Przyjdźcie do Mnie wszyscy – zachęca Jezus. Wszyscy. Nie ogranicza dostępu do Siebie, chce ofiarować się każdemu bez wyjątku. Jedyne kryterium precyzujące owo „wszyscy” to utrudzenie, zmęczenie, zniechęcenie, dźwiganie ciężarów ponad ludzkie siły.
Czy to znaczy, że pozostałym, tym szczęśliwym, Jezus ogranicza dostęp do swojej miłości? Zamiast odpowiedzi należałoby zadać kolejne pytanie: a czy istnieją ludzie całkowicie wolni od jakichkolwiek brzemion? Czy można dziś spotkać ludzi wolnych od niepokojów, lęków, smutków i zmartwień? Nawet beztroskie z natury dzieci doświadczają swoich utrudzeń. Jezus mówi więc nam dzisiaj, że zna te ciężary i pragnie dodać nam sił do ich codziennego dźwigania. Nie znaczy to, że je z nas całkowicie zdejmie. W ludzkie życie wpisane są zarówno wielkie radości, jak i dramaty, których nie da się ominąć.
W dodatku Pan wzywa do tego, byśmy wzięli na siebie również Jego jarzmo. Nie brzmi to ani zachęcająco, ani atrakcyjnie. Co to za jarzmo, które można nazwać słodkim? Jakie jarzmo powoduje, że zamiast utrudzenia odnajdziemy wreszcie ukojenie? Czy w tych słowach można usłyszeć dobrą nowinę dla obciążonych ludzi? Tymczasem Zbawiciel chce przez to powiedzieć, że nasze troski, nasze ludzkie dramaty, doświadczenie trudu i bólu to przede wszystkim Jego troski. Słyszymy w tych słowach zapewnienie, że nasze krzyże są w Jego krzyżu, że On wraz z nami dźwiga nasze ludzkie ciężary. Czy od przyjęcia tej prawdy, od zrozumienia, że życie ze wszystkimi jego odcieniami jest przede wszystkim darem Boga, ciężar nie staje się lżejszy, a jarzmo słodkie? Odpowie twierdząco na to pytanie każdy, kto zna siłę miłości. Dzięki niej nie ma takich trudów, których kochający i kochany człowiek nie byłby w stanie znieść z łagodnością i pogodą, czasem przez wiele lat.
Takim obciążeniem są jednak nie tylko cierpienia i troski życia. O wiele trudniejszym do zniesienia ciężarem jest poczucie winy i świadomość ludzkiej grzeszności. Co nam daje odwagę do zmierzenia się z uczynionymi krzywdami? Przebaczająca miłość Pana. Co nam pozwala skonfrontować się ze skutkami zła, wynagrodzić je, naprawić jego niszczące konsekwencje? Ufność, że Bóg nigdy nie przestaje nas kochać, że bierze na swój krzyż naszą winę, że już zostaliśmy zbawieni. Rzecz w tym, by to zbawienie przyjąć, by nie ukrywać słabości, a na miłość odpowiedzieć miłością.
Trudno zapomnieć, w jakim momencie Jezus mówił słowa, które słyszymy w Mateuszowej Ewangelii. Doświadczał wtedy odrzucenia, a nawet porażki swojego nauczania. Mieszkańcy miast, w których głosił Dobrą Nowinę, dokonywał cudów i niósł nadzieję, odtrącili Go. Nie nawrócili się, choć był wśród nich. Co im w tym przeszkodziło? Zapewne przywiązanie do własnej religijności, w świetle której Jezus okazywał się rewolucjonistą. Zapewne też przekonanie, że sami znają najlepszą receptę na zbawienie, że zasłużą sobie na miłość Boga dzięki przestrzeganiu przepisów prawa i drobiazgowych wymogów religii. Byli jak owi „mądrzy i roztropni”, których wymienia Jezus w modlitwie uwielbienia Ojca. To ci, którzy nie potrzebują Boga. A właściwie potrzebują Go rozpaczliwie, tylko jeszcze tego nie wiedzą, bo przekonanie o własnych racjach ich zaślepia. W chwilach trudu, ufając w siłę swoich umysłów, szukają takich sposobów czy projektów wyjścia z sytuacji, które są na miarę ich ludzkich możliwości. Ufając przede wszystkim własnej wiedzy i rozeznaniu, ryzykują, że nie rozpoznają działania Boga w samym środku miejsca, w którym się znajdują.
Dobrą Nowinę są w stanie przyjąć ludzie prości i pokorni, cisi i łagodni. Oni nie kalkulują, jak ugrać dla siebie więcej. Wiedzą, że bez Boga nie odnajdą drogi do pełnego szczęścia. Wiedzą, że tylko z Nim będą w stanie ominąć zgubne manowce.