Okrucieństwo prześladowań do większości z nas dociera wyłącznie za pośrednictwem przekazów medialnych. Państwo stykają się z nim na co dzień. Czy nie ogarnia Państwa czasem beznadzieja? Nie pojawiają się pytania, dlaczego Bóg dopuszcza takie rzeczy?
Johan Companjen: – Czasem takie myśli rzeczywiście się pojawiają, bo po ludzku jesteśmy bardzo oburzeni i poruszeni cierpieniem tylu ludzi. Jednak wielokrotnie spotykaliśmy osoby, które wychodziły z tych okrucieństw umocnione w wierze. I to robi na nas największe wrażenie.
Kościół zawsze doświadczał jakiejś formy prześladowań. Można nawet powiedzieć, że prześladowania są jego nieodłącznym towarzyszem, co zresztą zapowiedział sam Jezus, mówiąc: „Ja byłem prześladowany i was również będą prześladować”.
Anneke Companjen: – Bardzo pomocne w momentach zwątpienia jest to, czego doświadczamy będąc teraz w Warszawie. Wiemy, jak wyglądała u was sytuacja kilkadziesiąt lat temu, wiemy, jak straszne rzeczy się działy. Dzisiaj Polska znajduje się zupełnie w innym miejscu. Takie zmiany napawają nas nadzieją, kiedy myślimy o innych krajach – na przykład o Bliskim Wschodzie – bo pokazują, że to nie Szatan ma ostatnie słowo.
Pani założyła grupę „Kobiety kobietom”, wspierającą w sposób szczególny prześladowane chrześcijanki. Napisała też Pani o nich książkę Hidden sorrow, lasting joy. Czy ich sytuacja jest trudniejsza niż sytuacja mężczyzn?
A.C.: – Trudno porównywać skalę cierpienia, ale często w Kościołach większość stanowią kobiety. I to one, razem z dziećmi, są najbardziej bezbronne wobec okrucieństw.
J.C.: – Impulsem do napisania tej książki była samobójcza śmierć naszej przyjaciółki – żony wietnamskiego pastora, który przebywał w więzieniu. Zorientowaliśmy się, że tak często mówimy o prześladowaniach mężczyzn – więzionych, torturowanych, mordowanych – a tak niewiele o kobietach, które przecież muszą sobie radzić w tego typu sytuacjach.
Papież Franciszek i wielu innych liderów chrześcijańskich nawołują do modlitwy i
postu w intencji prześladowanych chrześcijan. Czy z Państwa doświadczenia wynika, że takie działania są skuteczne?
A.C.: – Zdecydowanie tak. Bo jak wytłumaczyć to, że ktoś wychodzi z więzienia po dwudziestu latach i nie utracił wiary, a nawet jest mocniejszy w wierze? Tylko modlitwą. Chociaż nie zawsze Bóg wysłuchuje nas tak, jakbyśmy chcieli. Czasem odpowiada na nasze prośby w zupełnie inny sposób.
J.C.: – Dla prześladowanych chrześcijan ogromną pomocą jest sama świadomość, że ktoś o nich pamięta, że się o nich troszczy. Poza tym apele papieża czy innych światowych przywódców mają i tę wartość, że zostaną zacytowane przez największe media – można o nich usłyszeć np. w CNN i BBC. Dzięki temu informacja o prześladowaniach dociera do większej liczby osób.
Czy pracując dla Open Doors znaleźli się Państwo kiedyś w sytuacji zagrożenia życia?
J. C.: – Pamiętam historię, kiedy razem z bratem Andrew i paroma innymi współpracownikami byliśmy w Ugandzie z okazji stulecia tamtejszego Kościoła. W kraju rządził okrutny dyktator Idi Amin. Pewnej nocy, około godziny pierwszej, obudził mnie przeraźliwy krzyk. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem białe samochody terenowe należące do Amina. Padały strzały, ginęli ludzie. Do samochodów porywano małe dziewczynki. To było przerażające doświadczenie. Wiele różnych myśli przeszło mi wtedy przez głowę... Ale najważniejszą lekcję dostałem podczas pierwszej podróży do Sudanu Południowego. Na granicy z Kenią znajdowało się wtedy małe lotnisko, na którym pasażerów obsługiwały stare, wysłużone czeskie samolociki. Nasz był wypełniony egzemplarzami Biblii. Trzęsło nami tak, że już witałem się z Panem Bogiem. Jednak po półgodzinnym locie wylądowaliśmy cali i zdrowi, chociaż ja ze strachu byłem mokry. Kiedy wieczorem rozmawiałem z kolegą o uciążliwościach tej podróży, inny, który tam na stałe pracował, powiedział: „Nie róbcie z siebie męczenników”. To było jak obuchem w głowę. My, ludzie z Zachodu, polecimy do Chin, Wietnamu, Sudanu, ale potem wracamy do naszych wygodnych, bezpiecznych domów. Inni płacą o wiele wyższą cenę.
À propos Zachodu. W Europie coraz bardziej nabrzmiewa problem radykalnego islamu. Czy dostrzegają Państwo takie ryzyko, że za kilka, kilkanaście lat to chrześcijanie ze Starego Kontynentu staną się tymi prześladowanymi?
J. C.: – Nie nazwałbym tego ryzykiem, ponieważ my także powinniśmy być gotowi zapłacić pewną cenę za wyznawanie wiary. Dlaczego mamy się godzić na taki podział, że chrześcijanie na Bliskim Wschodzie czy w Chinach doświadczają prześladowań, podczas gdy my w Europie żyjemy sobie komfortowo? To, co powiem, jest moją prywatną opinią, ale czy nie mogłoby być tak, że Bóg przez rozprzestrzenienie się islamu chce obudzić chrześcijan na Zachodzie? W języku chińskim słowo „kryzys” składa się z dwóch znaków – pierwszy oznacza niebezpieczeństwo, a drugi okazję, szansę. Wpływy muzułmanów rosną i na pewno widzimy w tym pewne niebezpieczeństwo, ale ja wierzę, że z tego może się też zrodzić coś dobrego.
A.C.: – Brat Andrew pewnie zadałby pytanie: Co jest większym problemem – to, że islam staje się coraz silniejszy, czy może to, że wiara chrześcijańska staje się coraz słabsza? Ja jako chrześcijanka najbardziej martwię się pustoszejącymi kościołami. Dlaczego tak wielu młodych muzułmanów w moim kraju, w Holandii, staje się radykałami? Może dlatego, że nigdy nie usłyszeli o Jezusie. Dlatego Kościół powinien się obudzić. To jest największe wyzwanie.
Johan i Anneke Companjen – Holendrzy od lat związani z Open Doors. Johan przez 35 lat ściśle współpracował z założycielem organizacji, bratem Andrew, sam pełnił również funkcję dyrektora Międzynarodowego Dzieła Open Doors. Anneke zaangażowała się w służbę prześladowanym kobietom, tworząc grupę „Kobiety kobietom”.