Logo Przewdonik Katolicki

Pan Bóg jest wyrafinowany, ale nie perfidny

Marek Abramowicz
Każdy bez wyjątku fizyk zdecydowanie odrzuca absurdalne stwierdzenie, iż współczesna fizyka jakoby dowodzi słuszności światopoglądu materialistycznego

Z punktu widzenia nauki powstanie inteligentnego życia na Ziemi jest splotem szczęśliwych przypadków o tak niesłychanie małym prawdopodobieństwie, że fakt naszego istnienia jest po prostu zdumiewającym cudem.

Przypuszczenie, że gdzieś na odległych planetach mogłyby mieszkać istoty jak my obdarzone wolną wolą i sumieniem oraz jak my będące jednością śmiertelnego ciała i nieśmiertelnej duszy, wywołuje mój moralny dyskomfort. Intuicja, oparta na wierze w miłującego swe dzieła Stwórcę, podpowiada mi, że jesteśmy zupełnie wyjątkowym bytem we Wszechświecie – tylko my jedni zostaliśmy stworzeni na Boskie podobieństwo i obraz, tylko z nami Bóg zawarł Przymierze.
Wiem dobrze, że przekonanie o kosmicznej wyjątkowości ludzkiej kondycji wcale nie jest powszechne. Znakomita większość moich profesjonalnych kolegów, fizyków i astronomów zdecydowanie taką koncepcję odrzuca. Zapewne odrzuca ją także większość wierzących. Mnie natomiast nieodmiennie zdumiewa, że niemal wszyscy wyobrażają sobie kosmos pełen życia i inteligencji. Tak jeszcze w XVI w., wzruszająco naiwnie, wyobraził go sobie Giordano Bruno. Wysnuł wizję wielości zamieszkałych światów z kopernikańskiej zasady, w jego czasach dopiero przebijającej się do świadomości ogółu, że Ziemia nie tkwi w centrum Wszechświata. A skoro pozycja Ziemi nie jest niczym wyróżniona, także nasza ludzka kondycja musi być typowa. Wtedy była to szokująca herezja. Dzisiaj, pięć wieków później, szokuje pogląd przeciwny. Większość z nas tak rozumuje: Bezpośrednie obserwacje astronomiczne dowodzą, że planety bardzo podobne do naszej Ziemi, czyli nadające się do zamieszkania, są we Wszechświecie powszechne. Jeśli życie powstało i przetrwało na Ziemi, powinno też kwitnąć na tych innych, podobnych do naszej, planetach. Możemy się zatem spodziewać wielu kosmicznych sąsiadów, a nawet kontaktu z nimi.
Tak myślą prawie wszyscy. Ja natomiast należę do mniejszości, która twierdzi spokojnie i bez emocji, iż z punktu widzenia nauki powstanie inteligentnego życia na Ziemi jest zdarzeniem wstrząsająco nietypowym, splotem szczęśliwych przypadków o tak niesłychanie małym prawdopodobieństwie, że fakt naszego istnienia jest po prostu zdumiewającym cudem.
 
Dennis Sciama i jego krąg
Zacznę od koniecznego wyznania. Jestem fizykiem, zajmuję się teorią czarnych dziur. Oznacza to konieczność nieustannego, zawodowego, zastanawiania się nad istotą rzeczywistości. Dzisiejszej fizyki teoretycznej nie da się bowiem oddzielić od filozofii i metafizyki. Wszyscy moi koledzy żywo interesują się tymi problemami i zmagają z nimi na co dzień. Wielu, jak ja, ma światopogląd religijny, niektórzy są agnostykami, nieliczni ateistami. Większość fizyków i matematyków określa swoje filozoficzne przekonania jako platońskie, co zwykle oznacza postrzeganie różnych poziomów rzeczywistości w formie splotu trzech światów opisanych przez Karla Poppera: świata fizycznego, świata umysłu oraz świata idei.
Niezależnie od tego wszystkiego, każdy bez wyjątku fizyk zdecydowanie odrzuca absurdalne stwierdzenie, dość często powtarzane przez pretendujących do uczoności intelektualnych nuworyszy, iż współczesna fizyka jakoby dowodzi słuszności światopoglądu materialistycznego. Nie, nie dowodzi. Przypisywanie fizyce takiego programu wynika zapewne z niedokładnego czytania trudnych książek.
Mój mistrz Dennis Sciama był wybitnym angielskim fizykiem i kosmologiem, liderem legendarnej grupy w Cambridge, która w latach 60. XX wieku twórczo rozwijała teorię czarnych dziur. Stephen Hawking, George Ellis, John Barrow i Martin Rees byli doktorantami Sciamy. Przez długie lata pracowałem w jego grupie, najpierw w Oxfordzie, a potem w Trieście; był moim mistrzem, szefem, przyjacielem i mentorem. W jego kręgu często rozmawialiśmy o Bogu w świecie i w fizyce. Moje poglądy na temat wzajemnych relacji fizyki i religii ukształtowały się dzięki tym rozmowom. Rozmowom? To były długie, gorące spory, zażarte kłótnie! Oczywiście angielskie kłótnie ludzi dobrze wychowanych, bo choć skakaliśmy sobie do oczu, nikt nigdy nikogo w najmniejszym nawet stopniu nie uraził ad hominem. Dennis, czarujący agnostyk, z łagodnie kpiącym niedowierzaniem odkrywał w moich filozoficznych poglądach nieugięty fundament rzymskiego katolicyzmu w jego bojowej, polskiej odmianie. Stephen Hawking, najbardziej znany uczeń Sciamy, reprezentował zawsze postawę skrajnie antyreligijną, ale te sprawy naprawdę go nigdy w gruncie rzeczy nie interesowały. Był i w tym cynicznym wyjątkiem. Martin Rees, John Barrow i George Ellis podchodzili do problemu szczerze i subtelnie. Za głębokie tych kwestii przemyślenia, opisane w ich książkach i licznych artykułach, wszyscy trzej osobno dostali prestiżową Nagrodę Templetona, nadawaną za „działania związane z pokonywaniem barier pomiędzy nauką a religią”. W Polsce jej jedynym laureatem jest ks. prof. Michał Heller.
 
Planety podobne do Ziemi są w Galaktyce powszechne
7 marca 2009 r. NASA wystrzeliła na orbitę okołosłoneczną satelitę Kepler. Jego zadaniem było wykrywanie planet poza Układem Słonecznym. Mimo poważnej awarii, która w roku 2013 przerwała tę misję, Kepler spełnił swe zadanie znakomicie. Pośród 190 tys. obserwowanych przez siebie gwiazd wykrył aż 11 tys. takich, które najprawdopodobniej mają własne układy planetarne!
Kepler wyposażony został w niewielki teleskop o średnicy 95 cm i matrycę CCD zawierającą 95 megapikseli, najpotężniejszą, jaką kiedykolwiek wysłano na orbitę. Teleskop Keplera wycelowany jest stale w ten sam obszar nieba i rejestruje jasność tych samych gwiazd. Jeśli wokół jakiejś z nich krąży planeta akurat tak, że oś optyczna teleskopu Keplera leży w płaszczyźnie planetarnej orbity, to planeta będzie periodycznie zasłaniać gwiazdę, przechodząc przed jej tarczą.
Kepler nie obserwuje jasnej tarczy i wędrującej po niej ciemnej plamki, a tylko niewielkie, rzędu procenta, osłabienie obserwowanego blasku gwiazdy, widzianej jako świecący punkt. Zapisy zmian blasku wszystkich 190 tys. obserwowanych gwiazd są archiwizowane w bazie danych, a następnie starannie i systematycznie analizowane. Wyłapuje się „tranzyty”, to znaczy takie zmiany blasku, które są charakterystyczne dla przejścia planety przed tarczą gwiazdy. Sposób Keplera na odkrywanie nowych planet okazał się w praktyce najskuteczniejszy, ale stosuje się też inne metody.
 
Paradoks Fermiego: gdzie oni wszyscy są?
Kepler ustalił, że więcej niż 30 proc. gwiazd podobnych do naszego Słońca ma wokół siebie planety oraz że 5 proc. ze wszystkich odkrytych planet ma rozmiary i masę podobną do ziemskich. Oznacza to, iż w naszej Galaktyce jest wiele planet, na których warunki są bardzo zbliżone do tych, jakie znamy na Ziemi – planety te nadają się do zamieszkania. Nikt nie wie, na jak wielu z nich powstało spontanicznie życie i na ilu potem darwinowska ewolucja doprowadziła do powstania inteligentnych gatunków. Inteligencja mogła z czasem zbudować cywilizację technologicznie zdolną do międzygwiezdnej kolonizacji. Nawet jeśli procentowo liczby w tym łańcuchu przyczynowo-skutkowym nie są wielkie, to z powodu ogromnej ilości gwiazd w Galaktyce i stosunkowo krótkiego czasu potrzebnego na międzygwiezdne podróże, cała Galaktyka powinna być „już dawno” skolonizowana. Pierwszy zwrócił na to uwagę Enrico Fermi, genialny fizyk XX w., dramatycznie pytając: „Gdzie oni wszyscy są?”. Dlaczego w naszej Galaktyce nie ma śladów kolonii Obcych? Dlaczego na Ziemi nie ma ani współczesnych, ani archeologicznych pamiątek ich odwiedzin, dlaczego radioastronomowie programu SETI nigdy nie odebrali jakichkolwiek sygnałów świadczących o ich technologicznej działalności? Galaktyka wydaje się pusta, co dla Fermiego było szokującym paradoksem, domagającym się rzetelnego, naukowego wyjaśnienia. O paradoksie Fermiego pisało wielu autorów, w tym ciekawie i zwięźle Robin Hanson [www.mason.gmu.edu/~rhanson/greatfilter.html]. Jest jasne, iż działać muszą we Wszechświecie jakieś „wąskie gardła” skutecznie i uniwersalnie zatrzymujące opisany wyżej łańcuch przyczyn i skutków. Wszyscy autorzy dyskutują w tym kontekście mroczną możliwość kosmicznego Armagedonu. Ich zdaniem jest prawdopodobne, że rozwinięte technologicznie cywilizacje ulegają samounicestwieniu jeszcze przed osiągnięciem fazy galaktycznej kolonizacji – albo w wyniku pogrążenia się w barbarzyństwie nacjonalizmów prowadzących do globalnej wojny („Mars tylko dla prawdziwych Marsjan”), albo w wyniku barbarzyństwa ekologicznego, prowadzącego do katastrofalnego wyczerpania naturalnych zasobów planety („wytnijmy Puszcze Marsjańskie”).
Zupełnie nie wierzę w takie niemoralne rozwiązanie paradoksu Fermiego. Nie wierzę we Wszechświat pełen cierpienia, dążący nie do zbawienia, ale do zguby i zatracenia, bez możliwości poprawy, bez nadziei, bez przebaczenia. Nie wierzę, iż wszystkie cywilizacje giną przez swą pychę, chciwość i okrucieństwo. „Raffiniert ist der Herrgott, aber boshaft ist er nicht” (niem. Pan Bóg jest wyrafinowany, ale nie perfidny) – mówił Albert Einstein. Mam tę samą aksjologiczną intuicję. Widzę w dodatku, że nauka ukazuje wyraźnie całkiem odmienne, miłosierne i wyrafinowane, rozwiązanie paradoksu Fermiego: Galaktyka jest pusta dlatego, że powstała tylko jedna wybrana cywilizacja. Innych cywilizacji w ogóle nie ma, ponieważ ich rozwój został zatrzymany od razu na samym początku, w stanie embrionalnym.
 
Regulacja urodzin: wąskie gardło klimatyczne
Dzisiejsza nauka nie potrafi „jeszcze” wyjaśnić, jak z nieżywej materii powstaje życie. Cudzysłowu użyłem tu z ważnego powodu. Wielu ludzi pobożnych wierzy głęboko w to, iż pojawienie się życia na Ziemi było cudem, zdarzeniem nadprzyrodzonym, alegorycznie opisanym w księdze Genesis, oraz że nauka tego cudu nie wyjaśni nigdy. Ja tę postawę szanuję, ale sam tak nie myślę. Jak wielu wierzących fizyków, odnoszę tajemnicę Stworzenia do cudownego początku czasoprzestrzeni w Wielkim Wybuchu – do Słowa, które było na początku u Boga. To przez nie wszystko się stało, co się stało. Natomiast pytanie o powstanie życia z nieżywej materii uważam za należące z całą pewnością do nauki – ono będzie przez naukę całkowicie i do końca wyjaśnione. Na pewno będziemy wiedzieć, jak powstaje życie, tak jak dziś na pewno wiemy o powstawaniu galaktyk, gwiazd i planet, o darwinowskiej ewolucji gatunków, a nawet o powstaniu w wybuchach supernowych ciężkich pierwiastków, z których zbudowane są nasze ciała. Jestem przekonany, że jeszcze w naszych czasach stworzymy w laboratoriach żywe, wielokomórkowe organizmy oraz zbudujemy inteligentnie działające maszyny. Niektórzy myślą ze zgrozą, że będzie to triumf grzesznej ludzkiej pychy. Ja natomiast nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w tym ludzkim pragnieniu stworzenia życia i inteligencji in vitro, niezależnie od natury, nie ujawnia się przede wszystkim obraz i podobieństwo do naszego Stwórcy.
Fakt, że nauka jeszcze nie potrafi wyjaśnić, jak z materii nieożywionej spontanicznie powstało życie, nie miał żadnego znaczenia w ukształtowaniu się mojego przekonania o naszej kosmicznej samotności. Wynika ono bowiem z mojej przyrodniczej wiedzy, z tego, co przemyślałem i co na pewno rozumiem jako fizyk. Wiem więc na pewno, że w liczącej ponad cztery miliardy lat historii Ziemi zdarzyło się kilka zupełnie naturalnych, ale bardzo mało prawdopodobnych, koincydencji, kluczowych jednak dla trwania i przebiegu darwinowskiej ewolucji; dzięki temu przebrnęliśmy przez kilka wąskich gardeł. Najważniejsze z nich opisują Aditya Chopra and Charles Lineweaver w artykule The Case for a Gaian Bottleneck: The Biology of Habitability, opublikowanym w tym roku w bardzo poważanym w branży piśmie „Astrobiology” (t. 16, ss. 7–22). Autorzy zwracają uwagę na wąskie gardło klimatyczne. Następstwo naturalnych globalnych ociepleń i zlodowaceń w znacznej mierze stymuluje i kształtuje powstawanie gatunków. Na Ziemi było ono stabilne. Jak jednak pokazują komputerowe symulacje klimatów planetarnych, jest to sytuacja zupełnie nietypowa. Na podobnych do Ziemi planetach zachodzić muszą klimatyczne katastrofy, nieuchronnie prowadzące do utraty całej atmosfery, globalnej suszy lub globalnego zlodowacenia. Ostateczna zagłada całej biosfery następuje zawsze w czasie krótszym niż cztery miliardy lat. Często na samym początku ewolucji. Na innych planetach cywilizacje nie miały dość czasu na ewolucyjny rozwój. Ziemia jest niezwykłym wyjątkiem od tej reguły.
Ale nawet ta niezwykła klimatyczna wyjątkowość Ziemi sama w sobie nie zagwarantowałaby powstania gatunku homo sapiens. Do naszego ewolucyjnego sukcesu przyczyniły się inne jeszcze wyjątkowe przypadki. Wspomnę tylko o jednym. Uderzenie masywnej planetoidy akurat 66 mln lat temu spowodowało na Ziemi wyginięcie dinozaurów. Gdyby nie ten szczęśliwy przypadek, małe ssaki, od których pochodzimy, nie wyewoluowałby aż do naszej ludzkiej formy, mając przez dziesiątki milionów lat potężne dinozaury na karku!
 
Niemożność kontaktu z Obcymi
Z czysto przyrodniczych powodów istnienie pozaziemskich Obcych jest bardzo mało prawdopodobne. Bardzo mało prawdopodobne to jednak nie to samo co niemożliwe. Nie jest więc całkiem wykluczone, że pewnego dnia odkryjemy przekonywujące ślady technologicznej działalności Obcych. Na razie na takie ślady nigdy i nigdzie nie natrafiliśmy.
O tym, jak bardzo na odkrycie Obcych czekamy, świadczy choćby niedawna medialna sensacja wywołana niezwykłymi wynikami obserwacji gwiazdy KIC 8462852, położonej 1480 lat świetlnych od Ziemi. Zmienność jej blasku, zarejestrowana przez teleskop Keplera, wykazuje nieperiodyczne, głębokie (do 20 proc.) pociemnienia. Są one niepodobne do niczego do tej pory obserwowanego. Wysunięto całkiem poważnie hipotezę, iż jest to ślad sfery Dysona. Zdaniem Freemana Dysona, słynnego fizyka pracującego w Institute for Advanced Study w Princeton, takie megakonstrukcje o rozmiarach układu planetarnego służą zaawansowanym technologicznie cywilizacjom do wykorzystywania całości energetycznych zasobów ich macierzystej gwiazdy.
Dziś wielu astronomów sądzi, że fenomen KIC 8462852 da się wytłumaczyć istnieniem pewnych specjalnych rojów komet; nie wszyscy się jednak z tym wyjaśnieniem zgadzają, wskazując na jego słabe punkty – KIC 8462852 pozostaje do pewnego stopnia zagadką. Ale nikt już nie myśli, aby tłumaczyć KIC 8462852 sferą Dysona.
No dobrze, KIC 8462852 nie jest dowodem na istnienie obcej, zaawansowanej technologicznie cywilizacji. Ale co się stanie, jeśli dowód taki kiedyś w przyszłości znajdziemy? Czy będzie to przełomowe zdarzenie w historii, o epokowym znaczeniu? Moim zdaniem, niekoniecznie. Ponieważ wszyscy mamy świeżo w pamięci KIC 8462852, zastanówmy się, co by było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to znaczy gdyby ponad wszelką wątpliwość okazało się, krok po kroku, że KIC 8462852 jest rzeczywiście zbudowaną przez Obcych sferą Dysona. Czy zmieniłoby to nasze myślenie o Wszechświecie, czy wpłynęłoby znacząco na nasze życie?
Myślę, że nie. Większość z nas nie byłaby ani trochę zaskoczona „naukowym” dowodem na coś, co i tak uważa za oczywistą oczywistość. Obcy istnieją w powszechnej świadomości nie tyle jako pewna możliwość filozoficzna, ile przede wszystkim jako dobrze znany element kultury, rozpoznawalny we wszystkich, niesłychanie bogatych, szczegółach. Każdy z nas widział Gwiazdę Śmierci w Gwiezdnych Wojnach, wie, jak ona działa i jakie jest jej przeznaczenie.
Natomiast jakakolwiek aktywna wymiana myśli między nami a Obcymi z KIC 8462852 jest zupełnie wykluczona. Odległość między nimi i nami wynosi 1480 lat świetlnych. Dlatego ich pytanie, wysłane przez radio w czasach Pierwszej Świątyni króla Salomona, dotarłoby do nas w czasach cesarza Justyniana, a nasza odpowiedź powróciłaby do nich dopiero dzisiaj. Moglibyśmy ich tylko oglądać z daleka i niewyraźnie. Byliby dla większości z nas o wiele mniej rzeczywiści, niż znani z kina Luke Skywalker i księżniczka Leia. Zajęci swymi ziemskimi sprawami przestalibyśmy zapewne w końcu zwracać na nich uwagę.
Chyba że... Chyba że Obcy pojawiliby się na Ziemi osobiście, nadlecieli w setkach Latających Machin, jak w Wojnie Światów H.G. Wellsa. Do dziś przecież wszyscy pamiętamy grozę tej powieści, wydanej w roku 1898! Nie spodziewamy się po wizytach Obcych niczego dobrego. Stephen Hawking tak to ujął w swej słynnej wypowiedzi dla Discovery Channel w kwietniu 2010 r.: „Jeśli odwiedziliby nas Obcy, nasze losy potoczyłyby się podobnie, jak losy amerykańskich
 Indian po odkryciu Ameryki przez Kolumba...”.
 
Pytania do teologów
Wreszcie, na koniec, zadam pytania, na które sam nie znam odpowiedzi. Czy Obcy mają duszę? Czy ciąży nad nimi grzech pierworodny wymagający odkupienia? Czy mogą być zbawieni i czy zmartwychwstaną ich ciała, zupełnie niepodobne do naszych? Czy są wśród nich inne narody wybrane, z którymi Bóg zawarł inne Przymierza? Czy ich aniołowie to są ci sami aniołowie co nasi, szczegółowo opisani przez Pseudo-Dionizego Areopagitę?
 
 



Prof. Marek Abramowicz
Astrofizyk, autor przeszło 200 prac naukowych z teorii względności, astrofizyki wysokich energii, teorii akrecji oraz klasycznych i kwantowych czarnych dziur. Przez lata pracował i wykładał w Stanfordzie, Teksasie (Austin), Oksfordzie, Kopenhadze i Trieście. W latach 1993-2012 kierował katedrą astrofizyki na Uniwersytecie w Göteborgu. Dużo publikował w paryskiej „Kulturze”. Jerzego Gieydroycia.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki