Odruchowo wiążemy przebaczenie grzechów z miłosierdziem, nie ze sprawiedliwością Boga. Tymczasem jeden z Synów Gromu wydaje się widzieć tę kwestię odwrotnie i ten fakt jest dobrą motywacją do tego, by bliżej przyjrzeć się tematowi sprawiedliwości i sądu w pismach Janowych, zwłaszcza że im bliżej końca roku kościelnego, tym mocniej w czytaniach będzie wybrzmiewał temat sądu ostatecznego.
Logos
Jeśli zapowiedziany jest sąd, zakłada to istnienie sędziego. We współczesnym duszpasterstwie ucieka się od obrazu Boga, a zwłaszcza Chrystusa, jako odgrywającego tę rolę. Wciąż chyba odreagowujemy czas, kiedy w kaznodziejstwie i ogólnie formacji był nadmiernie eksploatowany temat ryzyka potępienia i kar piekielnych. Jednak Jezus sam zapowiada, że paruzja będzie oznaczała sąd, plastycznie zresztą odmalowany w Ewangelii wg św. Mateusza (zob. Mt 25, 31–46), i czasem mam wrażenie, że wszystkim próbującym zignorować ten długi passus umyka to, że władza wydającego wyroki obejmuje nie tylko skazanie, ale także, jeśli nie przede wszystkim, uniewinnienie. Jego decyzja ostatecznie zamyka możliwość zmiany postrzegania danej sytuacji (i być może tej perspektywy właśnie się podskórnie obawiamy), jednocześnie jednak pozwala pójść dalej bez obciążenia tym, co zostaje w przeszłości.
U Jana znajdziemy jednak o wiele więcej na temat sądu, i w tym celu warto spojrzeć na opis męki Pańskiej. Jej centrum stanowi długa, dokładna i świetnie skomponowana literacko opowieść o chwili, kiedy Jezus zostaje postawiony przed Piłatem. Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ewangelista tak bardzo skupia się nad tą sceną i tak ją przewleka? Wbrew pozorom nie chodzi wyłącznie o zbudowanie napięcia przed ukrzyżowaniem i śmiercią na krzyżu. Jest tu o wiele więcej wątków, a dominuje nad nimi, moim zdaniem, właśnie temat tego, jak wygląda Boży sąd.
Czytając ten tekst literalnie, widzimy trzy postacie, w tym jedną kolektywną: Skazańca, Piłata i lud-oskarżyciela, a rola sędziego przypada Rzymianinowi. Całość składa się z pięciu scen, które rozdziela przechodzenie Poncjusza z pretorium na dziedziniec i w drugą stronę. W ostatniej także Jezus zostaje wyprowadzony na Lithostrotos i tam Piłat wydaje wyrok. I tu zasadne jest pytanie, czy tak naprawdę to on wyrokuje? Wszak kiedy zasiada na trybunale, nie mówi: „Oto skazany na ukrzyżowanie”, tylko: „Oto człowiek”.
Kiedy jeszcze śpiewałam w scholii na Triduum Paschalnym u dominikanów, w tym fragmencie pasji śpiewający na moment stawali się tym wrzeszczącym tłumem – każdy z nas mógł krzyczeć któreś ze słów zapisanych przez Jana. I pamiętam tę martwą ciszę w kościele, pełną przerażenia, smutku i poruszenia. Obecnie zrezygnowano z tego rozwiązania, także dlatego, że trudno było uciszyć jednym ruchem tak duży zespół, ale to doświadczenie we mnie zostało. To jest moment przełamania narracji, sądu, ostatecznej decyzji i nie podejmuje jej Piłat.
Przeżycie to odsłoniło przede mną drugie dno Janowego opisu: skazańcem jest lud, zaś Rzymianin to świadek. A kim jest Jezus? Logosem wypowiedzianym przez Ojca. Jan przekazał nam zapowiedź Chrystusa, która pada niedługo przed męką: „Nie przyszedłem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym” (J 12, 48–49). Ojciec wypowiada Logos i to, jak przyjmiemy to powiedziane do nas Słowo, jest tym, co ostatecznie zostanie nam dane. Jest Ono naszym sędzią, chociaż to my wydajemy wyrok.
Stępienie wrażliwości
Im bardziej opieramy się na technologiach komunikacyjnych (które same w sobie są obojętne moralnie), tym mniej zaczyna ważyć słowo. To, że coś się obiecało, przestaje mieć znaczenie, poniżanie innych w mediach społecznościowych staje się formą sportu, podobnie jak upowszechnianie fałszywych wiadomości. Ludzie mający podejście takie jak setnik z Ewangelii, który nie oczekuje, że Jezus do niego przyjdzie, żeby uzdrowić sługę, bo słowo Pana wystarczy, są uważani za naiwniaków, którzy nie idą z czasem, postępem i osiągnięciami. Znajomi mający nastoletnie dzieci opowiadają, że ich córki i synowie normalizują to, że ktoś się z nimi umówi, a potem po prostu się nie pojawi, nawet bez odwoływania. Normalizują, bo dzięki temu sami dają sobie prawo do robienia tak samo. Dla takiej mentalności to, że Bóg stwarza słowem, i to, że dał nam Słowo oraz obietnicę wieczności, niewiele znaczy, bo cóż to jest słowo? To z kolei dobrze pokazuje dynamikę, którą opisuje Jan w Pierwszym Liście – będziesz sądzić według tego, jak żyjesz, a więc i taki wydasz na siebie wyrok.
Wierność i sprawiedliwość
Apostoł we wspomnianym liście często wraca do dwóch pojęć, które przywołuje, pisząc o odpuszczeniu grzechów: wierności i sprawiedliwości. Bóg jest pistos, co można przetłumaczyć także jako „godny zaufania”, oraz dikaios, czyli postępuje według przymierza, które zawarł ze swoim ludem. Chrzest jest momentem, kiedy zostaliśmy obmyci we krwi ostatecznej i jedynej w pełni skutecznej Ofiary, złożonej, aby przypieczętować ostateczne przymierze. Dlatego jeśli odwołujemy się do Chrystusa, Ojciec w swojej sprawiedliwości właśnie i wierności danemu słowu/Słowu odpuści nam grzechy. Pod warunkiem, że uznamy naszą grzeszność, i to właśnie jest punkt, z którym jest największy problem.
Nie chodzi jednak o to, by pielęgnować w sobie skrupulanta i doszukiwać się we wszystkim grzechu, ale o pokorę, czyli widzenie siebie w prawdzie. Jan w tym samym liście pisze o oglądaniu Boga jako drodze do stania się sprawiedliwym i używa tutaj czasownika theorein, który znaczeniowo jest bliższy kontemplacji niż zwykłemu postrzeganiu wzrokiem. Apostoł wydaje się mówić: „Im pełniej kontemplujesz Boga, tym wyraźniej widzisz swoją grzeszność, ale też tym pewniejszy jesteś, że otrzymasz przebaczenie, jeśli przyjmiesz prawdę o swojej słabości”. Tę dynamikę pozwala pełniej zrozumieć doświadczenie zderzenia z własną grzesznością, które św. Paweł opisuje w Drugim Liście do Koryntian (zob. 2 Kor 12, 7–10), a które Pan podsumowuje w wypowiedzianym do apostoła zdaniu: „Moc bowiem w słabości się doskonali”. Być może to ono częściowo stoi za stwierdzeniem, tym razem z Listu do Rzymian: „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20b). Uznanie własnego upadku, nawet jeśli on wciąż i wciąż się powtarza, jak zapewne było w przypadku św. Pawła, jest drogą do wolności doskonałej, bo także od przywiązania do skupienia się na swojej grzeszności.
Bóg, jeśli przychodzimy do Niego z rumieńcem wstydu na twarzy, by przyznać się do tego, że znów daliśmy się podejść i zaliczyliśmy porażkę, nie odmówi nam łaski. To obiecał w Chrystusie, a jako wierny i sprawiedliwy nie złamie danego słowa. Kontemplowanie Go, tego jak postępuje wobec nas i jak chce się nam objawiać, rodzi radość i pokój, nawet jeśli skutkiem ubocznym jest dostrzeżenie w Jego świetle naszej ułomności. To moment sądu, który wcale nie nastąpi dopiero w chwili śmierci fizycznej, a potem paruzji, ale który trwa i wyraża się tym, jak w codzienności odnoszę się do Słowa, które zostało do mnie wypowiedziane. Czy Je przyjmuję, szanuję, czy raczej wiem lepiej i jeśli nie będzie dla mnie wygodne, to Je zignoruję albo stanę się Jego oskarżycielem. Bóg jest wierny i sprawiedliwy, dlatego to, co wybiorę, będzie mi dane.