Właśnie wprowadzono nowe zasady dopuszczania do rywalizacji o Oscara w kategorii najlepszy film. Obrazy, które nie dostosują się do wymogów związanych ze scenariuszem, produkcją i obsadą pod względem reprezentacji kobiet oraz mniejszości rasowych, etnicznych czy seksualnych, od 2024 r. nie będą mogły być w ogóle nominowane. Jak Pan to odebrał?
– Nas, Europejczyków, to w żadnym stopniu nie dotyczy. Oscar jest nagrodą wyłącznie amerykańską. Nie łudźmy się, że ta jedna, jedyna kategoria dla filmu nieanglojęzycznego coś wyrównuje. To jest tylko taki gest umowny. Podobnie jak ostatni Oscar przyznany filmowi południowokoreańskiemu Parasite. To był eksces.
Widzę w tym ślad pewnej bigoterii poprawnościowej. Świat się zmienia w inny sposób – nie za pomocą tego rodzaju postanowień o wymogach. To są troszkę ślady hipokryzji, której przyglądał się z ogromną uwagą i poświęcił jej wiele linijek tekstu George Orwell. Dlatego odczuwam pewien rodzaj obojętności.
USA są u nas dawane za wzór liberalnego indywidualizmu, wolności słowa itd. W Polsce słychać krytykę władzy, która cenzuruje artystów. Dziś Hollywood wprowadza cenzurę, wymuszając na twórcach wyznawane przez siebie wartości.
– To ma tam bardzo głęboką tradycję. Kodeks obyczajowy Hollywood z lat 50. XX w. określał nawet to, że dwoje ludzi na ekranie nie mogło znajdować się w tym samym łóżku, jeżeli jedna nie trzymała stopy na podłodze…
Pocałunek był zakazany.
– Oczywiście. To było wręcz groteskowe. Poprawność polityczna to nic nowego.
Jest z ducha Hollywood?
– (śmiech) Hollywood nie jest miejscem, w które my, Europejczycy, powinniśmy być aż tak bardzo zapatrzeni. To jest wielka fabryka popkultury.
Pójdą jej tropem festiwale europejskie?
– Być może. Pewne rozchwianie myśli i uczuć jest dziś powszechne, promieniuje do nas z Ameryki. Dlatego nie zdziwię się, jeśli podobne głupstwa pojawią się także u nas.
W przeciwieństwie do Oscarów, które są plebiscytem, za nagrodami przyznawanymi w Europie stoją jednak autorytety członków jury. Jeżeli dostawałem nagrodę na festiwalu, gdzie przewodniczącym jury był Antonioni, to właściwie było wszystko jedno, co to za festiwal… Liczyło się to, kto za nagrodą głosował. Głosy jury dawały jej ciężar.
Często zapominamy, że Oscary są zupełnie inaczej przyznawane. Głosuje ponad 6 tys. członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Na wynik ma wpływ gigantyczna machina promocyjna.
– To wszystko jest w jakiś sposób imponujące, choć niedoskonałe. Oscary są w zasadzie nagrodą frekwencyjną, z drobną poprawką środowiskowo-branżową. Wbrew pozorom najważniejsze są Oscary przyznawane w poszczególnych kategoriach: za dźwięk, scenografię, montaż, zdjęcia. Wewnątrz środowiska filmowego taki Oscar naprawdę ma wielkie znaczenie.
Przypomina mi się sytuacja z Nagrodą Nobla. Po skandalu związanym z molestowaniem seksualnym w Akademii Szwedzkiej nie przyznano literackiego Nobla za rok 2018. Po roku nagrodę za tamten „skandaliczny” rok otrzymała świetna pisarka, ale też kulturowa feministka Olga Tokarczuk.
– Ten koniunkturalizm nie dotyczy ostatnich polskich noblistów literackich – Miłosza, Szymborskiej i Tokarczuk. Ale jeśli chodzi o Nobla, to tradycja dziwnych zwrotów sięga dużo dalej. W momencie kiedy Nobla dostaje piosenkarz, kompozytor, kabarecista, a czasem naprawdę trzeciorzędny pisarz, to znaczy, że względy pozamerytoryczne głośno dają o sobie znać. Tak już bywało. Pamiętajmy też, ilu znakomitych pisarzy ze względów niemerytorycznych nagrody nie dostało – jak choćby Graham Green. Jemu zaszkodziło to, że był katolikiem.