W burzliwy sposób rozpoczął urzędowanie nowy meksykański prezydent Felipe Calderon. Tuż przed jego oficjalnym zaprzysiężeniem, w Kongresie doszło do regularnej bitwy na pięści, kopniaki i krzesła. Wywołali ją zwolennicy Manuela Lopez Obradora, skrajnie lewicowego populisty z Partii Rewolucyjno-Demokratycznej (PRD), którzy siłą wdarli się do siedziby parlamentu.
Tymczasem prezydent Calderon w orędziu do narodu podkreślił, że w trwającym od pięciu miesięcy konflikcie „nie ma zwycięzców i zwyciężonych, jest tylko jeden przegrany – państwo w stanie destabilizacji”. Odniósł się w ten sposób do postawy Obradora, zwanego „ludowym Mesjaszem”, który zanegował wyniki lipcowych wyborów prezydenckich, ogłaszając się kilka dni temu „legalnym reprezentantem narodu”.
Felipe Calderon, którego popiera ponad 70 proc. Meksykanów, zapowiada zdecydowaną walkę z zagrażającym Meksykowi biznesem narkotykowym, populistyczną anarchią i korupcją.