanin strzelał do muzułmanów.
Podobnie trudno jest jednoznacznie zaklasyfikować dużą część motywów pozostałych aktów antymuzułmańskiej przemocy. Trzech wyrostków, którzy w 2008 r. w Kopenhadze zatłukli kijem bejsbolowym 16-letniego Turka, wyładowało swoją agresję wobec pierwszego „obcego”, jaki się im nawinął. Korsykańscy nacjonaliści, wdzierający się w 2016 r. do meczetu w Ajaccio i podpalający tam Koran, nie byli jakoś specjalnie nastawieni przeciw islamowi – oni po prostu nie lubią żadnych obcych na wyspie. A jak zakwalifikować wyczyn młodego Szweda, który w 2015 r. w Trollhättan wtargnął do szkoły w przebraniu Lorda Vadera, zabijając mieczem dwóch somalijskich uczniów oraz ich kurdyjskiego nauczyciela? Jako akt terroru, zbrodniczy wygłup niedorostka, czy też popis osoby niezrównoważonej psychicznie?
Nie da się jednak zaprzeczyć, że sprawcami większości zdarzeń, w których na Zachodzie zostali zabici bądź ranni muzułmanie, były osoby czujące nienawiść do islamu. Typowym przykładem jest tutaj atak, często z użyciem noża, na kobietę noszącą tradycyjną chustę hidżab.
Faktem jest też, że poza jednym wyjątkiem – chodzi o grupę młodych niemieckich neonazistów, którzy w latach 2000–2007 zamordowali dziesięciu Turków – w świecie Zachodu akty przemocy nie są dziełem zorganizowanych grup terrorystów. Popełniają je, na własne konto, sfanatyzowane bądź przestraszone jednostki.
 
Skrajności szkodzą
Nowym zjawiskiem jest skrajnie agresywna retoryka środowisk politycznych, określających się mianem alternatywnej prawicy. Ci młodzi ludzie, występujący przeciwko lewicowemu językowi politycznej poprawności, posuwają się do drugiej skrajności, wzywając do aktów poniżania „obcych”, a czasem wręcz do fizycznej z nimi rozprawy. To pod ich wpływem Brenton Tarrant uznał się za mściciela białej rasy i dokonał rzezi w meczetach Christchurch.
Nie mniejszą winę za rozlew muzułmańskiej krwi przypisać tu jednak można – choć w tym wypadku pośrednio – także formacji liberalnej lewicy. To ona odpowiada na Zachodzie za monopol „proislamskiej” narracji medialnej, która nie dopuszczając ludzi środka do wyważonej wymiany argumentów, pozostawia pole jedynie przekonanym zwolennikom „otwartości i tolerancji” – oraz ich ksenofobicznym wrogom, dla których jedynym rozwiązaniem problemu z muzułmanami jest pałka i kanister z benzyną.
Liczne ofiary wśród muzułmanów w krajach Azji – Birmie (Mjanma) oraz Indiach – to historia zupełnie inna, bazująca na zastarzałych konfliktach etnicznych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki