Logo Przewdonik Katolicki

Pożegnanie z Ameryką?

Grzegorz Górny
Fot.

Drogi Stanów Zjednoczonych i Niemiec coraz bardziej rozchodzą się. Czy jest to trwały trend w polityce międzynarodowej, czy też tylko zjawisko przejściowe? W 1981 roku znany politolog brytyjski Timothy Garton Ash napisał książkę pt. "Niemieckość NRD". Postawił w niej tezę, że "amerykanizacja RFN zaszła dalej niż sowietyzacja NRD". Jeśli NRD uważana była powszechnie za najbardziej...

Drogi Stanów Zjednoczonych i Niemiec coraz bardziej rozchodzą się. Czy jest to trwały trend w polityce międzynarodowej, czy też tylko zjawisko przejściowe?


W 1981 roku znany politolog brytyjski Timothy Garton Ash napisał książkę pt. "Niemieckość NRD". Postawił w niej tezę, że "amerykanizacja RFN zaszła dalej niż sowietyzacja NRD". Jeśli NRD uważana była powszechnie za najbardziej zsowietyzowane państwo Układu Warszawskiego, to RFN uchodziła z kolei za najbardziej zamerykanizowany kraj Starego Kontynentu.

Amerykanizacja "republiki bońskiej"


W pewnym sensie RFN - czy też "republika bońska", jak piszą niemieccy publicyści - była wytworem amerykańskim. Już trzy tygodnie po kapitulacji Trzeciej Rzeszy wybitny pisarz niemiecki, laureat literackiej Nagrody Nobla, Thomas Mann w głośnym wystąpieniu radiowym stwierdził, że Niemcom, aby nigdy nie powtórzył się koszmar II wojny światowej, należy zaszczepić amerykańskie idee demokratyczne i wolnorynkowe. Wielu emigrantów, którzy uciekli przed hitlerowskimi prześladowaniami z Niemiec do USA, również było zdania, że należy przeorientować niemiecki styl życia na wzór amerykański. Po 1945 roku wrócili oni do Niemiec i zaczęli odgrywać bardzo aktywną rolę, zwłaszcza w sferze oświaty, nauki i kultury. Warto wspomnieć tu szczególnie o tzw. "szkole frankfurckiej". Jej przedstawiciele inspirowali reformę edukacyjną, która wyeliminowała z niemieckich programów nauczania wątki narodowe, militarystyczne czy rewanżystowskie, nasyciła je natomiast duchem demokratycznym.
Ponieważ RFN powstała na terytorium trzech stref okupacyjnych - amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej - alianci czuwali nad kształtowaniem się ustroju "republiki bońskiej", a niektóre rozwiązania systemowe sami gorąco wspierali. Głównym kołem zamachowym niemieckiej gospodarki stał się amerykański "plan Marshalla", który de facto zbudował powojenną potęgę gospodarczą RFN. Dzięki temu, że na terenie Niemiec Zachodnich stacjonowały wojska amerykańskie, budżet kraju nie był obciążony dużymi wydatkami na armię i zbrojenia, możliwe więc stało się powstanie rozbudowanego systemu opieki socjalnej. Nic więc dziwnego, że RFN przez lata była najbliższym sojusznikiem USA w Europie, a były kanclerz Ludwig Erhard mógł powiedzieć: "gdybym nie urodził się Niemcem, chciałbym być Amerykaninem".
Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku nie byłoby możliwe bez zdecydowanej polityki amerykańskiej, którą wyznaczały m.in. głośne słowa Johna F. Kennedy'ego ("Ja także jestem Berlińczykiem") czy Ronalda Reagana ("Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur!") lub też dyplomatyczne zabiegi George'a Busha seniora, który uspokajał obawy przywódców Londynu i Paryża, przerażonych wizją "wielkich Niemiec".
Po zjednoczeniu, kiedy "republikę bońską" zastąpiła "republika berlińska", wydawało się, że sytuacja nie ulegnie większej zmianie. W polityce niemieckiej nastąpiła jednak jeszcze jedna zmiana - na scenę wkroczyło pokolenie nie pamiętające już II wojny światowej i nie doceniające stabilizującego wpływu Ameryki na miejsce Niemiec w Europie.

Antyamerykanizm w "republice berlińskiej"


Antyamerykańska histeria wybuchła w Niemczech w sierpniu ub.r. Nad Renem i Łabą zbliżały się wybory parlamentarne. Socjalistyczny gabinet Gerharda Schrödera, który przez cztery lata rządów nie rozwiązał żadnego z palących problemów wewnętrznych, i którego notowania od wielu miesięcy gwałtownie spadały w dół, rozpoczął ostrą krytykę amerykańskiej polityki wobec Iraku.
Niemiecka minister sprawiedliwości Herta Däubler-Gmelin porównała prezydenta USA George'a W. Busha do Adolfa Hitlera, zaś szef frakcji rządzącej SPD w Bundestagu postawił znak równości między amerykańskim ambasadorem w Berlinie a Piotrem Abrasimowem, byłym namiestnikiem Moskwy w NRD. Z kolei były minister obrony Rudolf Scharping oświadczył, że głównym powodem antyirackiego kursu USA są zbyt duże wpływy żydowskiego lobby w amerykańskim życiu politycznym. Szkoda, że Scharping nie dodał, jak sami Niemcy poradzili sobie z "kwestią żydowską" i "ostatecznie rozwiązali" podobny problem u siebie...
Większość niemieckich mediów i intelektualistów rozwodziła się o "brudnej wojnie" Amerykanów, której stawką jest ropa naftowa, nikt niemal zaś nie wspomniał słowem, że około 200 niemieckich firm brało udział w nielegalnych programach zbrojeniowych Iraku - niektóre z nich jeszcze w styczniu br. To Niemcy niemal w całości zbudowali podstawy irackiego przemysłu chemicznego. Tak więc ich sprzeciw wobec amerykańskiej polityki nie był do końca tak bezinteresowny. Ponieważ zaś nie robią oni interesów ani w Tybecie, ani w Czeczenii, nie słychać, by protestowali przeciw zbrodniczej polityce Chin czy Rosji.
Stosunek do George'a W. Busha i Saddama Husajna stał się jednak główną linią podziału podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej. I oto SPD, którą jeszcze dwa miesiące wcześniej według wszystkich sondaży czekała druzgocąca klęska, niespodziewanie wygrała wybory do Bundestagu.
Niektórzy komentatorzy pisali wówczas, że antyamerykanizm był tylko zagrywką wyborczą Schrödera, obliczoną na wygranie rywalizacji z CDU. Prognozowali, że wkrótce sytuacja wróci do normy i stosunki z Ameryką znów zaczną układać się poprawnie.

Kto wywołał wojnę?


Pół roku po wyborach w Niemczech nie widać jednak spadku antyamerykańskich nastrojów. Co więcej, przyjmują one coraz radykalniejsze formy. Niemieckie media domagają się zredukowania lub nawet zlikwidowania amerykańskich baz wojskowych. Wiele firm niemieckich rozpoczęło akcję bojkotowania amerykańskich towarów. Fabryka Riese und Müller, produkująca rowery, zerwała z 12 amerykańskimi firmami kontrakty o wartości 300 tysięcy dolarów rocznie.
Jednocześnie niemal ustały spotkania między kanclerzem RFN a prezydentem USA, które w okresie rządów Helmuta Kohla stanowiły normę. Gerhard Schröder coraz bardziej ceni sobie natomiast kontakty z Władimirem Putinem. Głos Berlina na arenie międzynarodowej coraz częściej współbrzmi zresztą z głosem Moskwy, a nie Waszyngtonu.
To wszystko każe postawić pytanie, czy niemiecki sprzeciw wobec amerykańskiej polityki nie ma jednak głębszego podtekstu. Jeffrey Gedmin, szef Aspen Institute w Berlinie, uważa, że "przyczyn nie można tłumaczyć wyłącznie względami wyborczymi. Tu chodzi o wyswobodzenie się Niemiec spod kurateli USA". Przestrzegał przed tym zresztą były kanclerz RFN Helmut Kohl, według którego zerwanie więzi euroatlantyckich doprowadzić może do odrodzenia w Niemczech przedwojennych resentymentów. Zwłaszcza Polaków musi niepokoić gra SPD na nacjonalistycznej nucie, hasła Schrödera o "własnej, niemieckiej drodze" czy próby stworzenia osi Moskwa-Berlin-Paryż.
Potwierdzeniem faktu, że antyamerykańska polityka Niemców destabilizuje system światowego bezpieczeństwa, może być tekst, który ukazał się pod koniec marca br. na łamach "Die Zeit". Reporterzy tego dziennika, Jochen Bittner i Reiner Luyken, dotarli do przebywającej na Cyprze ekipy inspektorów międzynarodowych, którzy próbowali - zgodnie z rezolucją nr 1441 Rady Bezpieczeństwa ONZ - doprowadzić do rozbrojenia reżimu Saddama Husajna. Zdaniem owych inspektorów, główną winę za rozpętanie wojny w Iraku ponoszą Niemcy i Francja. Husajn był gotów bowiem do współpracy z inspektorami rozbrojeniowymi tylko wówczas, gdy czuł nacisk USA i solidarność całego świata zachodniego z Ameryką.
"Saddam pilnie śledził posunięcia Rady Bezpieczeństwa. Jeżeli we wspólnym stanowisku pojawiała się najmniejsza choćby rysa, natychmiast to wykorzystywał, odmawiając współpracy", mówi jeden z inspektorów ONZ, według którego powodzenie ich misji zależało od nacisku militarnego. Kiedy nacisk ten słabł - na skutek antyamerykańskich działań Niemiec i Francji - ludzie Husajna zaczynali mnożyć przed inspektorami trudności, utajniać dokumenty, zrywać spotkania z umówionymi wcześniej naukowcami itp.

Co dalej?


Na ile obecna polityka Niemiec wobec Ameryki okaże się trwała, pokaże czas. Stosunek SPD do USA spotyka się bowiem ze zdecydowaną krytyką CDU. Przewodnicząca partii chadeckiej Angela Merkel przepraszała nawet Amerykanów za niektóre wypowiedzi niemieckich polityków. Problemem może być jednak ugruntowanie się nastrojów antyamerykańskich wśród opinii publicznej. Od kiedy CDU poparła stanowisko USA, jej notowania w sondażach jeszcze bardziej spadły, zaś rządząca SPD cieszy się nadal wielką popularnością, mimo poważnego kryzysu gospodarczego, w jakim znalazły się Niemcy.
Pojawiają się już jednak na łamach prasy (np. w "Die Zeit" lub "Die Welt") głosy publicystów wzywających do opamiętania i pogodzenia się z Ameryką. Autorzy ci wyliczają szkody, jakie przyniosła Niemcom polityka Schrödera, m.in. groźbę destabilizacji systemu, któremu zawdzięczają ponad pół wieku pokoju i prosperity, utratę wpływu na przebieg wydarzeń na świecie czy też odsunięcie ich od powojennej odbudowy Iraku (co mogłoby oznaczać korzystne kontrakty dla wielu niemieckich firm).
Niezależnie od tego, jak rozwinie się sytuacja, wydaje się, że RFN nie jest już najbardziej zamerykanizowanym krajem Europy. Niemieccy publicyści coraz częściej mianem tym określają... Polskę. Nie jest to jednak w ich ustach pochwała, lecz epitet.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki