Logo Przewdonik Katolicki

Dwanaście do tysiąca

FOT. MAGDALENA BARTKIEWICZ. Jacek Borkowicz historyk, literat, publicysta.

"Vogelschiss” nie jest w języku niemieckim słowem eleganckim, więc powiedzmy oględnie, że oznacza ptasią kupkę. To zdrobnienie jest ważne.

Polskie media, skupiając się na „śmierdzącym” aspekcie tego określenia, kompletnie wypaczyły istotę sprawy. Tymczasem Alexander Gauland, poseł do Bundestagu i współprzewodniczący Alternatywy dla Niemiec (AfD), podsumowując w ten sposób znaczenie dwunastu lat totalitarnych rządów III Rzeszy w tysiącletniej niemieckiej historii, wcale nie powiedział, że to coś brzydkiego. Bo brzydką rzecz przynajmniej się dostrzega. Według Gaulanda rządy Hitlera to z dzisiejszej perspektywy coś niezauważalnego. Ot, drobne przykucnięcie śpiewającego kanarka, po którym ptaszek może znowu popisywać się swoimi trelami. Wystarczy jeden ruch ściereczką – i po problemie.
Większość Niemców potraktowała ową wypowiedź ze sprzeciwem i zaniepokojeniem. Wszystkie pozostałe partie zgodnie ją potępiły. Najmocniej zabrzmiał tutaj głos prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera, który słowa Gaulanda nazwał szyderstwem z milionów ofiar nazizmu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to przesadna krytyka. Zarówno Gauland, jak i cała AfD od dawna znajdują się na celowniku politycznych ataków niemieckiego mainstreamu. AfD, niezależnie od słuszności głoszonych przez nią poglądów, uderza w mur skostniałego języka politycznej poprawności. Poza tym trudno odmówić racji opinii, że tysiąc lat niemieckich dziejów to przecież nie tylko powód do wstydu, ale i do dumy. Może nawet do dumy przede wszystkim. A niemiecka lewica przez lata wpajała ludziom przekonanie, że „narodowa duma” jest uczuciem z gruntu złym i zasługującym na ostateczne wykorzenienie. Teraz Niemcy – i to głównie młodzi – odreagowują skutki owej błędnej pedagogiki.
Jednak rację w tym sporze ma prezydent Steinmeier. Niemiecka duma, jeśli ma być słuszna, nie może uwolnić się od delikatnego poczucia wstydu.
Ale jest jeszcze coś więcej. Te dwanaście lat, które przeklętym brzemieniem ciąży na najnowszej historii Niemiec, to przecież doświadczenie nie tylko Niemców. Pamięć o tym okresie należy do gorzkiego, acz niezmiernie potrzebnego dorobku całej ludzkości.
W tym numerze „Przewodnika” piszę o raporcie Witolda Pileckiego z Auschwitz (s. 26). Trudna to lektura i nic dziwnego, że wielu wolałoby o niej zapomnieć. I to nawet nie z powodu esesmanów. Bo esesmani to „oni”, ci źli, z którymi się nie utożsamiamy. My wolimy stanąć po stronie ofiar. I słusznie. Ale Pilecki mówi nam, że w piekle obozu koncentracyjnego moralne zwycięstwo ofiar to nie cukierkowa laurka. Nawet idąc ku temu arcytrudnemu zwycięstwu, musisz ubrudzić się w lagrowym łajnie. A to już jest znacznie trudniejsze do przyjęcia. Auschwitz? Kołyma? To jakiś okropny wypadek w historii człowieka, jednorazowa aberracja pokolenia naszych pradziadków – mówią dziś młodzi Niemcy. Ale nie tylko oni – także ci wszyscy „piękni i nowocześni”, dla których człowiek w pasiaku jest kimś w rodzaju przybysza z Marsa. Nas przecież takie „upodlenie” nie może już spotkać – pocieszamy się. My jesteśmy z gruntu inni. Otóż nie jesteśmy inni. Jesteśmy tacy sami jak tamto pokolenie. I my możemy stanąć przed przymusem wyboru: kat albo ofiara. Tylko pamiętając o tym, zapobiegniemy powtórce z koszmaru historii.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki