Miniony rok nie należał do powieści. W ogóle ostatnie lata nie są łaskawe dla pięknej prozy, urzekającej językiem, stylem i ciekawą fabułą. Literaturą bezsprzecznie rządzą fakty. Ale od roku mam wrażenie, że tych faktów już za dużo. Do przesytu. Atakują mnie z każdego zakątka mojego domu i z wszystkich wydawnictw. Fakty sprzed dziesięcioleci, fakty sprzed roku, fakty sprzed chwili. Wszystko można opisać. Wydarzenia i ludzi. I oczywiście to jest dobre, bo przecież każda ludzka historia, nawet ta wydawałoby się niezmiernie przeciętna, okazuje się historią fascynującą. Wszędzie można znaleźć tajemnice, zagadki i przedziwne wybory. Nieudane związki lub zbyt udane. Ukrywane z jakiś powodów momenty. Szeptane na ucho sekrety. Nie ma nudnych losów ludzkich. Biografie, dzienniki, zbiory listów, reportaże zawsze ciekawiły trochę niezdrową ciekawością. Mnie także.
Miniony rok nie należał do powieści, ale z pewnością należał do biografii i literatury faktu. Ileż tego wyszło! Tak jakbyśmy szukali żywych ludzi, prawdziwych, jakbyśmy chcieli odnaleźć jakąś prawdę w ich życiu, a może też i w swoim przy okazji. Ale przecież nie można spędzić roku, czytając tydzień w tydzień coraz to nowe prawdziwe historie, zbieraninę faktów podanych nawet w jak najciekawszej formie. Naprawdę się nie da. Ja nie potrafię. Szukam literatury, szukam sztuki. Czyli tego, co mi pozwoli oderwać się od ziemi, zaangażować się, znaleźć się w innym świecie i spotkać tam siebie, wsłuchać się i zachwycić językiem. Albo po prostu zaangażować się w historię i dać się ponieść potoczystości języka. I pewnego wieczoru, pod koniec roku, odłożyłam kolejny czytany reportaż, podeszłam do jednej z półek z książkami i wyciągnęłam Noce i dnie. I czytam, i czytam, nie zważając na goniące za mną nowości, i daję sobie urlop od nowości, bo tęskniłam za dobrą powieścią. Zastanawiam się, dlaczego współcześni pisarze uciekają od dawnych, sprawdzonych form? I gdzie się podział ten język, bo ja odczuwam fizyczną wręcz przyjemność w obcowaniu z polszczyzną Dąbrowskiej.
Postanowiłam w tym roku – bo podobno robi się różne postanowienia na nadchodzący rok – przypomnieć sobie polską literaturę. Odkładam na osobny stosik Iwaszkiewicza, Reymonta, Prusa, Żeromskiego (dam radę nawet po licealnej traumie szklanych domów!), spróbuję Orzeszkowej, potem przejdę do rzeczy nowszych, ale wciąż nie nowych. Ale mam dużą nadzieję, że ktoś mnie w tym roku zaskoczy, a raczej, że zaskoczy mnie literatura, że w tym zalewie dóbr wszelakich znajdzie się choć parę tytułów, do których będę chciała wracać, które staną się ważne.