Logo Przewdonik Katolicki

Kronika czasu pogardy

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Ze Sławomirem Kmiecikiem, dziennikarzem, autorem książki Przemysł pogardy, rozmawia Łukasz Kaźmierczak.

 Podpisuje się Pan pod zdaniem czeskiego reżysera Jiříego Menzla, że „śmiech jest straszną bronią?”

– Owszem, w pewnych sytuacjach śmiech ma ogromną siłę niszczącą, wręcz obezwładniającą. Ja od wielu lat interesuję się satyrą polityczną jako pewnym zjawiskiem kulturowym. Uważam, że dowcip w polityce jest potrzebny, ponieważ działa oczyszczająco, daje społeczeństwu oddech od politycznej codzienności, pisanej agresją, brudami i negatywnymi emocjami. Ale to, co działo się w Polsce po październiku 2005 r., czyli po podwójnym wyborczym zwycięstwie braci Kaczyńskich, nie miało wiele wspólnego z dowcipem. Wszystkie te rzeczy, wypowiedzi i zachowania, które można definiować jako satyrę, humor, dowcip zostały nagle wynaturzone, rozdęte do monstrualnych rozmiarów i przerodziły się w polityczno-medialny system, który Piotr Zaremba nazwał słusznie „przemysłem pogardy”.
 
Jeśli jest przemysł, to musi być też on jakoś zorganizowany.
– To był zmasowany atak na niewiarygodną skalę, skierowany konkretnie przeciwko tym dwóm osobom, przede wszystkim przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, jako Pierwszemu Obywatelowi RP. Twórcy i wykonawcy tego „przemysłu pogardy” podkreślali to na każdym kroku. Janusz Palikot w wielu wywiadach mówił wprost: chodzi o trwałe naruszenie godnościowych fundamentów tej prezydentury, o całkowite ośmieszenie prezydenta jako człowieka, polityka i męża stanu. Cel był jeden: nie dopuścić do jego reelekcji.
Dostrzegłem to w sensie namacalnym, kiedy zaczęło nagle rozrastać się moje domowe archiwum satyry politycznej. Gromadziłem coraz więcej różnorakich fotomontaży, rymowanek i dowcipów, ale były to już wtedy paskudne, wulgarne, znieważające materiały, napisane kloacznym językiem i z dużą dozą agresji.
 
Wtedy pomyślał Pan o napisaniu książki?
– Tak, chciałem zrobić materiał stanowiący podsumowanie 5-letniej kadencji prezydenckiej. Wtedy już wiedziałem, że Lech Kaczyński przejdzie do historii jako najbardziej zwalczany za pomocą „satyry” polityk III RP. Nikt przed nim ani po nim nie był atakowany z taką zaciekłością i tak planowo.
A potem doszło do katastrofy pod Smoleńskiem. Przez chwilę pomyślałem sobie, że może ta książka jest już niepotrzebna, że to się wszystko skończy, że „przemysł pogardy” zniknie bezpowrotnie.
 
Pomylił się Pan…
– Na początku ten atak nawet na chwilę przycichł, ale po jakimś czasie wszystko wróciło na dawne tory. Co gorsza, jeszcze w okresie „żałoby narodowej” zostało złamane wielowiekowe tabu, zgodnie z którym w Polsce nie szydzi się ze zmarłych ani z ich bliskich pogrążonych w żałobie.
 
W swojej książce cytuje Pan opinię, że prezydent Kaczyński został „zabity śmiechem” właściwie już za życia.
– Jeden z wrocławskich duchownych w którymś ze swoich kazań zadał nawet takie bolesne, retoryczne pytanie: „Zastanówmy się, czy ten samolot, którym leciała prezydencka delegacja, nie został obciążony plotkami i drwinami…”.
Pierwotnie tytuł mojej książki miał zresztą brzmieć: Zabić prezydenta śmiechem lub Prezydent zabity śmiechem. Po katastrofie smoleńskiej uznałem jednak, że ten tytuł jest nazbyt dosłowny, a ja mimowolnie mógłbym przez to włączyć się w „przemysł pogardy”.
 
Ten „przemysł” miał swoje wyspecjalizowane branże.
– Tak, to była działalność wielosektorowa – największe stacje telewizyjne i radiowe, największe dzienniki, do tego internet, kabarety, fotografie, rysunki satyryczne, a nawet prześmiewcze reklamy. Bardzo często ciosy zadawali ludzie ze świata pozornie apolitycznego – celebryci, satyrycy, znani aktorzy, piosenkarze. I wtedy przeciętny odbiorca rzeczywiście mógł odnieść wrażenie, że wszyscy śmieją się z Kaczyńskiego.
Była u mnie kiedyś w domu ekipa remontowa. Zaczęli słuchać jakiegoś przemówienia prezydenta i w pewnym momencie skomentowali: „Jak my nienawidzimy tych Kaczorów”. Zapytałem: „Panowie, a za co właściwie tak najbardziej? Popatrzyli po sobie i mówią: no jak to, wszyscy ich nienawidzą”. 
 
W Przemyśle pogardy nie ma właściwie żadnych komentarzy. Są tylko gołe cytaty, za to w olbrzymim nagromadzeniu.
– Skupiłem się na podaniu twardych faktów: nazwisk, wypowiedzi, cytatów, dat, okoliczności i mediów, w których się to działo. Często na spotkaniach z czytelnikami słyszę, że ludzie są trochę przytłoczeni ilością tego wszystkiego, ale z drugiej strony mówią: dziękujemy, że Pan zebrał ten materiał, bo teraz mamy czarno na białym udokumentowane to, o czym od dawna intuicyjnie wiedzieliśmy. Ktoś nawet napisał, że jest to swoista „kronika czasu pogardy”.
 
Albo dowód w sprawie.
– Rzeczywiście, wiele z tych osób, które uczestniczyły w przemyśle pogardy, neguje dziś ten fakt, mówią, że to była normalna, cywilizowana dyskusja. Problem polega jednak na tym, że z Lechem Kaczyńskim nie prowadzono normalnej dyskusji. To nie była polemika wprost z jego wizją prezydentury. Owszem zwalczano ją, ale poprzez szydzenie z nazwiska, cech fizycznych, niskiego wzrostu albo celowo dobieranych niekorzystnych zdjęć, przedstawiających prezydenta z dziwnymi grymasami na twarzy. I dopiero po Smoleńsku Polacy mogli zobaczyć normalne fotografie prezydenckiej pary, wygrzebane nagle z głębi redakcyjnych archiwów.
 
Musiało być na to ogólne przyzwolenie, skoro nawet sąd uznał, że nazwanie prezydenta Kaczyńskiego „chamem” nie stanowi obrazy…
– No właśnie, a ja pytam, co w takim razie jest zniewagą, jeśli nie jest nią słowo „cham”?! Albo „kurdupel”, „dureń”, „wariat”, „trup na wrotkach”, „psychopatyczna postać”, „karzeł moralny” itp. – a dokładnie takie określenia padały z ust najbardziej wpływowych polityków w naszym kraju.
 
Padały? To już nie padają?
– Oczywiście, że padają. Łapię się często za głowę, jak bardzo nasza debata publiczna jest dziś zdeprawowana, wynaturzona i jak dalece odbiega od tego, co zwykliśmy określać mianem chrześcijańskiego kręgu cywilizacyjnego. Jeśli Lech Wałęsa mówi, że jedynym osiągnięciem Lecha Kaczyńskiego jest to, że zginął w Smoleńsku, jeżeli Palikot stwierdza, że wraz z Kaczyńskim została pochowana polska głupota, jeżeli satyrycy publicznie rechoczą z „kaczki po Smoleńsku”, to można wręcz mówić o eskalacji „przemysłu pogardy”. Ja mam wrażenie, że ta moja książka cały czas się pisze…
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki