O. Adam Szustak OP nagrał filmik, w którym nie tylko zawiadomił ogół odbiorców, że po raz pierwszy od ćwierćwiecza weźmie udział w wyborach prezydenckich, ale również wprost oświadczył, na którego z kandydatów zamierza oddać swój głos. Podkreślił przy tym, że wyraża swoją prywatną opinię. O. Szustak to ktoś, kto nie tylko potrafi zapełnić największe hale w Polsce chętnymi, którzy pragną go posłuchać. Jego kanał na YouTube ma prawie 600 tys. subskrypcji, a każdy filmik (jest ich już ponad 3 tys.) po co najmniej kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń. Często znacznie ponad sto tysięcy.
Nie przemyślałem tego
Być może dlatego tak jasna polityczna deklaracja z jego strony wywołała konsternację i zdziwienie części katolików w Polsce. Zrobiło się wokół sprawy zamieszanie. Zdumienie, rozczarowanie i niezgodę na takie postępowanie popularnego zakonnika publicznie wyrazili duchowni i świeccy. „Uważam, że żaden duchowny nie powinien publicznie odsłaniać swoich politycznych preferencji albo organizować w parafii zbiórki podpisów na jakiegokolwiek kandydata, mówić o tym, na kogo głosować podczas kazania lub ogłoszeń czy lajkować kandydatów na FB” – napisał w portalu społecznościowym o. Dariusz Piórkowski SJ. „Nie zgadzam się z dominikaninem, który stwierdził, że jego wypowiedź ma prywatny charakter. I uważam, że taka deklaracja nie powinna paść” – stwierdził Michał Lewandowski z Deonu. Pojawiały się coraz liczniejsze komentarze do filmu. Wiele z nich drastycznie przekraczało granicę nie tylko kulturalnej wymiany zdań, ale po prostu przyzwoitości.
Sytuacja coraz bardziej nabierała rumieńców. O. Szustak po dwóch dniach zareagował. Nagrał nowy filmik, w którym przyznał rację krytykującym go za ujawnienie swych politycznych preferencji. Jasną wyborczą deklarację uznał za błąd. „Nie przemyślałem tego” – wyjaśnił, przepraszając. Pokajał się, że ten jeden jedyny raz nie dotrzymał obietnicy. Obiecał już dawno, że na jego vlogu nie będzie polityki. Przytoczył i w pełni zgodził się z argumentacją, że jako duchowny nie powinien upubliczniać swoich poglądów i opinii politycznych. Dlaczego? Ponieważ to „dzieli wiernych”. Kontrowersyjny fragment filmiku o. Szustaka został usunięty.
Ksiądz poseł
Można powiedzieć, że udało się szybko zażegnać kryzys. Warto jednak przypomnieć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu w ogóle nie byłoby problemu. Nikomu nie przyszłoby do głowy czepiać się katolickiego duchownego, że głośno i jawnie mówi o swoich politycznych zapatrywaniach. Gdyby o. Adam Szustak żył w II Rzeczypospolitej, nie tylko mógłby bez przeszkód mówić, co myśli w różnych kwestiach w sferze polityki, mógłby swobodnie prezentować swoje sympatie w tym względzie, a nawet – być może – zasiadałby w parlamencie. I nikt złego słowa by mu nie powiedział. Nikt nie mógłby – powołując się na stanowisko Kościoła – mieć do niego pretensji, że ostentacyjnie opowiada się za jednym czy drugim kandydatem na jakieś ważne państwowe stanowisko. Nie musiałby zapewniać, że jego wypowiedzi nie są częścią czyjejkolwiek kampanii wyborczej.
Przykłady? Ks. Stanisław Adamski, znany wielkopolski duchowny, zanim został biskupem katowickim, był w latach 1919–1922 posłem na Sejm Ustawodawczy, w okresie 1922–1927 senatorem. Ks. Ludwik Jażdżewski od roku 1874 do końca życia był posłem do pruskiej Izby Deputowanych, a w latach 1890–1898 także członkiem frakcji polskiej w Reichstagu. Ks. Mieczysław Meissner był delegatem na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu w 1918 r. Ks. Mateusz Zabłocki ubiegał się o funkcję posła na Sejm z listy Bloku Katolicko-Narodowego w 1928 r., a także pełnił funkcję radnego miejskiego w Gnieźnie, startując w ramach Obozu Narodowego w 1933 r.
Kościół nie zabraniał
Lista nazwisk polskich księży-polityków jest długa. W Wikipedii powstały nawet specjalne kategorie dla polskich duchownych katolickich „działaczy politycznych”, „członków partii i ugrupowań w II Rzeczypospolitej”, „posłów na Sejm II Rzeczypospolitej” i „senatorów na Sejm II Rzeczypospolitej”. Ci duchowni nie robili niczego nadzwyczajnego ani sytuacja na polskich ziemiach nie była unikatowa. Od wieków część katolickich księży i biskupów angażowała się na całym świecie w działania polityczne, zajmując czasem bardzo wysokie stanowiska. Kościół im tego nie zabraniał. Zdarzało się natomiast, że oburzenie i zgorszenie budził sposób, w jaki konkretny duchowny udzielał się w polityce oraz efekty jego aktywności. Sztandarowym, utrwalonym w literaturze przykładem jest kard. Armand Jean Richelieu, pierwszy premier Francji w latach 1624–1642.
Poważne zmiany dotyczące politycznego zaangażowania katolickich duchownych nastąpiły dopiero po Soborze Watykańskim II. Jednak także po wprowadzeniu nowych regulacji kościelnych nie zabrakło księży gotowych podejmować działalność w tej dziedzinie oraz... wiernych, którzy tego oczekiwali i chcieli. Nie chodzi tylko o przypadki z Ameryki Południowej, gdzie pewne interpretacje teologii wyzwolenia skłaniały niektórych duchownych do obejmowania stanowisk ministrów. Również w Polsce zdarzyło się kilkanaście lat temu, że wierni chcieli, aby ich duszpasterz stał się lokalnym politykiem.
Radny w sutannie
Zdarzyło się to na Warmii, czternaście lat temu. W jednej z tamtejszych parafii proboszczem był zakonnik o duszy społecznika. „Tu nie było telefonów. Lampy uliczne co prawda były, ale nie świeciły...” – tłumaczył jednemu z tygodników, dlaczego zaczął pomagać społeczności, w której się znalazł, w „doganianiu świata”. Patrząc na efekty jego działań, mieszkańcy gminy doszli do wniosku, że byłoby dobrze, aby ksiądz został radnym. Założyli komitet wyborczy i zgłosili jego kandydaturę. Kapłan się zgodził. „Inaczej się rozmawia, gdy ma się autorytet proboszcza, a inaczej, gdy dodatkowo wiadomo, że ma człowiek mandat społeczny, że ludzie go wybrali, żeby w ich imieniu działał” – tłumaczył swoją decyzję. Warto dodać, że cała sprawa rozgrywała się bez wiedzy jego zakonnych przełożonych.
Mandat zyskał, co nagłośniły media tytułami w stylu „Radny w sutannie”. Zrobiło się gorąco. Miejscowa kuria stanowczo zażądała, aby duchowny zrezygnował z mandatu. Pojawiły się nawet sugestie, że diecezja „może podziękować także zgromadzeniu (...) za współpracę, przekazując jurysdykcję nad parafią księdzu diecezjalnemu”. Ostatecznie ksiądz mandatu radnego nie objął, choć nie był przekonany, że powinien zrezygnować. Jego parafianie nie kryli rozczarowania finałem sprawy.
Równi i...
Niespełna półtorej dekady później spore zamieszanie wybuchło wokół deklaracji politycznej złożonej przez innego zakonnika. Z jednej strony można tę sytuację traktować jako dowód zmieniającej się, szybko rosnącej wrażliwości polskich katolików w kwestii autonomii Kościoła i państwa. O. Szustak nie aspirował do jakiejkolwiek funkcji. Po prostu powiedział, na kogo zamierza zagłosować.
Z drugiej strony przyglądając się temu konkretnemu przypadkowi, trudno uniknąć wrażenia, że pod względem reakcji na ujawnianie politycznych orientacji przez katolickich duchownych istnieje w Polsce niepisany podział, na równych i równiejszych. Jedni spotykają się z błyskawicznymi reakcjami negatywnymi, inni systematycznie prezentują publicznie (czasami w mediach o ogromnym zasięgu) swoje zapatrywania i preferencje, i nie spotykają się z aż tak drastycznymi ocenami i naciskami. Wygląda to tak, jakby jedni otrzymywali ciche przyzwolenie (zwłaszcza od tych, którzy ich poglądy podzielają, ale nie tylko od nich), a drudzy podlegali innym, znacznie surowszym ocenom i wymaganiom na tym polu. Ta niekonsekwencja powoduje, że niełatwe zadanie, jakim jest dla wielu kapłanów zachowanie w publicznych wypowiedziach apartyjności, staje się jeszcze trudniejsze. A przecież nawet bez znajomości kościelnych przepisów na ten temat wyczuwamy, że Kościół zmieniając wielowiekowe zasady w tej sferze, postąpił właściwie i dał dowód, że nadąża za znakami czasu.