Prof. Richard Pipes, wielki znawca dziejów Rosji, napisał, że na początku 1917 r. do wybuchu rewolucji brakowało już tylko jednego – kilku dni ciepłej słonecznej pogody. Rzeczywiście, niekiedy potencjał buntu społecznego bywa tak powszechny, że każdy z pozoru nieistotny fakt może wyzwolić wielką energię. Rewolucje dojrzewają dyskretnie, nie zawsze widać ich symptomy. Nawet gdy już wybuchają, nie wszyscy potrafią dostrzec moc wiatru historii. Ludwik XVI w dniu 14 lipca 1789 r., gdy lud Paryża szturmował mury Bastylii, zapisał w swym dzienniku tylko jedno słowo: „rien” – „nic”. Ciekawe, co umieściłby w swych zapiskach (gdyby je prowadził) pod datą 1 lipca 1980 r. Edward Gierek? Może to samo „rien”? Wszak podobno znał francuski. Tymczasem właśnie wtedy ruszyła machina buntu, który w ciągu najbliższych dwóch miesięcy miał odmienić oblicze Polski.
Lubelska uwertura
W poprzedniej części niniejszego cyklu obserwowaliśmy, jak w drugiej połowie dekady lat 70. narastała świadomość obywatelska i poczucie zlekceważonej godności oraz rodziły się liczne inicjatywy opozycyjne; jak „przestrzeń wolności” tworzona przez Kościół integrowała społeczeństwo w duchu oporu wobec totalitarnej władzy. Wiosną i latem 1980 r. przyszedł czas, gdy masa krytyczna społecznego niezadowolenia przebrała miarę. Wcale nie było „ciepłej słonecznej pogody” – tamten lipiec był wyjątkowo paskudny, chłodny, wietrzny i deszczowy. Temperatura była o około 3 stopnie niższa niż przeciętnie. Sam to odczułem, gdy jako świeżo upieczony absolwent podstawówki pojechałem pierwszy raz w Tatry, i pamiętam ulewny deszcz, lejący cały tydzień bez przerwy, dzień i noc. Właśnie wtedy wezbrała fala niezadowolenia wśród robotników coraz bardziej zmęczonych trudami codzienności. Dziś, po 40 latach, przetrwały w społecznej pamięci przede wszystkim Sierpień, Gdańsk, Wałęsa z wielkim długopisem, początki. Niewielu wie, że preludium wielkiego Sierpnia był Lipiec, który przygotował grunt pod ten, największy i przełomowy, akt buntu społecznego w Polsce.
Któż mógł przypuszczać, że lipcowa uwertura zostanie odegrana na Lubelszczyźnie? To nie było miejsce szczególnie kojarzone z oporem przeciw komunistycznej władzy. O tradycjach zbrojnej opozycji niepodległościowej po 1944 r. mało kto już pamiętał. Peerelowska polityka historyczna doprowadziła do skojarzenia tego regionu z Manifestem PKWN, 22 lipca, a zatem z mitami założycielskimi Polski, która sama zwała się „ludową”. Daleko było stamtąd do Poznania, Gdańska, Wrocławia, nawet Radomia i Ursusa, a jednak właśnie tam dokonało się preludium sierpnia 1980 r. Na dobrą sprawę nikt nie ma jasnej odpowiedzi, dlaczego to Lublin i Świdnik stały się wczesnym latem 1980 r. ośrodkiem buntu. Być może było to dowodem, że sytuacja w kraju osiągnęła już taki poziom antagonizmu, że akt sprzeciwu mógł nastąpić wszędzie, nawet w miejscu przypadkowym i nieoczekiwanym.
„Rien” w hipotetycznym dzienniku Edwarda Gierka byłoby dość zrozumiałe, choćby dlatego, że tzw. przerwy w pracy, jak w PRL-u zwykło się nazywać strajki, nie były bynajmniej czymś nadzwyczajnym. Endemiczne akty sprzeciwu, incydentalne i odosobnione, zdarzały się często, z reguły nie przeradzając się w masowe akty protestu, jak np. w grudniu 1970 r. czy w czerwcu 1976. W latach 70. normą było kilkadziesiąt strajków rocznie, były to jednak odosobnione wydarzenia o czysto socjalnym charakterze, kończące się z reguły po obietnicach podwyżek i premii. Początek lipca 1980 r. zdawał się przebiegać właśnie według takiego scenariusza.
Władze wiedziały już, że ogłaszanie jednorazowych, dużych podwyżek cen jest niezwykle niebezpieczne, dlatego po roku 1976 wypracowano mniej antagonizujące społeczeństwo metody ściągania nadmiaru pieniędzy z rynku. Pojawiły się tzw. sklepy komercyjne, w których sprzedawano artykuły lepszej jakości, trudno dostępne, oczywiście po wyższych cenach. Podwyżki przybierały więc formę przesuwania do tych placówek niektórych grup towarów z normalnych sklepów. 1 lipca 1980 r. nie po raz pierwszy dokonano właśnie takiej operacji, przenosząc do sklepów komercyjnych wiele gatunków mięsa i wędlin. Dziś, gdy jedzenie mięsa jest coraz bardziej démodé, peerelowska obsesja na jego punkcie zdaje się czymś nieco dziwacznym, jednak wówczas było ono artykułem, którego cena i dostępność decydowała o stanie nastrojów społecznych.
Dlaczego właśnie w lipcu 1980 r. i dlaczego w Lublinie, ta operacja spowodowała bunt? Nie da się udzielić na to pytanie jasnej odpowiedzi. Może na Lubelszczyźnie, gdzie wynagrodzenia robotników były relatywnie najniższe w Polsce, szczególnie silne było poczucie pogłębiającej się pauperyzacji?
Ostrożność z obu stron
Pierwsze ogniska strajkowe, szybko ugaszone, pojawiły się w mieleckich zakładach lotniczych, poznańskich zakładach metalurgicznych Pomet i podwarszawskim Ursusie, gdzie żywa był wciąż pamięć o wydarzeniach sprzed czterech lat. Załogi uspokojone obietnicą podwyżek szybko zakończyły protest, ujawniła się jednak przy tej okazji szczególna aktywność grupy młodych, dwudziestokilkuletnich robotników. Byli pośród nich, zatrudnieni w zakładach Ursus, Zbigniew Bujak i Zbigniew Janas, którzy już niedługo mieli się stać czołowymi postaciami „Solidarności”. Właśnie tacy ludzie, utrzymujący kontakty z KOR, czytający podziemnego „Robotnika”, marzący o stworzeniu niezależnego ruchu związkowego, mieli za kilka tygodni zdecydować o przełomowym charakterze sierpnia 1980 r.
Dla władz nie było to przedmiotem szczególnej troski i dopiero gdy na Lubelszczyźnie stanęła większość ważnych zakładów, pojawiło się zaniepokojenie. Pomimo obietnic, które wcześniej łagodziły nastroje, nie dało się tam powstrzymać strajkowej fali. Najważniejszym ośrodkiem protestu stała się Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku pod Lublinem, gdzie powstał pierwszy komitet strajkowy. Postulaty strajkujących dotyczyły spraw codziennych, domagano się: „zabezpieczenia zaopatrzenia na poziomie innych miast w kraju, podobnym jak w Warszawie, Katowicach, zlikwidowania podziału na Polskę A i B i wprowadzenia takiej dystrybucji artykułów spożywczych, aby na jednego mieszkańca Lubelszczyzny przypadało tyle, co na jednego mieszkańca Śląska i Warszawy”. Później ruch strajkowy rozszerzył się. 18 lipca w województwie lubelskim strajkowało 79 zakładów, w tym komunikacja miejska i węzeł PKP. Lubelscy kolejarze sparaliżowali ruch pociągów wyłączając napięcie w sieci trakcyjnej i blokując tory za pomocą 70 lokomotyw.
Większość protestów miało charakter spontaniczny i słabo zorganizowany. Robotnicy obawiali się używania nazwy „strajk”, wspomniany wyżej komitet strajkowy w Świdniku nazwał się „komitetem postojowym”. Nie stawiano w lipcu żądań o charakterze politycznym, powszechną była też praktyka śpiewania Międzynarodówki. Protesty nie nabrały charakteru wystąpień ulicznych, robotnicy okupowali tereny zakładów, choć bez wielkiej determinacji – strajkowała aktualna zmiana, która wracała do domów, gdy rozpoczynał się czas pracy następnej. Brak było, tak charakterystycznej dla sierpnia, strajkowej estetyki patriotyczno-religijnej, na terenie strajkujących zakładów nie odprawiano nabożeństw, na płotach nie wieszano podobizn Jana Pawła II. Dopiero miesiąc później miały się wytworzyć rytuały i symbole reprodukowane w kolejnych latach.
Najlepiej przygotowany był strajk w lubelskiej Lokomotywowni. Dwaj kolejarze – Zdzisław Szpakowski i Czesław Niezgoda – mieli kontakty z KOR i kolportowali wśród robotników książki i numery „Robotnika”. Strajk lubelskiego węzła kolejowego nie wybuchł całkiem spontanicznie. Kilkunastu kolejarzy z Lokomotywowni przygotowywało się do niego przez kilka dni, a gdy ich zakład stanął, od razu powołali reprezentację i spisali listę postulatów, które potem twardo negocjowali. Zastrajkowała niemal cała załoga, co nie było normą tamtego lipca. Kolejarze powołali służbę ochrony zakładu, by zapobiec ewentualnym kradzieżom czy niszczeniu mienia. Oprócz podwyżek żądali zagwarantowania bezpieczeństwa organizatorom strajku oraz przeprowadzenia wyborów do związkowej Rady Zakładowej i zdołali wywalczyć spełnienie tych postulatów. Tu po raz pierwszy dało się poczuć atmosferę zbliżających się protestów sierpniowych.
Władze zastosowały wobec strajkujących taktykę raczej marchewki niż kija. Nie odmawiano rozmów, raczej nie grożono represjami. Niekiedy tylko pojawiały się ostrzeżenia o „budzeniu niepokoju u przyjaciół” i „działaniu na rękę wrogom Polski”. Konflikt starano się rozładować drogą negocjacji i ustępstw. Do Lublina wysłana została specjalna komisja na czele z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim – tym samym, który miesiąc później będzie negocjował z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Gdańsku. Większość postulatów socjalnych władza zaakceptowała i publicznie zobowiązała się do nierepresjonowania strajkujących.
Poprawy nie było
Poza Lubelszczyzną niewiele wiedziano o lipcowych strajkach, władze nałożyły ścisłą blokadę informacyjną i media nie publikowały żadnych komunikatów. Krążyły więc plotki, np. o przyspawaniu do torów pociągu wywożącego na wschód deficytowe towary i o dokonanym jakoby przez lubelskich kolejarzy odkryciu w jednym ze składów puszek farby, które w rzeczywistości zawierały szynkę. Powszechnie wierzono, że to Polska żywi całe zaczynające się wtedy igrzyska olimpijskie w Moskwie. Głód wiedzy był dojmujący, ludzie wykupywali na pniu odbiorniki radiowe z zakresem fal krótkich, aby słuchać Radia Wolna Europa i innych zachodnich rozgłośni. Właśnie dzięki nim jedno zaczynało stawać się coraz bardziej jasne – władza jest w defensywie, nie chce, a może nie jest w stanie sięgnąć po spoczywający w pochwie miecz represji. Kruszyła się bariera strachu, ujawniała się, opisana niegdyś przez Alexisa de Tocqueville’a, prawidłowość: tyrania staje wobec buntu i rewolucji wtedy, gdy zaczyna się reformować, słabnie, odchodzi od polityki represji. Łatwo w tym dostrzec ogniwo łączące lipiec z sierpniem 1980 r.
Spontaniczny charakter lipcowych protestów zaskoczył opozycję demokratyczną, nie miała ona, poza przypadkiem lubelskich kolejarzy, wpływu na ich przebieg. Szybko jednak środowiska związane z KOR podjęły działalność, której celem było przełamywanie blokady informacyjnej. Najważniejszą rolę odegrał tu słynny telefon w mieszkaniu Jacka Kuronia, który służył jako swoiste centrum informacyjne. Tu napływały wiadomości z różnych stron kraju i stąd były przekazywane na Zachód. Ważnym było również opracowanie i rozpowszechnienie przez działaczy KOR ulotki zatytułowanej Jak strajkować?, która zawierała praktyczne instrukcje organizowania ruchu strajkowego. Zachęcano w niej, by wysuwając żądania, zapewnić sobie poparcie jak największej części załogi, sformułować postulaty i wybrać wspólną dla wszystkich wydziałów delegację, a po podpisaniu porozumienia należy pilnować realizacji obietnic. Sugerowano również, że komitety strajkowe powinny być przekształcane w zalążki nowego, niezależnego ruchu związkowego. Na przełomie lipca i sierpnia do rąk robotników największych zakładów pracy trafiło około 100 tys. takich ulotek.
Koncyliacyjne zakończenie lipcowych strajków nie przyniosło poprawy społecznych nastrojów. Badania opinii publicznej, których wyników oczywiście nie ujawniono, pokazały krajobraz nadciągającej burzy. Sytuacja gospodarcza kraju jest zła – stwierdziło w lutym 1980 r. 46 proc. respondentów, w lipcu już 65 proc. Niewielki lub w ogóle brak zaufania do władzy wyraziło w lutym 37 proc., w lipcu 61 proc. Wydawać by się mogło, że władza powinna zostać postawiona w stan alertu. Tymczasem ówcześni przywódcy zdawali się w ogóle nie dostrzegać zagrożenia. W końcu lipca na naradzie kierownictwa PZPR z sekretarzami komitetów wojewódzkich Edward Gierek oznajmił, że „tu i tam mogą nam wyskoczyć różnego rodzaju pryszcze, które w swym zalążku mogą być niebezpieczne, generalnie jednak sytuacja jest opanowana”. Kilka dni później I sekretarz poleciał z rodziną wypoczywać na Krym. Przyszło mu wracać do innej Polski.