Z ks. Eugeniuszem Bednarkiem, który po blisko szesnastu latach pracy misjonarskiej w Kamerunie powrócił do Polski rozmawia Marcin Makohoński
Czy pierwszy kontakt z mieszkańcami Kamerunu, ich mentalnością i kulturą był dużym zaskoczeniem dla Europejczyka?
- Kiedy po raz pierwszy wyjeżdżałem do Kamerunu, byłem przygotowany na to, iż będzie to spotkanie z kulturą całkiem odmienną od kultury europejskiej. Muszę jednak przyznać, że to, co zobaczyłem na kontynencie afrykańskim, pozytywnie mnie zaskoczyło. Mieszkańcy dużych miast w Kamerunie nie odbiegali wówczas swoim poziomem życia od mieszkańców Polski. Przez pierwsze lata mojego pobytu w Kamerunie zawsze najtrudniejsze było spotkanie z drugim człowiekiem. Poznanie go i odkrycie tego jakim jest. Każdy misjonarz musi przecież zaakceptować odmienną kulturę, mentalność, poziom intelektualny, a także wierzenia ludów, do których przybywa. Natomiast dużym zaskoczeniem był z pewnością tutejszy klimat i bogactwo przyrody.
Czym szczególnym charakteryzują się ludzie mieszkający na Czarnym Lądzie?
- Człowiek, który żyje w określonej kulturze, w określonym środowisku i sytuacji społecznej wyraża się w pewnym kulcie. Ta forma wyrazu pomaga poznać drugiego człowieka. Są to czytelne znaki ich mentalności. Można powiedzieć, że bogactwem Afrykańczyków jest czas, mają go pod dostatkiem. Bardzo dobrze jest to widoczne podczas Eucharystii, która poprzez bogactwo śpiewów potrafi wydłużyć się do dwóch, a nawet trzech godzin. Misjonarze, którzy pracują w Kamerunie, używają bardzo często porównania: "Afrykańczyk nocą, chrześcijanin w ciągu dnia". Świadczy to o ogromnej rozbieżności osobowej tych ludzi. Zdarza się jednak, że te dwie osobowości mieszają się nawzajem. Dużą rolę w życiu tutejszych ludzi odgrywają również klany rodzinne. Jednostka podlega tym strukturom, istnieje w nich i tylko w ten sposób może funkcjonować. Trzeba przyznać, że trudno jest być chrześcijaninem dla Afrykańczyka. Jeżeli bowiem cały klan tworzą chrześcijanie, wtedy można mówić o wspólnej mocy. Zazwyczaj jednak rodziny są bardzo podzielone i niejednokrotnie rozbite pomiędzy religiami. W jednej rodzinie mogą żyć nawet chrześcijanie i muzułmanie. Nie brakuje również sekt, dla których mieszkańcy Kamerunu są podatnym gruntem do propagowania wielu herezji.
Powiedział Ksiądz, że trudno jest być chrześcijaninem dla Afrykańczyka. A czy trudno jest być kapłanem wśród tych ludzi?
- Trzeba zaznaczyć, że jest duża różnica między pracą białego a czarnoskórego księdza. Każdy z nich spotyka się z odmiennymi trudnościami. Sytuacja ta związana jest zapewne z historią tego kraju, ze smutnymi czasami kolonialnymi. Dlatego też białemu misjonarzowi przypisywane są niejednokrotnie cechy kolonizatora. Zdarza się, że pewne elementy wpisane w dorobek kulturowy tutejszych mieszkańców bywają sprzeczne z nauką Kościoła. Misjonarz musi więc uszanować kulturę ludów, do których przybywa i pomóc im odnaleźć i odrzucić to, co złe. Ogólnie rzecz biorąc, stosunek do księży i misjonarzy przybywających do Kamerunu z różnych stron świata jest bardzo pozytywny.
Na czym polegała praca misjonarza z Polski w jednym z krajów afrykańskich?
- Pracując w prowincji Bertoua, byłem przez długi czas odpowiedzialny za poszczególne parafie, gdzie budowałem kościoły i docierałem ze Słowem Bożym do mieszkańców tejże prowincji. Natomiast przez ostatnie cztery lata pracowałem w powstającym tutaj seminarium duchownym. Pełniłem funkcję ekonoma seminarium. Moja decyzja o opuszczeniu Kamerunu jest jak najbardziej świadoma. Misja została spełniona. W tym roku odbyły się pierwsze święcenia kapłańskie w seminarium, które wspólnie budowaliśmy. Są więc następcy, kontynuatorzy głoszenia Dobrej Nowiny wśród mieszkańców Czarnego Lądu. Korzystając z okazji, chciałbym również podziękować wszystkim przyjaciołom misji, którzy poprzez modlitwę oraz pomoc materialną i finansową wspierali i wspierają wielkie dzieło misyjne.
Dziękuję za rozmowę.