Logo Przewdonik Katolicki

Biskup ewangelicznego niepokoju

Tomasz Królak
FOT. BEATA ZAWRZEL/REPORTER EAST NEWS

Biskup Tadeusz Pieronek nie owijał w bawełnę i w imię ewangelicznego „tak, tak – nie, nie” gotów był powiedzieć gorzkie słowa każdemu. Nie po to, by ranić, lecz w imię poszukiwania prawdy.

Zmarł biskup Tadeusz Pieronek. Choć miał już 84 lata, to jego odejście wywołało powszechne zaskoczenie, niedowierzanie i poczucie straty. Tak, zabraknie nam jego głosu: autentycznego i ewangelicznie niepokojącego. Jestem niemal pewien, że i ci mniej zadomowieni w Kościele przyznają to bez wahania, że oni także już czują, że to strata dla wszystkich.
 
Tak, tak – nie, nie
Ten niezwykły duchowny pełnił wiele funkcji: wykładowcy uniwersyteckiego, prefekta w krakowskim seminarium, rektora Papieskiej Akademii Teologicznej, sekretarza generalnego Episkopatu. Powszechnie ceniono więc przymioty jego ducha i intelektu. Ale w historii Kościoła w Polsce zapisze się przede wszystkim nie jako wytrawny intelektualista, organizator czy wykładowca, ale jako biskup, który nie owijał w bawełnę i w imię ewangelicznego „tak, tak – nie, nie” gotów był powiedzieć gorzkie słowa każdemu. Nie po to, by ranić, lecz w imię poszukiwania prawdy.
Ta jego pozycja enfant terrible Kościoła w Polsce niezbyt go chyba uwierała. Wiedział, że dla niektórych współbraci w biskupstwie jest tym okropnym czy raczej niesfornym dzieckiem. Miał duży dystans do siebie i wielkie poczucie humoru, więc może dlatego wręcz „lubił” im się narażać. Z błyskiem w oku wkładał kij w mrowisko, z góry wiedząc, że w ten sposób niejednemu ze współbraci w kapłaństwie – i części polskich katolików – mocno skoczy ciśnienie. Ale jemu nie chodziło o żarciki, tanie chwyty czy kreowanie się na jedynego sprawiedliwego. Jemu chodziło o wypowiedzenie opinii ze świadomością, że choć niekiedy prawda jest trudna, to – z miłości do Kościoła – powinien ją wypowiedzieć. I tyle.
Nie jest tajemnicą, iż bolał nad tym, że przypisywano mu intencje zupełnie odmienne od tych, którymi w istocie się kierował. No, ale to problem Kościoła w Polsce, a nie jego.
 
Chrześcijanin w wolności
Mówiono o nim: biskup Kościoła otwartego. Wyznał mi kiedyś, że określenie „Kościół otwarty” uważa za chybioną kliszę medialną. Tak samo jak Kościół zamknięty, konserwatywny czy postępowy. „Co to jest Kościół otwarty? To jest Kościół, który jest otwarty na wszystkich i na wszystko. Innego nie ma”. Wydawałoby się, że to takie proste, a jednak...
Mówiono o nim: biskup kontrowersyjny. Ale coś mi się zdaje, że ta nic niemówiąca charakterystyka została ukuta przez tropicieli jego poglądów politycznych, dla których kryteria ewangeliczne mają znaczenie raczej drugorzędne. Jeśli zaś kontrowersyjność biskupa Pieronka miałaby polegać na tym, że rozmawiał zarówno z prawicą, jak i lewicą, z wierzącymi, jak i ateistami, to w tym sensie kontrowersyjna jest sama Ewangelia.
Dziś, gdy go już nie ma wśród nas, dobrze byłoby powrócić do „Pieronkowej” wizji Kościoła w demokracji. A jest to w gruncie rzeczy wizja soborowa, Wojtyłowa (byli kolegami) i – co najistotniejsze – ewangeliczna. Nie, nie znaczy to, że zawsze miał rację; wypowiadał się w mediach tysiące razy i na pewno nie wszystkie opinie czy diagnozy były trafne. Niemniej nie sposób przecenić znaczenia tego człowieka w dziele określenia zasad współdziałania państwa i Kościoła oraz ukazania powinności polskich chrześcijan w wolnej już Polsce i realiach jednoczącej się Europy.
Miał wielki udział w kształtowaniu się duchowego klimatu wolnej Polski. Trudno przecenić jego rolę (był wówczas sekretarzem Episkopatu) w doprowadzeniu do ratyfikacji Konkordatu, po pięcioletnim okresie bojkotu umowy przez parlamentarną lewicę. Ale jego zatroskanie o przyszłość chrześcijaństwa w demokratycznej Polsce, o to, by polscy katolicy dobrze rozpoznawali swoją odpowiedzialność za Polskę i współodpowiedzialność za Europę nie było zatroskaniem „funkcyjnym”. Działał na tym polu także po zakończeniu swoich biskupich i uczelnianych zobowiązań, także jako biskup emeryt i to aż do śmierci. Jeszcze dwa miesiące temu uczestniczył w kolejnej odsłonie cyklicznej, międzynarodowej konferencji „Rola Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej”, której był głównym organizatorem.
 
Być dla wszystkich
Miałem ten przywilej i radość, że z racji zawodowych przez kilka lat obserwowałem go z bliska, niemal codziennie. To było w latach 1993–1998, kiedy pełnił urząd sekretarza generalnego Episkopatu, co zbiegło się z początkami istnienia KAI. Biskup Pieronek zasiadł w jej radzie programowej. To były niezwykle ważne lata dostosowywania się Kościoła w Polsce do zasad demokracji, do czasów wolności. Jego głos – tym bardziej istotny, że pełnił de facto obowiązki rzecznika Episkopatu – był głosem kluczowym, choć nie zawsze, jak wspomniałem, akceptowanym przez ogół Kościoła.
Co było istotą przesłania biskupa Pieronka? To, aby Kościół – jako instytucja, ale i jako wspólnota wiernych – mógł żyć i działać w sposób wolny, by respektowano przyjazny rozdział Kościoła i państwa przy jednoczesnej współpracy dla wspólnego dobra. Chodziło też o to – i to na początku lat 90. stanowiło bardzo duży problem dla Kościoła – by nie szukać w państwie czy też partiach politycznych sojuszników do realizacji celów religijnych. Powiedzmy sobie szczerze: wtedy nie było to dla wszystkich hierarchów i ogółu katolików takie oczywiste. Do biskupów „łasiło się” wiele politycznych środowisk, a z drugiej strony część Kościoła wydawała się niebezpiecznie skora do uległości w tej dziedzinie. Upłynęło sporo czasu nim Kościół w Polsce stanowczo zaczął mówić o tym, że żadna partia nie działa z jego mandatu, ale w początkach czasów wolności taki sposób myślenia nie był czymś powszechnym. Jednym z jego pionierów był właśnie biskup Pieronek, za co słono zapłacił, m.in. oskarżeniami o sprzymierzanie się z wrogami Kościoła. Owszem, swoje przestrogi o zawsze szkodzącym Kościołowi sojuszu z władzą powtarzał nie tylko na kościelnych forach, ale także w mediach nieszczędzących Kościołowi krytyki. Ale tu nie chodziło o żaden sojusz – był po prostu otwarty na rozmowę z każdym. Tak pojmował swoje kapłaństwo, po prostu.
Owszem, był chętnie goszczony także w liberalno-lewicowych mediach i przez lata zabierał tam głos częściej niż jakikolwiek inny katolicki duchowny. Ale tylko ktoś niespełna rozumu mógłby podejrzewać, że realizował w tych mediach jakiś swój ideologiczny deal. Potrafił być bezkompromisowo krytyczny także tam, piętnując na przykład proaborcyjne pomysły radykalnych feministek, albo przytaczać jednoznaczne nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu.
 
Wiara w świeckich
Wracając do pionierstwa biskupa Pieronka. Był nim na pewno także na niwie myślenia o roli świeckich w Kościele. Nie znosił klerykalizmu i jestem pewien, że podpisałby się pod słowami Franciszka, że jest to wielkie zło. Dla niego było czymś oczywistym, że świeccy ponoszą współodpowiedzialność za Kościół i że partnerska, oparta na zaufaniu współpraca z nimi jest niezbędnym elementem życia i rozwoju całej wspólnoty. Takiej właśnie postawy z jego strony doświadczaliśmy w KAI.
Idei lepszego zaabsorbowania nauk Soboru Watykańskiego II, w tym powierzenia większej odpowiedzialności świeckim, służyć miał II Ogólnopolski Synod Plenarny Kościoła w Polsce (1991–1999). Biskup Pieronek był jego sekretarzem. Widzieliśmy z bliska, jak bardzo żył tym wydarzeniem. Niestety, piękne teksty pozostały świadectwami wzniosłych porywów, testamentem wciąż czekającym na realizację. Kilka lat temu wyznał mi smutnym tonem: „To nie jest dzieło konferencji, to nie szło przez głowy. Zostało przyjęte, ale w praktyce nigdzie tego nie ma. Myślę, że w Polsce Kościół nie zdał egzaminu soborowego. Powtarzam to od lat”. To jedna z myśli, do których teraz na pewno warto będzie wracać.
Przez ostatnich kilkanaście lat biskup Pieronek mieszkał pod najlepszym bodaj adresem w Polsce: Kraków, Wawel 1. Ufam, że teraz spogląda na nas spod jeszcze ciekawszego, Boskiego adresu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki