Logo Przewdonik Katolicki

Łaska czy herezja?

Adam Suwart
Fot.

Pamięta o nim nadal wielu, choć jego nazwisko kojarzone jest przede wszystkim ze słynnymi mieszankami ziołowymi. Do Elbląga, gdzie spędził wiele lat swego zakonnego życia, ciągnęły tysiące ludzi z prośbą o pomoc. Dla wielu okazywał się przysłowiową ostatnią deską ratunku. Inni jak choćby czołowi publicyści peerelowscy wyśmiewali go na łamach...

Pamięta o nim nadal wielu, choć jego nazwisko kojarzone jest przede wszystkim ze słynnymi mieszankami ziołowymi. Do Elbląga, gdzie spędził wiele lat swego zakonnego życia, ciągnęły tysiące ludzi z prośbą o pomoc. Dla wielu okazywał się przysłowiową „ostatnią deską ratunku”. Inni – jak choćby czołowi publicyści peerelowscy – wyśmiewali go na łamach gazet. Świat jego przeżyć wewnętrznych do dziś dla wielu pozostaje zagadką.

Choć od śmierci o. Andrzeja Czesława Klimuszki mija 27 lat, pamięć o nim jest nadal żywa. Najbardziej osobisty wymiar przybiera w Elblągu. I choć powoli będą odchodzić ci, którzy stykali się osobiście z charyzmatycznym franciszkaninem, to jednak ślady jego ziemskiej wędrówki będą długo widoczne.

– Nie ma dnia, żeby na grobie o. Klimuszki ktoś nie zapalił świeczki – mówi o. Mateusz Stachowski, franciszkanin z Elbląga. – Postacią o. Klimuszki zainteresowałem się przez przypadek – dodaje o. Mateusz. Kiedyś po prostu trzeba było zająć się uporządkowaniem pamiątek po słynnym zakonniku i izby jego pamięci przy naszym klasztorze. I tak się zaczęło. Dziś o. Mateusz jest znawcą życiorysu swego zakonnego współbrata, ojca Klimuszki. Choć zasłania się szczerą skromnością, jest dla wielu przybywających do Elbląga źródłem licznych ciekawych informacji.

Wioska Nierośno
Dziś próżno szukać jej na odległych Kresach Wschodnich. Rozwalone sztachety płotów, resztki domów i obór – oto, co po niej pozostało. To właśnie w Nierośnie, w ówczesnej diecezji wileńskiej, 23 sierpnia 1905 roku przyszedł na świat Andrzej Klimuszko. Niedoli wielu polskich rodzin pod rosyjskim zaborem doświadczał także on, od dzieciństwa przyzwyczajony do ubóstwa i smutku kresowej wsi. Jednak już w tym czasie w życiu małego Andrzeja pojawiły się żywioły, które naznaczą całą jego drogę: Kościół i przyroda.

Chrzest przyjął Klimuszko w kościółku w Dąbrowie, wybudowanym przez o. Melchiora Fordona, który w życiu o. Andrzeja odegra ważną rolę. Wychowanie na wsi natomiast sprzyjało kontaktowi z naturą, i choć – jak pisał później w swych wspomnieniach – w jego rodzinnych stronach nie było nic ciekawego, „ani lasów, ani jezior, ani rzek”, to jednak już w młodości w niewyjaśniony sposób umiał określić właściwości pewnych ziół.

W 1924 roku Andrzej Klimuszko rozpoczął edukację w gimnazjum w Grodnie. Tam poznał nauki św. Franciszka z Asyżu dzięki wspomnianemu już ojcu Fordonowi. Ten zakonnik, cieszący się wielkim autorytetem mieszkańców Grodna, a także blisko współpracujący z ojcem Maksymilianem Kolbem, miał wielki wpływ na odnalezienie przez Andrzeja Klimuszkę powołania zakonnego. Kogóż nie zadziwi fakt, że drogę do klasztoru franciszkańskiego we Lwowie, wynoszącą ponad 500 km, Klimuszko przebył piechotą?!


O. Andrzej Czesław Klimuszko

Moment krytyczny
Rok 1939 i wybuch wojny zastaje go w stolicy. Wraz z mieszkańcami Warszawy ucieka na południe. W 1940 roku w Wierzbicy koło Radomia, gdzie trafił, miało miejsce niezwykłe zajście. Na niewielki rynek w tej miejscowości hitlerowcy spędzili mnóstwo Polaków. Pod groźbą karabinów polska ludność pędzona była przez niemieckich oprawców po rynku i katowana oraz kłuta bagnetami. Ojciec Klimuszko musiał oglądać te bestialskie sceny. Obrzucony szyderstwami i inwektywami był następnie fotografowany w „asyście” esesmanów prezentujących broń. Wreszcie, gdy Niemcy wśród śpiewów parodiujących pieśni kościelne chcieli zmusić ojca Andrzeja do biegania po rynku, ten stawił im opór. „Opór mój doprowadził zgraję hitlerowską do szału wściekłości” – zapisał później w jednej ze swych książek o autobiograficznym zabarwieniu. „Zostałem przez nich pobity i pokaleczony. Świadomość doznanej krzywdy oraz widok wynaturzenia człowieka z trupią głową na czapce, cały ten splot wypadków wywołał w mej jaźni silny wstrząs, który z kolei wyzwolił we mnie drzemiące nieznane energie psychiczne, poruszył jakiś mechanizm w ośrodkach mózgu, obudził nieświadomość (...) Zacząłem dostrzegać w pewnych momentach za niektórymi ludźmi ciągnący się jakby film ze scenami ich życia. Czułem wyraźnie, że w mojej sferze psychicznej nastąpił jakiś przewrót twórczy, jakiś przełom”.

Odtąd życie skromnego franciszkanina nigdy już nie będzie takie jak wcześniej. Z czasem o. Klimuszko odkryje, że na podstawie fotografii człowieka może określić stan jego zdrowia, a nawet – w przypadku osoby zmarłej czy zamordowanej – powiedzieć, gdzie porzucono jej zaginione ciało. Nietrudno się domyślić, że w żywiołowym czasie powojennym ta niezwykła zdolność – w dużej mierze wbrew woli zakonnika – przysparzała mu coraz większej popularności; ludzie poszukujący swoich zaginionych w zawierusze wojennej bliskich, po wyczerpaniu wielu możliwości trafiali do Klimuszki. Duchowny na podstawie zdjęć rozwiązywał niejedną zagadkę, z którą wcześniej nie mogły sobie poradzić organa śledcze.

Prabuty i Elbląg
Pełne emocji i poruszeń wczesne lata powojenne o. Andrzej spędził w Prabutach niedaleko Kwidzyna. Tam odnawiał kościół, ale też pomagał ludziom, którzy coraz większym potokiem płynęli do zakonnika ze swymi troskami. Klimuszko nie tylko „odczytywał” ludzkie losy z fotografii, zapisywał coraz więcej własnych recept ziołowych na liczne schorzenia; z czasem opracował specyfiki na ponad 120 chorób! Taka działalność i związana z nią popularność zakonnika nie mogła spodobać się komunistycznym samowładcom powojennej Polski. Podjęto zamiar usunięcia „niewygodnego” zakonnika. Klimuszko jednak przewidział te plany i... 8 grudnia 1948 roku uciekł na południe Polski w przebraniu kobiety!

Po pewnym czasie przybył do Elbląga, gdzie kontynuował życie zakonne w miejscowym klasztorze franciszkańskim. – U św. Pawła w Elblągu zaczął się długi okres życia zakonnika, który przysporzył sławy także samemu miastu – opowiada o. Mateusz. Tutaj Klimuszko spędzi resztę swojego życia, z roku na rok pomagając coraz większej liczbie przyjeżdżających do niego ludzi. W aktach miejscowej parafii zapisano bardzo wiele świadectw osób, które o. Andrzejowi zawdzięczały odnalezienie bliskich lub – za sprawą ziół – wyzdrowienie. Nie było końca podziękowaniom przysyłanym po takiej pomocy do elbląskiego zakonnika.

Jednak nie wszyscy byli tak łaskawi. Badacze życiorysu o. Klimuszki skrzętnie zebrali liczne ataki prasowe „czołowych publicystów” lat 70. Wśród nich przodujący był Jerzy Urban, który w swych wywodach porównywał Klimuszkę do Rasputina. – O. Andrzej nie dbał o popularność. Z czasem zaczęła go nawet męczyć i obciążać jego zdrowie – opowiada o. Mateusz. Były dni, kiedy do zakonnika przychodziło nawet ponad sto listów. We wszystkich sprawach starał się pomóc, choć nieraz było to ponad jego siły. Warto zaznaczyć, że o. Andrzej nigdy nie dawał pewnych, autorytatywnych odpowiedzi. Wielu jego „podopiecznych” wspominało jak mówił im, że wszystkie sprawy ostatecznie leżą w rękach Boga. Nie przeciwstawiał swojej terapii ziołowej fachowej pomocy lekarskiej.

Jedna z tysiąca
Dorota Ekes przez długi czas starała się zajść w ciążę. Po wyczerpaniu wielu metod medycznych trafiła do słynnego „Jasnowidza” z Elbląga. Tak wspomina wizytę u niego: „We wspaniałej, klasztornej ciemności weszliśmy po wąskich schodach na poddasze, gdzie przy biurku siedział skromny, niewysoki, szpakowaty, wyglądający na schorowanego „Jasnowidz”. Zaprosił męża i mnie do środka, abyśmy usiedli i... patrzył na nas w skupieniu. Wyjął podane mu zdjęcie i patrzył dalej, to na nas, to na zdjęcie. Cisza przeplatała się z biciem naszych serc i niepewnością co nam powie. Wreszcie, podnosząc oczy znad okularów, spojrzał i stwierdził: „Do kościoła to wy nie chodzicie”. Dorośli, a zawstydzeni. Minęła chwila, nastąpiło rozluźnienie kontaktu i o. Klimuszko znowu zapytał: „Co mówią lekarze?”. Opowiedziałam wszystko i ojciec postawił swoją diagnozę. Zalecił terapię. Oczywiście kazał nadal chodzić do mojego lekarza”. Po przeprowadzeniu całej terapii zaleconej przez Klimuszkę państwo Ekesowie doczekali się wreszcie upragnionego syna. Był jednak jeszcze inny owoc spotkania z charyzmatycznym franciszkaninem: „Muszę powiedzieć, że od pierwszej wizyty u «Bożego Jasnowidza» nie opuściliśmy żadnej Eucharystii w niedzielę i, jak tylko była okazja, uczestniczyliśmy w niej w dzień powszedni. Bo to już nie są wizyty w kościele, tylko udział w Eucharystii. Tak trwa do dziś”.

Przede wszystkim kapłan
– W relacjach i książkach na temat o. Andrzeja bardzo często pisze się jedynie o jego „cudownych” zdolnościach, pomija się zaś stronniczo cały rys kapłański i zakonny – mówi o. Mateusz. Tymczasem Klimuszko był kapłanem z krwi i kości. Odprawiał nakazane Msze św., głosił okolicznościowe kazania, zwłaszcza na koniec roku. Starsi mieszkańcy Elbląga do dziś wspominają, jak znakomitym był spowiednikiem. Opowiada się też często anegdotę, że na nabożeństwach przez niego odprawianych pierwsze ławki były puste – wzrok zakonnika miał być tak przenikliwy, że niektórzy bali się pod jego ciężarem własnych grzechów.

Paradoksem jest, że człowiek który pomógł tysiącom ludzi, nie mógł pomóc sam sobie. Obciążony pracą, częstymi wizytami i odpisywaniem na listy, a także jedną z nielicznych swoich słabości – paleniem papierosów, zmarł, jak podaje kronika parafialna, „25 sierpnia 1980 r. o godz. 15.30 w szpitalu na choroby serca, płuc i przewodu pokarmowego w wieku 75 lat”. Na miejsce ostatniego spoczynku odprowadziło go 65 kapłanów pod przewodnictwem biskupa Jana Obłąka z Olsztyna. Dwadzieścia lat po śmierci „Jasnowidza” z Elbląga mieszkańcy tego miasta zgodnie uznali go za najwybitniejszego elblążanina XX wieku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki