Akredytację Białoruskiego Przedstawicielstwa Demokratycznego ogłosił 5 lipca minister spraw zagranicznych Litwy Gabrielius Landsbergis. Powołana i kierowana przez Swiatłanę Cichanouską organizacja ma siedzibę w Wilnie. Jest to pierwsza, po antyłukaszenkowskich demonstracjach z sierpnia ubiegłego roku, instytucja białoruskiej emigracji politycznej, która cieszy się ograniczonym uznaniem dyplomatycznym ze strony Unii Europejskiej.
Pod litewską banderą
Białoruskie Przedstawicielstwo Demokratyczne (BPD) nie ma statusu rządu emigracyjnego, formalnie nie jest również jakąkolwiek agendą państwa na uchodźstwie. Jak tłumaczą Litwini, jest to jedynie zagraniczna reprezentacja „narodu białoruskiego”. To niewiele, ale to i tak doniosły precedens. Od tej chwili reprezentanci BPD korzystają na Litwie z ograniczonego, co prawda, ale jednak statusu dyplomatów. Co ważniejsze, Litwa cieszy się pełnymi prawami członkostwa Unii Europejskiej, więc automatycznie na terenie tejże Unii uznawane są wszystkie agendy państwa litewskiego. W tym przypadku również białoruskie przedstawicielstwo uchodźcze. Mówiąc obrazowo, status BPD przypomina sytuację statku, który żeglując pod banderą obcego państwa, może w ten sposób do woli korzystać z szerokich wód międzynarodowych.
Nie można też wykluczyć, że w sytuacji przedłużania i zaostrzania się kryzysu wkół Białorusi – niestety bardzo prawdopodobnej – Przedstawicielstwo uzyska pełną akredytację dyplomatyczną.
Do tej pory istniały dwa ośrodki antyrządowej białoruskiej emigracji. Wileński, reprezentowany przez Cichanouską, występował jako zagraniczne przedstawicielstwo Rady Koordynacyjnej, białoruskiego gabinetu cieni, powołanego 14 sierpnia 2020 r. po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach prezydenckich. Czołowi reprezentanci Rady, którzy pozostali na terenie Białorusi, zostali przez reżim aresztowani. Drugi ośrodek znajduje się w Warszawie, a kieruje nim Pawieł Łatuszka, były minister kultury, który latem ubiegłego roku opowiedział się za demonstrantami. Narodowy Zarząd Antykryzysowy, bo tak nazywa się białoruskie przedstawicielstwo, nie posiada żadnych uprawnień dyplomatycznych, a jego pracownicy traktowani są jako zwyczajni, „cywilni” uchodźcy. Biuro Łatuszki prowadzi wszelako działalność na tyle skuteczną, na ile pozwala jego status. Sam Łatuszka złożył do polskiej prokuratury wniosek o wszczęcie procedury ścigania Aleksandra Łukaszenki oraz kilku reprezentantów białoruskich służb specjalnych – z powodu gróźb zabójstwa lub porwania, które stale składają mu „nieznani adresaci”.
Stan wyjątkowy
Powstanie BPD zbiegło się w czasie z zaostrzeniem relacji na linii Mińsk–Wilno. Na trzy dni przed ogłoszeniem o akredytacji Przedstawicielstwa Litwa wprowadziła na swoim terytorium stan wyjątkowy. Jego powodem jest niekontrolowany napływ uchodźców oraz migrantów, którzy w ostatnim czasie w dużej liczbie przekraczają białorusko-litewską granicę.
W pierwszym rzędzie chodzi tutaj o uchodźców politycznych z samej Białorusi. Ci przybywają na Litwę już od roku, to jest od momentu wybuchu antyłukaszenkowskich protestów. O ile jednak do niedawna ich liczba była umiarkowana (do końca ubiegłego roku przybyło zaledwie 80 osób), o tyle w ostatnich tygodniach wzrosła ona znacząco i nadal wzrasta. Dość powiedzieć że tylko 2 lipca granicę litewską przekroczyło nielegalnie 150 Białorusinów. W momencie pisania tego tekstu na Litwie zanotowano obecność 822 białoruskich emigrantów politycznych, przybyłych tam tylko w bieżącym roku.
Władze litewskie uspokajają opinię publiczną – i chyba należy im wierzyć – że stan wyjątkowy nie jest odpowiedzią na zagrożenie porządku publicznego, lecz ma usprawnić akcję rozmieszczenia przybyszów na terytorium całego państwa. Chodzi o instrumenty prawne, które w bieżącej sytuacji umożliwiają ministerstwu spraw wewnętrznych nakazanie 60 jednostkom samorządu (po litewsku „apylinke”) przyjęcie odpowiednich kwot Białorusinów. W tej chwili zakwaterowani są oni w budynkach szkoły straży granicznej w Miednikach, lecz ośrodek ten pęka już w szwach od nieustannie przybywających lokatorów. Miedniki leżą kilka kilometrów od białoruskiej granicy.
Cztery samoloty tygodniowo z Bagdadu
Ale to tylko połowa problemu. W tym samym czasie na Litwie gwałtownie przybyło przypadków nielegalnego przekraczania granicy przez osoby z Bliskiego Wschodu, głównie obywateli Iraku oraz Turcji. Tylko w weekend 3–4 lipca litewscy pogranicznicy zanotowali obecność 300 takich osób. A wiadomo, że to dopiero początek fali. W Mińsku koczuje około półtora tysiąca następnych kandydatów do przerzutu, wiadomo też, że przybywają tam kolejni.
Trudno ich nazwać uchodźcami. Po incydencie z porwaniem samolotu, na pokładzie którego znajdował się opozycjonista Raman Pratasewicz (23 maja), gdy wiadomo już było, że kraje Zachodu wstrzymają ruch lotniczy z Białorusią – jak uczyniły ostatnio Stany Zjednoczone – Łukaszenka wpadł na pomysł, by powtórzyć zagranie prezydenta Turcji Erdoğana i „ukarać” Europę masowym przerzutem nielegalnych imigrantów. Na pierwszy ogień poszła Litwa. Już od miesiąca co tydzień w Mińsku lądują cztery samoloty z Bagdadu, a ich pasażerowie gremialnie przygotowują się do nielegalnej wycieczki za litewską granicę.
Granica ta liczy prawie 700 kilometrów długości i stosunkowo łatwo ją przekroczyć. Tym bardziej że służby białoruskie, dziwnym trafem, zaczęły patrzeć przez palce na napływ nietypowych turystów. Sytuacja ta kontrastuje chociażby ze stanem rzeczy panującym na granicy z Ukrainą, której całkowite zamknięcie zapowiedział Łukaszenka. Do zamknięcia co prawda nie doszło, lecz granica została wzmocniona patrolami.
Na Litwie rozstrzyga się właśnie decyzja o budowie ponad 500-kilometrowego pasa zasieków, biegnącego wzdłuż białoruskiej granicy. A dla przybyszów z Bliskiego Wschodu wojsko pospiesznie zbudowało miasteczko namiotowe w pobliżu Druskienik.