Logo Przewdonik Katolicki

Polski sezon w Jerozolimie

Marek Suchar
FOT. ZBIORY OŚRODKA KARTA, UDOSTĘPNIŁA ALICJA DYMECKA

W okresie II wojny światowej Jerozolima była drugim co do liczebności i znaczenia, po Londynie, skupiskiem polskiej emigracji na świecie. Przebywało tam wtedy kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy i cywilów.

W ubiegłym roku Ziemię Świętą odwiedziło blisko 140 tys. Polaków. Większość z nich wybiera się tam głównie w poszukiwaniu śladów związanych z życiem Chrystusa. W centrum pielgrzymowania jest Jerozolima. Będąc miejscem głębokich przeżyć duchowych, miasto męki i zmartwychwstania Jezusa pozostaje jednak dla większości odwiedzających ją Polaków miastem obcym i nieznanym, kojarzonym wyłącznie ze zdarzeniami sprzed dwóch tysięcy lat. A przecież w niezbyt odległej historii Jerozolima miała bardzo ciekawy „polski epizod”, związany z pobytem tu tysięcy Polaków. Stacjonujące w Palestynie oddziały wojska polskiego dowodzone przez gen. Władysława Andersa, liczyły ponad 60 tys. żołnierzy. Jednocześnie szacuje się, że przez Palestynę przewinęło się w latach wojennych około 20 tys. polskich cywilów. Spora ich część dotarła tu z polskim wojskiem przez Iran ze Związku Radzieckiego w 1942 r., inni schronili się tu wcześniej, uciekając przez Cypr z okupowanych przez Niemców Bałkanów.
 
Koziołek Matołek
Szczyt polskiej obecności w Ziemi Świętej przypadł na lata 1942–1943. W Jerozolimie stacjonowało wtedy dowództwo Polskiej Armii na Wschodzie, działała delegatura rządu emigracyjnego, polskie szkoły, harcerstwo, Polski Czerwony Krzyż, Związek Literatów, a nawet namiastka czegoś w rodzaju polskiej wyższej uczelni. Oddziały swoich stowarzyszeń mieli tu wtedy polscy dziennikarze, lekarze, inżynierowie i prawnicy. Skalę polskiej obecności ilustrować może choćby liczba ponad 4 tys. uczniów w działających wtedy w Palestynie polskich szkołach czy też fakt, że wydano tu wtedy ponad sto polskich książek. Były wśród nich nie tylko arcydzieła polskiej literatury patriotycznej, takie jak Dziady czy Nie-Boska Komedia, ale również pozycje dużo lżejsze, np.: III Księga Przygód Koziołka Matołka Kornela Makuszyńskiego.
 
Polskie miasto

Prosta arytmetyka pomoże nam uświadomić sobie, jak znacząca i zauważalna była ta ówczesna polska obecność w Jerozolimie. Otóż w mieście liczącym wtedy niewiele ponad 100 tys. mieszkańców, którego spora część żyjących tam Żydów pochodziła z Polski, nagle pojawiło się dodatkowo kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Z niewielką przesadą możemy powiedzieć, że Jerozolima stała się wtedy na kilka wojennych lat mówiącym po polsku miastem! Większość działających w mieście hoteli, restauracji, kawiarni informowała w ogłoszeniach, że posiada polskojęzyczny personel. Sklepy, apteki i rozmaite punkty usługowe reklamowały się w polskojęzycznej prasie, informując o przyznawaniu polskim klientom specjalnych rabatów. W mieście odbywały się polskie koncerty i wystawy. Idąc ulicą, można było nie tylko na każdym kroku usłyszeć rozmowy w języku polskim, ale także dobiegające z lokali dźwięki polskich piosenek w wykonaniu popularnych przed wojną polskich artystów.
 
Tango Milonga
Wśród przebywających w tamtym okresie w Jerozolimie Polaków byli znani działacze polityczni i dowódcy wojskowi oraz wiele innych wybitnych osób, które wojenna zawierucha zagnała na Bliski Wschód – pisarzy, dziennikarzy, artystów. Nie sposób nie wymienić w tym kontekście choćby Melchiora Wańkowicza, Jerzego Giedroycia, Romana Brandstaettera, Władysława Broniewskiego, Beaty Obertyńskiej, Józefa Czapskiego czy Mariana Hemara. Do Jerozolimy ze Związku Radzieckiego dotarła także razem z transportem polskich sierot najsłynniejsza przedwojenna polska piosenkarka Hanka Ordonówna, a właściwe hrabina Maria Tyszkiewiczowa. Razem z wojskiem przywędrowała też z ZSRR do Palestyny grupa najbardziej popularnych przedwojennych artystów estradowych. Dla jerozolimskiej publiczności śpiewali oprócz słynnej Ordonki także Gwidon Borucki, pierwszy wykonawca Czerwonych maków na Monte Cassino, czy gwiazda emigracyjnej estrady, piękna Renata Bogdańska, późniejsza generałowa Andersowa, a przygrywali im muzycy i kompozytorzy najsłynniejszych międzywojennych polskich przebojów – Henryk Wars, któremu zawdzięczamy szlagiery takie jak Na pierwszy znak czy Już taki jestem zimny drań, i Jerzy Petersburski, autor słynnego Tanga Milonga i niezapomnianego przeboju To ostatnia niedziela. Możemy z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że dźwięki tych i wielu innych polskich piosenek usłyszeli bywalcy wielu jerozolimskich lokali.
 
Polskie miejsca
Po Polakach pozostała w Jerozolimie nie tylko aura ulotnych dźwięków znanych polskich przedwojennych melodii. Polacy pozostawili po sobie w Jerozolimie także wiele trwałych śladów. Świadkami tamtych czasów są dwa domy gościnne prowadzone przez polskie siostry elżbietanki – Stary Dom Polski w chrześcijańskiej dzielnicy Starego Miasta oraz Nowy Dom Polski mieszczący się na obrzeżach dzielnicy ortodoksyjnych Żydów Mea Shearim, w którego budowie w czasie II wojny światowej wydatnie pomogli polscy żołnierze.
Polskim śladem jest także wystrój dwóch „polskich” stacji (Trzeciej i Czwartej), Via Dolorosa (jedna z ulic w Starym Mieście, upamiętniająca drogę krzyżową Chrystusa), wykonany za polskie środki przez polskich artystów. Obie znajdują się w budynkach będących własnością katolików obrządku ormiańskiego i w latach 40. ubiegłego wieku zostały przekazane pod tymczasową opiekę Polakom, którzy je wyremontowali, ozdabiając rzeźbami dłuta Tadeusza Zielińskiego, żołnierza II Korpusu i artysty tworzącego po wojnie w Wielkiej Brytanii. W stacji III jest to rzeźba Chrystusa upadającego pod krzyżem, a nad drzwiami do kaplicy stacji IV płaskorzeźba przedstawiająca spotkanie Jezusa z Matką. Po pięćdziesięciu latach, bo na tyle opiewała umowa, stacje wróciły pod opiekę Ormian.
Są też jeszcze polskie tablice w kilku kościołach, m.in. ta z polskim tekstem modlitwy „Ojcze nasz” w kościele Pater Noster na szczycie Góry Oliwnej. W wirydarzu klasztoru znajduje się kilkadziesiąt majolikowych tablic z tekstem Modlitwy Pańskiej w prawie stu różnych językach, od aramejskiego do suahili, a nawet kaszubskiego. Tablica z tekstem w języku polskim pojawiła się tam w roku 1948 staraniem franciszkanina o. Aureliusza Borkowskiego.
Z kolei w bazylice Agonii w Getsemani oglądać możemy z prawej strony głównego ołtarza mozaikę ukazującą scenę pojmania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, którą w 1944 r. ufundowali polscy żołnierze.
 
Casanova
Szczególnym miejsce jest polska kwatera na cmentarzu katolickim na zboczu góry Syjon, gdzie pochowana jest blisko setka polskich żołnierzy i cywilów, którzy nie doczekali powrotu do ojczyzny. Tuż obok cmentarza znajduje się piękny kościół ojców asumpcjonistów, pod wezwaniem św. Piotra, nazywany potocznie „in Gallicantu”, zbudowany w miejscu pałacu Kajfasza, w którym Piotr zaparł się Jezusa jeszcze przed „gallicantu”, czyli pianiem koguta. Nazywano go „polskim kościołem”, bo tu właśnie mieszkający wtedy w Jerozolimie Polacy gromadzili się na niedzielne Msze oraz religijne uroczystości organizowane z okazji rozmaitych narodowych rocznic i świąt państwowych.
Ważnymi miejscami dla polskich jerozolimczyków były w owym czasie dwa klasztory: dominikanów przy ulicy Nablus (obok Bramy Damasceńskiej) oraz franciszkanów w chrześcijańskiej dzielnicy Starego Miasta. W pomieszczeniach udostępnionych przez dominikanów mieściła się Delegatura Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej (de facto delegatura Rządu RP na uchodźstwie). Było to ważne miejsce, gdyż to tam zarejestrować się musiał każdy cywilny uchodźca i tam też wypłacane były zasiłki dla potrzebujących. W świetlicy „delegatury” toczyło się polskie życie kulturalne i towarzyskie, odbywały się imprezy, zebrania, odczyty, wieczory autorskie oraz wystawy.
Natomiast w „Casanovie”, jak nazywali żartobliwie szacowny budynek franciszkańskiego hospicjum „Casa Nova” („nowy dom”) polscy uchodźcy, stacjonowało dowództwo wojskowe i tam też mieszkali najwyżsi dowódcy wojskowi i przedstawiciele władz politycznych. Organizowano tam kursy języka angielskiego, a także rozmaite kursy zawodowe (m.in. dla kierowców,  księgowych, kreślarzy, stolarzy i introligatorów).
 
Romantyczna atmosfera pozostała

Inne, już nie kościelne polskie miejsca, które do dzisiaj można oglądać w Jerozolimie, znajdują się przy Bramie Jaffy, naprzeciwko Cytadeli, gdzie w czynnych również obecnie dwóch niegdyś najelegantszych jerozolimskich hotelach „Imperial” i „Petra” mieszkali w latach 40. Polacy. W „Imperialu” przebywał m.in. Władysław Broniewski (po tym jak ze względu na swój styl życia stał się zbyt kłopotliwym gościem dla goszczących go wcześniej sióstr elżbietanek ze Starego Domu). Natomiast hotel „Petra” nie tylko gościł polskich uchodźców, ale pełnił też funkcję „polskiego ośrodka zdrowia”. W jego restauracji działała polska jadłodajnia, w której oprócz wydawania stu tanich obiadów dziennie urządzano wieczerze wigilijne i wielkanocne śniadania dla Polaków. Wraz z napływem kolejnych polskich uchodźców w latach 1942 i 1943 polskie instytucje rozrastały się i trzeba było przenosić je do większych, z reguły bardziej centralnie położonych lokali w sąsiedztwie ulicy Jaffy, placu Syjonu i dzisiejszego deptaka Ben Yehuda.
Okoliczne hotele, restauracje i kawiarnie zapełniły się więc Polakami i w związku z tym właściwie całe śródmieście zachodniej części nowego miasta można dziś traktować jako jeden wielki ślad trwania „polskiego sezonu” w Jerozolimie. Wiele z tych lokali już dziś nie istnieje lub działa pod zmienionymi nazwami. Na przykład na miejscu ogródka najbardziej popularnej wtedy wśród Polaków cafe „Europa” przy placu Syjonu znajduje się dziś ulubione przez jerozolimczyków miejsce występów ulicznych muzyków i piosenkarzy. Kawiarni więc co prawda już nie ma, ale romantyczna atmosfera miejsca pozostała.
W okolicach placu Syjonu mieściło się też wiele polskich instytucji. W jednej z nich, oddziale Polskiej Agencji Telegraficznej, pracował Roman Branstaetter. Urodzony w Polsce w religijnej żydowskiej rodzinie, tu w Jerozolimie, w wyniku głębokich przeżyć duchowych, odkrył w Chrystusie Mesjasza. W poruszającej książce Krąg biblijny opisuje tamte chwile, stąd wiemy, że miały one miejsce, kiedy po nocnym dyżurze wracał z biura przy placu Syjonu do swego jerozolimskiego mieszkania w dzielnicy Rehavia, mijając po drodze położony w dolinie klasztor św. Krzyża. Historia Romana Brandstaettera w szczególny sposób spina klamrą Jerozolimę z Polską, a konkretnie z Poznaniem, gdzie zamieszkał po powrocie z emigracji.
 
Mieliśmy swój czas
Branstaetter opuścił Jerozolimę razem z polską armią pod koniec 1943 r. Po wymarszu polskich wojsk w Jerozolimie zostało już tylko kilka tysięcy cywilów i liczba ich stopniowo topniała. Spośród tych, którzy nie opuścili miasta wraz z polskim wojskiem, część po 1945 r. wróciła do kraju, kilkaset osób przeniosło się do Libanu. Z oficjalnych danych wynika, że w 1949 r., a więc kiedy sytuacja ustabilizowała się i dawna Palestyna przedzielona została linią demarkacyjną oddzielającą tereny zajęte prze Jordanię i nowo powstałe Państwo Izrael, w całej dawnej Palestynie pozostało jedynie 115–130 Polaków, z czego 35–50 po stronie jordańskiej. Niezwykły „polski sezon” w najnowszych dziejach Jerozolimy dobiegł kresu. Ale przecież nie przeminął bez śladu. Mają Ormianie, Rosjanie, Niemcy, Amerykanie „swoje” kwartały i dzielnice w Jerozolimie, za to my Polacy możemy powiedzieć, że mieliśmy tu „polski czas”, którego śladom, opisanym tu „polskim miejscom” warto poświęcić trochę uwagi, odwiedzając dziś Święte Miasto.
 
 



Marek Suchar
Autor książek poświęconych Jerozolimie oraz reportaży z podróży do Izraela. Dyplomowany przewodnik po Ziemi Świętej. Absolwent filologii hebrajskiej i archeologii biblijnej w Wyższej Szkole Filologii Hebrajskiej w Toruniu. Doktor psychologii

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki