Od kilkunastu dni temat pedofilii wśród księży nie schodzi niemal z czołówek mediów. Telewizje informacyjne wysyłają swoich reporterów pod kolejne parafie czy w kolejne miejsca, w których miało dochodzić do przestępstwa pedofilii. Dzienniki i tygodniki systematycznie „rozrabiają” temat i ze szczegółami (nie zawsze wiadomo, na ile prawdziwymi) opisują przestępstwa księży i jednego arcybiskupa. A portale roznoszą te informacje, plotki, podejrzenia we wszystkie możliwe miejsca, sprawiając, że nie można rozpocząć dnia od porannej porcji newsów i nie zetknąć się z doniesieniami, od których – niemal dosłownie, szczególnie komuś, kto jest ojcem czy matką, a do tego wierzącym, zaangażowanym katolikiem – włosy stają dęba na głowie.
Budowanie poczucia zagrożenia
Nie będę tu katował opisami przykładanego do głowy pistoletu czy rzekomych orgietek na Dominikanie, czego – przynajmniej według naszych i dominikańskich mediów – miał dopuszczać się jeden z polskich księży, pominę także milczeniem szczegóły zarzutów wobec nuncjusza apostolskiego arcybiskupa W. czy byłego już proboszcza z Tarchomina ks. G. K., ale nie ma co ukrywać, że każdemu, kto zetknął się z opisami (zaznaczam: trudno jeszcze stwierdzić, w jakim stopniu prawdziwymi), obrazy te zostają w pamięci. Nie sposób jednak pominąć – i to on z punktu widzenia rodzica był najsmutniejszy – spektaklu z ks. Wojciechem Lipką, który gdy zadano mu pytanie, dlaczego skazany wyrokiem sądu za „inne czyny seksualne” ksiądz nie został odwołany ze stanowiska proboszcza, lekceważąco odpowiedział, że wyrok nie był jeszcze prawomocny. Ta odpowiedź, dla kogoś kto zna media, a jednocześnie jest rodzicem, była – paradoksalnie – o wiele bardziej niebezpieczna niż dziennikarskie doniesienia o przestępstwach. To, że wśród ludzi Kościoła zdarzają się grzesznicy, i to niekiedy straszni, nie jest tajemnicą, ale to, że kanclerz kurii lekceważy bezpieczeństwo dzieci (a tak określić trzeba tolerowanie skazanego, choćby nieprawomocnie księdza na stanowisku proboszcza), jest już nie do zaakceptowania. Zachwiane poczucie bezpieczeństwa w diecezji warszawsko-praskiej przywróciła dopiero decyzja arcybiskupa Henryka Hosera o odwołaniu ks. Lipki z funkcji kanclerza.
I jeśli ktoś sądzi, że na tych kilku skandalach (już zresztą pojawiają się nowe) sprawa się skończy, to jest naiwny. Media, jak ogary, ruszyły już w las, a ich pracownicy wytrwale będą wyszukiwać nowych spraw, które będzie można opisać. Ofiary (te prawdziwe, ale kiedy pojawią się realne odszkodowania, także zwyczajni naciągacze) będą teraz opowiadać kolejnym dziennikarzom o dramacie (często autentycznym i rzeczywiście destrukcyjnie wpływającym na ich życie), jakiego doświadczyli ze strony kapłanów. A czołówki telewizyjnych programów informacyjnych czy szpalty gazet zapełnione będą tego typu doniesieniami. Ich skutkiem będzie zaś – i nie jest to podejrzenie, ale świadomość tego, co wydarzyło się na skutek takich skandali w krajach zachodnich – wyraźny spadek zaufania do Kościoła, kolejne zakazy nakładane na duchownych ze strony ich własnych przełożonych (w Wielkiej Brytanii czy USA ksiądz nie może już zostać sam na sam z dzieckiem, nie mówiąc już o podwiezieniu go gdziekolwiek – także na prośbę rodziców – samochodem), które utrudniać będą księżom pracę duszpasterską z młodzieżą, a wreszcie – ten scenariusz powtórzył się w wielu krajach – spadek liczby praktykujących katolików. Im więcej zaś historii, które opowiedzą media, i im bardziej dwuznaczna reakcja Kościoła (choć na razie trzeba powiedzieć, że konferencja prasowa w siedzibie Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, poza wystąpieniem wspomnianego już ks. Lipki, była bardzo pozytywnym sygnałem, podobnie jak ostra wypowiedź abp. Hosera), tym większe prawdopodobieństwo, że i w Polsce powtórzy się dokładnie ten sam scenariusz.
Medialna hipokryzja
Mediom, a przynajmniej części medialnych rozgrywających, chodzi zresztą dokładnie o to, by się on zrealizował, a nie o dobro dzieci, czy oczyszczenie instytucji ważnych dla życia publicznego z ewidentnych przestępców. A najlepszym na to dowodem jest ewidentna nierównowaga w traktowaniu pedofilów wśród księży i wśród autorytetów. I nie chodzi tylko o Romana Polańskiego, który zgwałcił czternastolatkę, a którego bronią całe tabuny medialnych autorytetów (absurdalnie sugerując, że reżyser nie musi być moralny, bo nie jest strażnikiem moralności, i nie dostrzegając, że z punktu widzenia ofiary jest obojętne, czy krzywdzi ją wybitny artysta czy proboszcz), ale także o Daniela Cohn-Bendita, polityka zielonych zasiadającego w Parlamencie Europejskim i uchodzącego za autorytet moralny. A przecież to ten właśnie polityk przed laty zachwycał się seksem z przedszkolakami, i do tej pory ani on sam, ani nikt inny nie próbuje go z tamtych deklaracji rozliczyć. Nie inaczej jest z całą niemiecką Partią Zielonych, która jeszcze w latach 80. postulowała legalizację pedofilii. Warto przypomnieć także, jak w Polsce rozmaite środowiska reagowały na ujawnienie problemów z pedofilią ich przedstawicieli. Gdy pokazano, że zboczeńcem był znany psycholog, to bronili go liczni przedstawiciele jego fachu, gdy to samo spotkało poznańskiego dyrygenta, także znalazło się wielu obrońców. I wtedy media głównego nurtu wcale nie przekonywały, że „dyrygenci” czy „psycholodzy”, a teraz lewicowi politycy mają problem z pedofilią, nie budowały zbitki „dyrygent-pedofil” czy nie ścigały „zielonych pedofilów”. I już tylko to uświadamia, że w całym tym medialnym szumie nie chodzi o dobro dzieci, a o to, by zniszczyć Kościół.
Róbmy swoje
Tyle że ta prosta konstatacja nie zwalnia nas od obowiązku działania i załatwiania spraw związanych z tego typu przestępstwami (nie chodzi przy tym tylko o samą pedofilię, ale także o jej – jeśli do tego dochodziło – ukrywanie czy lekceważenie). Każdy akt pedofilii jest bowiem, jak to niezwykle mocno ujmował sam Benedykt XVI, złem, które niszczy Kościół. – Największy ciężar na Kościół nie spada od wrogów zewnętrznych, ale zrodził się z grzechu wewnątrz Kościoła – stwierdził w samolocie powracającym z Fatimy papież i dodał, że te wewnętrzne ataki są widoczne w „naprawdę przerażający sposób” w postaci nadużyć seksualnych wśród duchownych.
Duchownych zatem, którym udowodniono takie czyny można – i to niezależnie od tego, jakie stanowiska zajmują – określić jako jedno z największych zagrożeń dla Kościoła. Ich grzech niszczy Go u samych podstaw. I to z wielu różnych powodów. Po pierwsze, krzywdzi niewinne dzieci (najczęściej chłopców), raniąc ich w najgłębszy z możliwych sposobów, niszcząc na całe życie i utrwalając w nich obraz kapłana Chrystusowego jako krzywdziciela. Po drugie, niszczy w kapłanie obraz Chrystusa. Kapłan, który w ten sposób odstępuje od swojej wiary i swojego powołania staje się w istocie obrazem Antychrysta, a nie Chrystusa. Obrona kapłaństwa wymaga więc jasnych i zdecydowanych działań. Wydalenie go ze stanu kapłańskiego to zatem nawet nie kara, ale zwyczajne stwierdzenie faktu, że przestał on być kapłanem Chrystusowym. Po trzecie, kara dla krzywdzicieli dzieci to wyraz miłosierdzia wobec ofiar, a nie tylko sprawiedliwości wobec sprawców. Ofiary muszą zobaczyć, że Kościół jest po ich stronie, a nie po stronie sprawcy. I jest to nie tylko kwestia wiarygodności publicznej, ale czegoś o wiele ważniejszego: wierności Ewangelii i Chrystusowi, który – co do tego nie ma wątpliwości – jest po stronie ofiar. Po czwarte wreszcie, kara kanoniczna (ale także świecka) to wyraz miłosierdzia wobec sprawcy czynów. On musi wiedzieć, jak oceniany jest jego czyn. Nie wiadomo, czy przyjmie to w sumieniu czy będzie wypierał, ale musi być jasno pokazane, że nie ma usprawiedliwienia dla pewnych działań.
I choć wiadomo, że niezależnie od działań, jakie podejmiemy jako Kościół w walce z pedofilią, media i tak będą nas krytykować, kreować rzeczywistość, w której ksiądz jest największym zagrożeniem dla dziecka (choć z wszystkich badań wynika, że jest to zwyczajna nieprawda, i że o wiele częściej dzieci są wykorzystywane choćby przez nauczycieli, a najczęściej przez konkubentów ich matek), to nie powinno nas to odwodzić od zdecydowanego oczyszczenia instytucji. Nie dlatego, że pochwalą nas za to media, ale dlatego, że grzech pedofilii czy tolerowania jej niszczy instytucję Kościoła od wewnątrz. Dlatego módlmy się za ofiary i Kościół, prostujmy ewidentne kłamstwa, ale też rozliczajmy tych ludzi Kościoła, którzy stali się – nie ma przy tym znaczenia czy z własnej woli, czy zwiedzeni – ewidentnym zagrożeniem dla siebie, dzieci i wspólnoty. A gdy już będą wydaleni ze stanu duchownego i odseparowani od kontaktu z dziećmi, módlmy się i za nich, by odnaleźli miłosierdzie.