Logo Przewdonik Katolicki

Czas próby

ks. Wojciech
Fot.

Tak się złożyło, że oboje w tym samym czasie leżeliśmy w szpitalu. Ja ze szpitalnego okna miałem widok na cmentarz, ona na domy pełne życia. Ja po operacji wróciłem na plebanię, a Pan Bóg zabrał ją do siebie. Wcześniej jednak Stanisława na cmentarz odprowadziła dwóch synów i męża. Zawsze jednak, przy każdym pożegnaniu, dawała świadectwo świętości....

Tak się złożyło, że oboje w tym samym czasie leżeliśmy w szpitalu. Ja – ze szpitalnego okna miałem widok na cmentarz, ona – na domy pełne życia. Ja – po operacji wróciłem na plebanię, a Pan Bóg zabrał ją do siebie. Wcześniej jednak Stanisława na cmentarz odprowadziła dwóch synów i męża. Zawsze jednak, przy każdym pożegnaniu, dawała świadectwo świętości. Jej pierwszy syn zmarł bardzo młodo, miał zaledwie 17 lat. Był chory na białaczkę. Drugi odszedł z tego świata w pierwszym roku kapłaństwa. Zmarł zatruty tlenkiem węgla. Potem umarł mąż pani Stanisławy, który choć był już na emeryturze, nie doczekał sędziwej starości. I tak pozostała sama w swoim mieszkaniu. Odwiedzałem ją wiele razy. Podczas każdej wizyty szliśmy na Mszę św. do kościoła i na modlitwę na cmentarz. Nigdy nie narzekała na los, na Boga, na samotność, na ludzi… Zawsze była pogodna, uśmiechnięta, spokojna. Budowała innych swoją wiarą i ufnością. Odeszła z tego świata niezauważalnie, cicho i spokojnie, jakby nikomu nie chciała robić kłopotu. Jej ciało złożono w grobie męża, nieopodal grobów synów.

*

Dobiega końca listopad, miesiąc tak bardzo związany z pamięcią o zmarłych. Wśród tych, którzy pamiętali o swoich nieżyjących bliskich, byli niestety także ci, którzy nawiedzili cmentarz, ale nie uczestniczyli już we Mszy św. W ogóle nie przychodzą do kościoła, albo robią to bardzo rzadko. Powodów jest wiele: np. pretensje do Boga z powodu śmierci dziecka. Nie raz, nie dwa rozmawiałem z ludźmi pobożnymi, będącymi w podeszłym wieku, którzy po śmierci współmałżonka przez pewien czas przestawali chodzić do kościoła. Na moje pytanie, dlaczego tak postępują, często słyszałem: wie ksiądz, nie umiem sobie z tym poradzić. Podobnie jest także z ludźmi młodymi, którym przychodzi doświadczyć śmierci swoich rodziców. Śmierć bliskiej, kochanej osoby jest dla wielu sprawdzianem wiary. Także swego rodzaju wiedzy, która każe pamiętać, że „śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i wszyscy jej podlegamy”. Pan Jezus natomiast zapewnia nas: „Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne” (J 6,47).

Zdecydowana większość rodziców bardzo kocha swoje dzieci. I to właśnie miłość niekiedy nie pozwala przyjąć faktu, że dziecko umiera. Jednak obok miłości powinna być wiara. To ona pomaga, jak biblijnemu Hiobowi doświadczanemu śmiercią swoich dzieci, powiedzieć: „Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Pańskie będzie pochwalone”. Po śmierci swoich bliskich mamy prawo do smutku i łez. Nie mamy prawa do rozpaczy ani do pretensji pod adresem Boga, chyba że brakuje nam wiary… Wspomniana na początku Stanisława dzięki swojej wierze umiała po Bożemu pożegnać swoje dzieci i męża. Umiała także umrzeć. Oby nam – jeszcze żyjącym – na taki czas próby wiara się nie wyczerpała…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki